Kilka lat temu, BLACK RIVER nieźle namieszali na rodzimej,
muzycznej scenie. Grupa, którą można było nazwać dream-teamem polskiego
metalu, zaczęła z przytupem by po wydaniu trzech albumów zamilknąć.
Dziś wiemy, że powrócili a nowy album zatytułowany „Humanoid” to kawał
porządnego black’n’rolla. Poniżej zapis naszej rozmowy z Piotrem
Wtulichem, jednym, ze sprawców tego całego zamieszania…
Cześć, trochę was nie było. Czy te lata spędziłeś całkowicie „pozamuzycznie”?
Cześć wszystkim. W zasadzie tak. Jak się okazało, że nie mamy pełnego
składu do kontynuowania przygody jaką było Black River, zawiesiłem
gitarę na kołku i zajmowałem się wszystkim poza graniem. Pojawiły się
inne priorytety, które mnie całkowicie pochłonęły i tzw. zwykła
codzienność. Przez pierwszy okres byłem chyba nawet pogniewany ze swoimi
gitarami, bo stały zakurzone w kącie i nawet nie chciało mi się patrzeć
w ich stronę.
Co było impulsem, pamiętasz kiedy i w jakich okolicznościach zrodził się pomysł na powrót zespołu?
Spotykaliśmy się towarzysko dość regularnie i zawsze pod koniec imprezy
było już postanowione, że wracamy. Nie mamy wokalisty, ale robimy
materiał i walczymy dalej. Tak było na każdej imprezie, a już na pewno
pod jej koniec. Ustaliliśmy, że Daray robi salę prób i jedziemy z tym
koksem. Czas leciał i nic się oczywiście nie działo. Aż tu nagle telefon
od Daraya – „mam własną salę prób”. Mówię – daj chwilę. Obdzwoniłem
resztę i już na drugi dzień mieliśmy pierwszą próbę. Jeszcze bez Taffa
ale maszyna znowu ruszyła. Znowu miało to sens, banany na twarzach i
robimy.
Po tak długim okresie muzycznego milczenia musisz być pełen
emocji. Czujesz się jakbyś zaczynał od nowa? Ten swego rodzaju entuzjazm
muzycznego debiutanta?
Tak. Nerwy jak przed debiutem. Przypomniały mi się najlepsze i najgorsze
chwile z tym związane. Teraz po takiej przerwie to tak w zasadzie start
znowu niemal od zera. Black River zaczynał jak każdy początkujący
zespół. Płyta, pierwsze występy jako otwieracz koncertów bardziej
zasłużonych kapel i docieranie się jako zespół. Potem z rozpędu druga
płyta i znowu krok do przodu. Czuliśmy, że to co robimy ma sens, zespół
rozwijał się w dobrym tempie, poparcie rosło, pojawiały się kolejne
fajne propozycje koncertowe, wydawnicze. Potem kłopoty zdrowotne Taffa
i… koniec. To nie było takie łatwe znowu do tego wrócić, ale
podjęliśmy rękawicę i robimy kolejne otwarcie. Decyzja o powrocie
zapadła już dość dawno, ale nie chcieliśmy wracać bez płyty. Musiała być
płyta, a teraz czas na ciąg dalszy.
„Humanoid” jest już od jakiegoś czasu na rynku, jak oceniasz odzew prasy, fanów?
W zasadzie od tygodnia, więc recenzje dopiero zaczynają spływać. Ale tu
nie spodziewam się żadnego zaskoczenia. Jest dokładnie to co z każdą
płytą. Jednym będzie się podobała innym nie. Jedynka była dość ciepło
przyjęta, potem nagraliśmy „Black’N’Roll” i było różnie, bo każdy
oczekiwał po nas czegoś innego, ale z perspektywy i ta płyta została
doceniona. Teraz wyszedł „Humanoid” i znowu karuzela. Podoba mi się w
recenzjach to, że każdy wskazuje zupełnie inne kawałki jako swoich
faworytów. To moim zdaniem świadczy o różnorodności materiału o którą
nam chodziło dobierając utwory. Ważne, że my jako zespół wiemy, że
daliśmy z siebie wszystko aby nowa płyta była na tyle dobra, na ile nas
obecnie stać. Jestem bardzo zadowolony z materiału jaki znalazł się na
'Humanoid” , jak on brzmi i jak jest wydany, ale to chyba naturalne bo
ja się z tym utożsamiam. Trudno mi sobie nawet wyobrazić, co ktoś z tzw
starych słuchaczy spodziewa się po zespole który wraca po 10 latach.
Jakiegoś przełomu? Odkrywania na nowo koła? Nie. My nadal robimy swoje,
nam sprawia to radochę i tego się trzymamy. Czekałem na kilka recenzji
od ludzi których zdanie szanuję i jest dla mnie ważne i tu dostałem duży
zastrzyk pozytywnej energii. Jest dobrze.
