BLACK RIVER zaprezentowali niedawno niezwykle motoryczny materiał, płytę, która musiała zaskoczyć niejednego fana zespołu. Pewne pytania same cisnęły się na usta a odpowiadał na nie Piotr Wtulich, gitarzysta formacji… było też pytanie o świętej pamięci Neolithic. Zapraszam do lektury
Cześć. Od premiery „Humanoid” minęło kilka ładnych lat. Co porabialiście w tym czasie? Jak epidemia wpłynęła na BLACK RIVER?
„Humanoid” wyszedł w 2019 roku, więc już kilka lat uciekło. Dosłownie, bo ten czas pandemiczny był tak nierzeczywisty, że nikomu nawet się nie śniło co może nas spotkać w tych czasach. Kiedy czuliśmy się wszyscy tak bezpieczni, pędzący we własnym poukładanym na swój sposób życiu i nagle było wielkie bum i… cisza. Świat niemal zamarł w trwodze. Czekaliśmy na ten rok 2020 z dużymi nadziejami. Tak się poukładało, że cały skład miał dużo czasu aby pohałasować z Black River. W marcu pierwsza trasa i ogólnie kalendarz koncertowy na wiele miesięcy do przodu wyglądał imponująco. Potem odwoływanie, nowe terminy i znowu odwoływanie i znowu… Ręce opadały i po prostu w pewnym momencie odpuściliśmy i postanowiliśmy to przeczekać. Ważne, że jesteśmy cali i zdrowi, reszta jakoś powoli może wróci na swoje tory.
Z tego co słyszałem „Generation aXe” powstało jeszcze przed wybuchem pandemii? Czy może to dziecko tego mrocznego okresu?
„Generation aXe” to spontan, nazwijmy to około pandemiczny. Już wisiało coś w powietrzu, dochodziły pierwsze niepokojące sygnały. Na wschodzie też nie było spokojnie. Wyczuwalne było ogólne napięcie ale nikt nie podejrzewał, że to zaraz wybuchnie i zostaniemy pozamykani w domach. Lockdown i chwile potem wojna na Ukrainie… W takim czasie powstawała płyta która musiała być inna od tego co graliśmy wcześniej, bo nic już nie będzie jak dawniej.
Dlaczego to poprzednie pytanie? Wasz nowy album to furia w czystej postaci. Skąd w Was tyle złości – czasy są „ciekawe” ale taka płyta BLACK RIVER to swego rodzaju zaskoczenie.
Dla nas chyba też. Planowaliśmy nagrać trzy kawałki i wydać Ep’kę ale jak ustawiliśmy metrum w tempach zbliżonych do 220 to nagle wchodziliśmy do studia z jedenastoma utworami które były konkretnym strzałem z buta. Wyszła z tego bardzo spójna bryła. Dobrze się z tym poczuliśmy. Pojawiła się taka energia jakiej jeszcze nie obserwowałem w tym zespole. Okres prób, których nie ma jak zwykle w naszym przypadku zbyt wielu i cała sesja nagraniowa to był szybki strzał. My wiedzieliśmy co i jak chcemy nagrać i sprawiało nam to niewyobrażalną radochę. Mogliśmy się wreszcie wykrzyczeć i naszarpać strun do woli. To było nam bardzo potrzebne i zarazem oczyszczające.
Tak krótkich i intensywnych utworów chyba dawno nie nagrywałeś. Czy „Generation aXe” to kierunek BLACK RIVER czy raczej jednorazowy upust złości?
Nigdy nie planujemy ile dany utwór ma mieć czasu i jaką płytę teraz nagramy. To przychodzi samo i raczej staramy się aby zostawić samą esencję, bez niepotrzebnych nut. Zwykle nawet po nagraniach jeszcze wywalamy, skracamy i grzebiemy w materii, aż uznamy, że to co zostało to właśnie jest to o co nam chodziło. Nie wiem jaki Black River obierze kierunek na przyszłym wydawnictwie. To zwykle wychodzi samo jak mamy już ustalony termin nagrywania perkusji. Wtedy jest jakieś ciśnienie, burza mózgów i działamy. Zwykle mamy przygotowanych dużo więcej utworów niż planujemy dać na płytę i wtedy dopiero zaczyna się prawdziwa układanka. Kiedy wydaje mi się, że już słyszę kierunek nowej płyty, zaczynamy wszyscy nad tym pracować, to i tak na końcu zwykle jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż pierwotnie mogłem zakładać. Miejscu lepszym i zaskakującym często dla samych autorów.
