BLACK STAR RIDERS – Ricky Warwick (16.05.2013)

Black Star Riders

Współpracował z New Model Army. Popularność zdobył w latach 90 tych z formacją The Almighty, z którą wydał siedem albumów. Ta kapela akurat do Polski nigdy nie dotarła z koncertami, co innego odrodzone Thin Lizzy, w którym legendarnego Phila Lynotta zastąpił właśnie bohater poniższego wywiadu – Ricky Warwick. Wkrótce ukaże się debiutancka płyta zespołu Black Star Riders, w którym gra aż czterech muzyków z koncertowego wcielenia Thin Lizzy, co słychać bardzo dobrze od pierwszych taktów singla „Bound For Glory”, promującego album „All Hell Breaks Loose”. O szczegółach opowie już sam Ricky…

– Jesteś doświadczonym muzykiem, ale czy wciąż odczuwasz ten dreszcz emocji, czekając na premierę nowego krążka?

– Tak, to wszystko jest absolutnie ekscytujące. Jestem bardzo dumny z materiału, który zrobiliśmy jako Black Star Riders. Nie powiedziałbym, że zaczynamy od początku, bo przecież wiadomo, że ten album mógłby nagrać Thin Lizzy, większość chłopaków jest teraz w składzie kapeli. Nie mogę doczekać się momentu, w którym płyta trafi do sklepów…

– Można traktować Black Star Riders jako kolejną rockową supergrupę pokroju Black Country Communion, bądź Chickenfoot?

– Nie sądzę, bo tak jak wspomniałem, czwórka spośród nas grała razem przez ponad dwa i pół roku w Thin Lizzy. Scott (Gorham –przyp.red.) działał w Thin Lizzy znacznie, znacznie dłużej. Jasne, gra z nami obecnie Jimmy De Grasso, a więc gość z bogatą i wspaniałą przeszłością, który współpracował z wieloma wykonawcami, ale nie nazwałbym Black Star Riders supergrupą, ponieważ nie przyszliśmy z różnych formacji, by stworzyć jedną, konkretną płytę.

– Tytuł wybranego na pierwszy singiel kawałka „Bound For Glory” nie pozostawia słuchaczom złudzeń, że sukces jest Wam pisany…

– Wybraliśmy właśnie ten kawałek, ponieważ jest bardzo optymistyczny, ma pozytywny przekaz. Sądzę, że to naprawdę reprezentatywny utwór z naszego albumu. Uważaliśmy, że będzie najlepszy do wypuszczenia „na pierwszy ogień”.

– Brzmi on jak żywcem wyjęty z klasycznej płyty Thin Lizzy.

– Tak, bo Thin Lizzy to po prostu część nas, coś jak kod DNA. Staraliśmy się uchwycić ducha tamtego zespołu, tamtą pasję, ale zarazem dodać od siebie również trochę nowoczesnych brzmień. Thin Lizzy był moim ulubiony zespołem, kiedy byłem dzieciakiem, wciąż jest i zawsze będzie.

– Black Star Riders to bardzo chwytliwa nazwa dla zespołu…

– Dzięki (śmiech). Padały wcześniej różne sugestie i propozycje, ale żadna z nich nam nie pasowała. Wszyscy w kapeli uwielbiamy oglądać westerny i w jednym z nich, konkretnie w „Tombstone”, pojawiał się gang zabijaków o nazwie Black Star. Działalność gangu nam się nie spodobała, ale ta nazwa została mi w głowie i nie dawała spokoju. Myślę, że pasuje ona do muzyki jaką tworzymy, ma w sobie zarazem coś z Dzikiego Zachodu, poza tym każda kapela ma w sobie coś z gangu… Podsunąłem ten pomysł kolegom, spodobał im się i tak zostało.

album

– Zdradź proszę trochę kulisy powstawania utworów na płytę. Pisaliście nowe kawałki w trasie, czy też może są te efekty różnych jam sessions?

– Niemal wszystkie utwory narodziły się podczas tras koncertowych z Thin Lizzy. Damon Johnson i ja wykorzystywaliśmy wolne chwile w garderobie, busie, czy hotelu i pracowaliśmy wspólnie nad różnymi pomysłami, gotowe rzeczy przynosiliśmy Scottowi, który dodawał do nich swoje gitarowe riffy.

– Który kawałek ukończyliście jako pierwszy?

– „Someday Salvation”. Z tym, że on jest jednym z wyjątków, bo nie powstał w trasie, lecz w moim domu w Los Angeles. Damon przyjechał na parę dni, popracowaliśmy nad pomysłami. Podczas tej sesji napisaliśmy również „Bound For Glory”. Naprawdę szybko się z nimi uporaliśmy.

– „Kingdom of The Lost” to energetyczny, folkowy numer. Dała o sobie znać Twoja irlandzka dusza…

– Zawsze uwielbiałem celtycką muzykę, ta kultura miała i ma na mnie wpływ. Również w muzyce Thin Lizzy ten celtycki duch był obecny. Chcemy go podtrzymać, bo wszyscy w zespole kochamy ten feeling jaki niesie tradycyjna celtycka twórczość. Damon miał świetny gitarowy riff, ja wymyśliłem następny i zebraliśmy te nasze pomysły do kupy. Marzył nam się fajny kawałek z mocnym refrenem.

– Myślę, że będzie to koncertowy killer.

– Zdecydowanie, czekam z niecierpliwością na granie tego kawałka na żywo. Myślę, że publiczność zaśpiewa z nami tekst i będzie świetnie się przy nim bawić.

– Tekst „Hey Judas” może wydawać się nieco kontrowersyjny…

– Damon i ja napisaliśmy ten kawałek w Norymberdze, za kulisami, w garderobie podczas koncertu z Judas Priest, ale to po prostu zbieg okoliczności. A ponieważ lubię utwór Beatlesów „Hey Jude”, stąd właśnie, z takiej „zbitki” wziął się tytuł. Natomiast tekst został zainspirowany sytuacją w mojej rodzinie, sprawy nie układają się obecnie zbyt dobrze. Złe wybory, zranione uczucia… Wszyscy wiemy, że ten ktoś postępuje niewłaściwie, ale jesteśmy rodziną, wciąż cię kochamy, wspieramy i wierzymy, że pewnego dnia wszystko wróci na właściwe tory. O tym mówi ta piosenka.

– Będziecie sięgać po klasyczny repertuar Thin Lizzy podczas koncertów Black Star Riders?

– Zdecydowanie tak. Wiem, że publiczność tego od nas oczekuje i zagramy te wspaniałe, klasyczne kawałki. W setliście znajdą się więc zarówno utwory Black Star Riders, jak i Thin Lizzy. Prawdopodobnie przygotujemy wszystkie kompozycje z „All Hell Breaks Loose”, ich dobór na konkretny będzie się zmieniał, ale myślę, że wszystkie sprawdzą się na żywo.

– Co słychać obecnie w obozie The Almighty?

– W tym roku przypada 25 rocznica założenia zespołu, Universal który posiada prawa do naszych albumów zamierza opublikować ich zremasterowane wznowienia. Być może powstaną też nowe kawałki, które dodamy jako bonusy. Rozmawiałem już o tym z chłopakami. Nie sądzę jednak, żebyśmy zagrali jakieś koncerty, ale premierowych nagrań można się spodziewać.

– Czyli w 2013 będziesz wyjątkowo zajętym facetem…

– Tak, ale nie wyobrażam sobie innego sposobu na życie. To prawdziwe błogosławieństwo, że mogę być muzykiem. Jestem naprawdę szczęśliwy z tego powodu.

Rozmawiał: Robert Dłucik

Dodaj komentarz