Jak powstawała płyta, czy to świeże pomysły, czy może sięgałeś do swojego archiwum? Jak duży był wkład pozostałych muzyków?
W Black River wszystko zwykle zaczyna się od jakiegoś riffu gitarowego,
potem Daray nabija, każdy dodaje coś od siebie i jest kawałek. Staramy
się zawsze wszystko upraszczać, szukać melodii która ma pociągnąć dany
utwór i jej nie zagłuszać niepotrzebnymi nutami. Często motyw przewodni z
którego powstał kawałek, zostaje na końcu usunięty z całości bo ktoś
dołożył od siebie ciekawszą partię i lepiej było jej zostawić miejsce i
ona stała się przewodnią. W tym zespole każdy ma równy wkład w efekt
końcowy. Nawet jak mi się czasami wydaje, że przynoszę na próbę gotowy
utwór, to efekt końcowy jest tak różny od początkowego, że to nie jest
już mój kawałek, a wszystkich. Bo każdy wniósł do niego kilka swoich
nut, coś podegrał, zaśpiewał czy zagwizdał i powstaje coś co nawet mi
się nie śniło i sam bym nigdy na to nie wpadł. Na początku zrobiliśmy 10
kawałków i byliśmy pewni, ze mamy już bazę pod całą płytę. Doszedł
Taff, zaśpiewał wszystkie i słyszymy, że to jeszcze nie to. Zaczynamy
kolejne próby, robimy kolejne 10 kawałków i teraz wiemy, że z tego już
ułożymy różnorodną układankę. Czyli można ogłaszać światu, że wracamy.
Tak to wyglądało. Wszystko to świeże pomysły, może za wyjątkiem riffu z
„The Rebell”. Chcieliśmy zrobić jakiś punkowy kawałek i wtedy
przypomniał mi się riff z mojego pierwszego zespołu. Mając jakieś naście
lat dołączyłem do Mławskiej ekipy punkowej i z tamtego okresu jest
rozpoczynający siermiężny gitarowy drapak. Potem sobie przypomniałem
tamten okres, dawnych kolegów, wyjazdy do Jarocina, czego wspólnie
słuchaliśmy i wyszło samo. Czekał tyle lat, ale warto było, bo wyszedł
fajny wariat.
Zespół to prawdziwa śmietanka polskiego metalu i rocka – ciężko taką ekipę zebrać do kupy i „utrzymać w ryzach”? 😉
Ciężko jedynie znaleźć jakiś wolny termin na wspólne granie, reszta to
sama przyjemność. Profesjonaliści i ludzie na których zawsze można
polegać. Sprawdzeni w bojach kumple. Ja tak to widzę.
Jak dziś, z perspektywy czasu postrzegasz wcześniejsze albumy
Black River? Byłbyś w stanie podsumować pokrótce każdą z nich? Co byś
zmienił, co dodał, co wyrzucił?
Z perspektywy czasy na pewno bym teraz inaczej zrobił pewne rzeczy.
Inaczej je zagrał, przearanżował, ale to naturalne. To był zapis tamtych
chwil tak jak teraz jest nim „Humanoid”. To coś w rodzaju zdjęcia. Było
zrobione w określonym czasie i w jakiejś wyjątkowej chwili. Z
pierwszego okresu działalności bliższy mi jest muzycznie „Black’N’Roll”
ale i starsze kawałki bardzo lubię grać na żywo.
Lada chwila rusza trasa – czujesz termę? Od ostatnich koncertów Black River trochę czasu minęło
U mnie nerw jest, ale to dobrze, bo to mnie pozytywnie nakręca. Na
próbach jest ogień i postaramy się przenieść to na scenę. Już nie możemy
się doczekać. Zapraszam serdecznie
25.04 KRAKÓW (Zet Pe Te), 26.04 POZNAŃ (U Bazyla), 27.04 GDAŃSK (B 90), 28.04 WARSZAWA (Proxima). Zapraszam!!!
Zdradzisz może jakieś szczegóły dotyczące set-listy?
Na pewno nie ograniczymy się tylko do promowania „Humanoid”. Do tego
kilka miesięcy temu ukazał się „Black Box”, czyli trzypłytowe
wydawnictwo zawierające całą dotychczasową dyskografię. To pierwsze
koncerty po tak długiej przerwie, więc pewnie polecimy przekrojowo, bo
to nam sprawia w tej chwili największą radochę. Zagramy masę kawałków
których jeszcze nie graliśmy na żywo.
Dzięki za poświęcony czas – powodzenia na trasie, no i mam nadzieję, że następna płyta ukaże się najpóźniej za dwa lata 🙂
Dziękuję, namawiam do zapoznania się z naszym „Humanoidem” i do
konfrontacji na żywca. Kolejna płyta za dwa lata? Jeszcze o tym nie
myślimy ale przyjdzie i na to czas 🙂
rozmawiał: Piotr Michalski
zdjęcia: FB Black River