Polska rockowa scena muzyczna wzbogaciła się o kolejny ciekawy
zespół. Nazywają się ATME, stacjonują we Wrocławiu i stamtąd ruszają na
podbój światowych scen. Na razie muzyczną krucjatę rozpoczynają wraz z
wydanym 30 października br. singlem „Forgiving Myself”, po
przesłuchaniu którego w mojej głowie pojawiła się myśl: szkoda że tylko
tyle… Mocna, klimatyczna rzecz. I właśnie o ich muzyce, a także o
początkach, o planach porozmawialiśmy wspólnie pewnego jesiennego
wieczoru.
Jesteście
młodym zespołem, który wchodzi na scenę, aczkolwiek już ze sporym
doświadczeniem. Na początek opowiedzcie, jak powstał zespół ATME?
Piotr Guliński:Zaczęło się od tego, że każdy z nas
wysłał myśl w eter, wibrację o częstotliwości, która czekała na inne,
aby spotkać się na, zaaranżować jakieś wydarzenie i wybrać właściwy
moment. Skracając myśl – każdy z nas mógłby z własnego punktu widzenia
opowiedzieć swoją ciekawą, odmienna historię. Wszystko zaczęło się,
kiedy spotkałem Artura (Langner – przyp. WZ) – osobę, która już z nami
nie gra, ale tworzyła ten zespół. Chwilę później spotkaliśmy Łukasza i
przez jakiś czas „ciągnęliśmy” to w trójkę, rodząc różne pomysły i
eksperymentując. Pół roku później, kiedy krystalizowala się wizja jak
zespół ma wyglądać, nagle cudem pojawili się jednocześnie Adrian i
Paweł. Od pierwszej próby wiedzieliśmy, że to jest to. Nasze wysyłane w
kosmos częstotliwości spotkały się.
Każdy z Was ma takie same spostrzeżenia dotyczące powstania zespołu?
Łukasz Pawełoszek: Jak już Piotr wspomniał – każdy z
nas mógłby przedstawić to ze swojej perspektywy, ale każdy wysyłał
informację w celu przyciągnięcia osób, z którymi mógłby tworzyć coś
wartościowego.
Jakie macie doświadczenia zanim powstał zespół ATME, jako muzycy oczywiście?
Łukasz Pawełoszek: Graliśmy już w innych składach, ale
podążanie tamtymi ścieżkami nie dawało nam satysfakcji. Dopiero ATME
daje nam to, czego oczekujemy od muzyki, aczkolwiek – nie należy też
niczego oczekiwać.
Kiedy będzie już sławni, to pytanie będzie Was zapewne drażnić,
jako że jesteście na początku swojej kariery zapytam bez mrugnięcia
okiem : skąd wzięła się nazwa zespołu ATME? Wiem już, że nie ma to
związku z nazwą wioski w Północnej Syrii?
Łukasz Pawełoszek🙁 śmiech 🙂 Nie. Może kiedyś będzie
to miało jakieś powiązanie, na razie nie wiemy, jakie. Samo wyjaśnienie
nazwy, czy genezy jej powstania mam wrażenie, że się teraz nie uda.
Zbyt długo trzeba by o tym mówić. Natomiast wszystko jest w książkach, w
wiedzy, po którą można sięgnąć. Mogę wyjaśnić, co ma symbolizować nazwa
zespołu. ATME ma przede wszystkim inspirować do poszukiwań, ma
symbolizować przepływ energii, mieć w swoich podstawach pewną wolność
myśli i wolność idei. Takie są założenia nazwy, a w zasadzie założenia
nasze, jako grających w tym zespole pod szyldem ATME.
Na Waszym profilu facebookowym można przeczytać : „Reaching as
far as can be, we try to find ourselves in this ocean of thoughts…stay
calm and just keep breathing. Trochę to mickiewiczowskie, pachnie „Odą
do młodości”. Chcecie sięgać, jak najdalej się da. Właśnie, jaki cel
chcecie osiągnąć, jako zespół?
Piotr Guliński: Chcemy inspirować, ale przede wszystkim
też rozwijać siebie. Przez rozwój siebie i dawanie sobie pewnej
wolności ekspresji artystycznej chcemy rozwijać się, jako ludzie,
„docierać się” jako artyści. Wspaniale jest wyjść z tym gdzieś dalej,
pokazać to szerszej publiczności i usłyszeć, że dzięki nam ktoś może
mieć swoje przemyślenia i doznania. Dobrze jest dostać informację
zwrotną, że ktoś nas słucha, a słuchając czuje, myśli lub po prostu
dobrze się spędza czas. To jest piękne i to nas napędza.
Docierają do Was takie informacje zwrotne?