Jakie opinie i recenzje do Was trafiają? Wiele osób ten album zaskoczył? Był black’n’roll a jest black’n’punk.
Trzeba tej płycie poświęcić trochę czasu aby wyłapać o co chodziło tzw. artystom, bo przelatuje dosłownie jak petarda w sylwestra. Przede wszystkim sami jesteśmy z niej zadowoleni. Pozwoliła nam się mocno odstresować. Wykrzyczeliśmy na niej wszystko co leżało nam na wątrobie. Jesteśmy zadowoleni z jej surowego brzmienia. Nagrywaliśmy z naszymi starymi przyjaciółmi – Maltą, Heinrichem, Krzychem Palczewskim i finalnie miksowaliśmy z Haldorem. To duży komfort jak robisz to na każdym etapie z ludźmi których świetnie znasz i szanujesz ich wkład w to co wspólnie robimy. Dajesz energię która zaraz wraca do ciebie ze zdwojoną siłą, bo każdy dokłada do tej układanki kawałek siebie. Miło spędzasz czas i zostaje po tym kolejna płyta podsumowująca fragment naszej wspólnej drogi. A wracając do pytania, to na razie nie czytałem takiej recenzji która po nas jakoś „jedzie” 🙂 Ale stawiając się na miejscu słuchacza który lubi Black River za ładniejsze piosenki, to teraz ma twardy orzech do zgryzienia.
Czy w najbliższym czasie planujecie jakieś koncerty?
Tak, za chwilę powinny pojawiać się pierwsze listopadowe daty koncertów. Obserwujcie nasze społecznościówki gdzie o wszystkim będziemy informować na bieżąco.
BLACK RIVER gra już ładnych parę lat (debiutancki krążek ukazał się w 2008r.) jak oceniasz Wasze kolejne krążki z perspektywy czasu? Coś byś poprawił, zmienił?
Mam swoje przemyślenia na temat wszystkich naszych płyt. Na pewno każdą z nich obecnie inaczej postrzegam. Pewne rzeczy zrobiłbym teraz zupełnie inaczej ale czy lepiej? Najbardziej podobają mi się utwory z naszej dyskografii, a nawet całe płyty, które powstawały bardzo spontanicznie. Bo np. gonił nas termin startu sesji, a my byliśmy w zupełnym lesie z materiałem i wtedy rodziły się pomysły które do tej pory najlepiej mi się słucha i gra na żywo. W niektórych kawałkach tyle grzebaliśmy, poprawialiśmy i je ogrywaliśmy, że jako współtwórca po prostu czuję się nimi zmęczony ale to właśnie one często dla słuchaczy są czymś wartościowym. Wspomnę tu chociażby o Free Man’ie z naszego debiutu. To był jeden z pierwszych naszych utworów i ciągle go ogrywaliśmy, potem ustawialiśmy na nim mix i co za tym idzie, słuchaliśmy go ciągle i w setkach odsłon. O mały włos nie wszedłby przez to na płytę, bo już mieliśmy go po prostu dość. Okazało się po premierze, że to jeden z faworytów słuchaczy i nie wyobrażamy sobie teraz bez niego koncertu. Po kilku już płytach, mamy fajny komfort z tym, że można układać seta koncertowego z utworów które na prawdę fajnie nam się gra na scenie i widzimy po reakcjach, że są dobrze odbierane przez słuchaczy. Każda płyta to zamknięcie i podsumowanie pewnego okresu i to odzwierciedla w jakim miejscu byliśmy w danym czasie. Nic bym nie zmienił.
Na koniec pytanie „poza konkursem” – ostatnim czasie pojawiła się „moda” na reaktywacje, czy nie przeszła Ci przez głowę myśl o wskrzeszeniu Neolithic?
W przyszłym roku mija 30 lat od premiery naszego debiutu „The Personal…” i na pewno fajnie by było zagrać kilka starych rzeczy na żywo i pojechać z tym w prawdziwą trasę, ale… nie ma takich perspektyw. Więc z Szacunku dla Zmarłego, niech nieboszczyk spoczywa nadal w szafie. Dziękuję wszystkim za uwagę i zapraszam do zapoznania się z „Generation aXe”.
Rozmawiał: Piotr Michalski