Paweł Zborowski: Docierają. Po ostatnim koncercie pewna
kobieta powiedziała, że czuła się, jak byśmy zatrzymali czas,
poruszaliśmy się na scenie tylko my, a publiczność zamarła. Tak było
podczas koncertu w Kaliszu.
Najpierw były krótkie formy, takie grunge’owo – stoner’owe.
Teraz dodajecie rozbudowane, progresywne formy i tajemniczość – takie
odnoszę wrażenie po wysłuchaniu materiału, który tu zaprezentujecie. Co
Was inspiruje do tworzenia muzyki?
Paweł Zborowski: Inspirujemy się sami nawzajem. Inspirują nas improwizacje, które są początkiem większości naszych utworów.
Piotr Guliński: Czasem jest to przyświecająca któremuś z
nas idea, która drąży, nie daje spokoju. Wtedy ktoś z nas mówi : –
„Słuchajcie, można zrobić o tym utwór ”. Bywa, że najpierw jest tytuł, a
potem utwór. Idea podpowiada, w jakim kierunku należy „rzeźbić” utwór
wokalnie i instrumentalnie, ale zdarza się i tak, że tytuł rodzi się z
wyśpiewywanych totalnie spontanicznie słów. Wracając jednak do
wspomnianych przez Ciebie pierwszych grunge’owych form muzycznych
chciałbym to sprostować i poświęcić temu trochę czasu. Pierwszy zagrany
przez nas utwór nie miał nic z grunge’u, stoner’owe, czy typowo
rockowego grania. Był właśnie progresywny. To utwór, który nazywa się
„(un)cut Thoughts”. Grany jest na koncertach, jest nawet nagrany, ale
gdzieś tam leży w czeluściach i czeka na lepsze dni. W naszym
repertuarze każdy utwór jest inny, a ich wspólnym mianownikiem jesteśmy
my i to, jak czujemy i interpretujemy muzykę. Formy, jakimi się
posługujemy są naprawdę różnorodne.
Łukasz Pawełoszek: Nie chcemy się ograniczać, a to, co na nas spływa chcemy przetransponować na muzykę.
Piotr Guliński: Ważne jest, że oprócz wspólnych
zainteresowań muzycznych każdy z nas ma też inne, swoje podejście do
muzyki. Ta różnorodność dodaje pikanterii, jest jak garść orientalnych
przypraw.
Macie, każdy z Was swoją własną wizję muzyczną. Podczas
nagrywania zgadzacie się, czy zdarzają się walki w obronie swojego
pomysłu ?
Paweł Zborowski: Dobrze się złożyło, bo jesteśmy
właśnie w pomieszczeniu, w którym tworzymy. Kiedy rozglądam się po nim,
przychodzi mi na myśl tyle rozmów czy niedomówień. Tak, bywały dni
niezgody, ale tak się buduje utwory.
Piotr Guliński: Bywało tak, że przez rok grania jeden z
nas mówił : – „Nie, tu coś jest nie tak”. W końcu siadaliśmy,
rozkładaliśmy otwór na czynniki pierwsze, robiliśmy „przemeblowanie” i
nagle okazywało się, że jest dobrze i wszystkim się podoba. Tworzenie to
trudna droga, zwykle widać tylko efekt końcowy, ale każdy kto się
zajmuje muzyką wie jaka to długa droga żeby coś „wyrzeźbić” w kilka osób
mających różne pojęcie o tym wszystkim.
Kiedy będzie można usłyszeć Wasze utwory na płycie, kupić je? Jak to wygląda w Waszym kalendarzu?
Łukasz Pawełoszek: Możemy ogłosić, że planujemy wydanie naszego singla „Forgiving Myself” 30 października.
A co z płytą?
Łukasz Pawełoszek: Jest w planach. Mamy oczywiście materiał na longplaya, ale czekamy na odpowiedni moment.
Co to znaczy : „ odpowiedni moment” ?
Łukasz Pawełoszek: Jeszcze nie wiemy. Singiel, który
niedługo się ukaże jest debiutem, chcemy zobaczyć, jak będziemy
oddziaływali na słuchaczy. Jesteśmy zadowoleni z efektów nagrania.
Czy dobrze rozumiem, że odbiór Waszego singla jest punktem odniesienia do Waszych dalszych działań?
Łukasz Pawełoszek: Nie, to nie jest punkt odniesienia.
Najważniejsze jest to, jak sami będziemy się z tym czuć. Niemniej, jest
to wyjście z ukrycia, z cienia. Spotykamy się w sali prób od 2 lat,
gramy dzieląc to z innymi obowiązkami – singiel jest dla nas momentem
przełomowym.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiał: Witold Żogała
Korekta: baKsik
Foto: Krzysztof Mokanek