ARMIA – Tomasz Budzyński (03.11.2015)

budzy

Napisać, że od ponad 20 lat stoi na czele jednego z najważniejszych zespołów na krajowym podwórku, to jakby nic nie powiedzieć. Bowiem Tomasz Budzyński, wokalista i frontman Armii, to człowiek-pracy, dla którego „Toń”, czyli najnowszy krążek wspomnianej kapeli to już trzecia płyta w tym roku. O pracowitym okresie, ale także planach na przyszłość opowiedział nam dosyć dokładnie. Szczegóły poniżej


Czujesz się polskim Jackiem White’m, muzykiem który non stop pracuje?

Bardzo lubię Jacka White’a. Płyta „Toń” Armii jest trzecią płytą, którą wydałem w tym roku. Ten nadmiar zupełnie mi nie przeszkadza ani jakoś specjalnie nie komplikuje mi życia. Ja po prostu bardzo to lubię.

Właśnie. Ostatnie lata były dla ciebie dość intensywne. Płyty z Trupią Czaszką, 2TM2,3. Skupiłeś się ponadto na karierze solowej, a także powołałeś do życia projekt Rimbaud. Jak na to wszystko znalazłeś czas?

Współpracuję ze wspaniałymi muzykami – czy to w zespole Rimbaud, czy 2TM2,3, więc dla mnie jest to po prostu wielka przyjemność. Przebywać w okolicach kogoś takiego, jak Mikołaj Trzaska czy Michał Jacaszek, nie mówiąc już o Licy i Maleo (Robert Friedrich i Darek Malejonek – przyp.szy) to bardzo dobre spędzanie czasu. To są weseli ludzie! Ale może ten czas płynie dla mnie, jak to pisał Bruno Schulz w „Sanatoruim pod klepsydrą”, jakoś bardziej rozciągliwie. Mi to odpowiada.

A czy przez to, że ostatnio skręciłeś w dość eksperymentalne rejony spowodowało, że zatęskniłeś za starą, punkową Armią?

Ja nie uważam Armii za zespół punkowy. My zawsze byliśmy i jesteśmy baśniowym zespołem poezji śpiewanej. Niech to każdy zapamięta (śmiech)!

Ale nowa płyta jest bardziej rockowa niż „Freak”.

Powiedziałbym: bardziej gitarowa. Tu nie ma żadnej filozofii. My gramy po prostu to, co nam w danej chwili wychodzi. Żre albo nie żre. Zabierając się do pracy nie mamy żadnych wstępnych założeń. Płyty Armii nie są wynikiem jakichś kalkulacji. Tylko spontanicznych zrywów i natchnień. W porównaniu z „Freakiem” nowa płyta jest bardzo „armijna”.

Jak z perspektywy tych 6 lat oceniasz „Freak’a”? Nie żałujesz, że nagrałeś pod tym szyldem album eksperymentalny i mało „armijny”. Taki, który dość mocno podzielił fanów.

Żałuję? Czego miałbym żałować? Jestem z tego bardzo dumny, że coś takiego udało nam się nagrać. I to w tym samym roku co „Der Prozess”! A to, że on kogoś dzieli czy nie dzieli, to jest kompletnie nieistotne. My nie gramy po to, aby spełniać czyjeś oczekiwania. Wydaje mi się, że każda płyta Armii jest w jakimś sensie inna. „Freak” jest na tym tle niesamowitym rozbłyskiem i pokazuje na co stać ten zespół. Nie nazwałbym tej płyty jakimś eksperymentem. To jest psychodeliczny „hardcore jazz rock””. Te kawałki kapitalnie grało się na koncertach.

„Freak” był jednorazowym skokiem w bok czy zamierzasz kiedyś ponownie stworzyć tego rodzaju płytę odbiegającą od stylu Armii?

Bardzo chętnie nagramy jeszcze więcej dziwniejszych płyt niż „Freak”. Ja na przykład bardzo sobie cenię twórczość Franka Zappy. On się nie oglądał na nikogo. Był prawdziwym artystą, prawdziwym „freakiem”. Dla mnie nie jest istotne w jakim stylu jest płyta, którą w danej chwili nagrywamy, tylko czy ona mnie wyraża. Sztuki nie można włożyć w szufladki albo jakieś ramy.

„Der Prozess” to jedna z moich ulubionych płyt Armii. Dzięki niej sięgnąłem z większym entuzjazmem po „Proces” Franza Kafki, który był szkolną lekturą w liceum. Chciałbyś w przyszłości ponownie stworzyć album tekstowo oparty na jakiejś książce? A jeżeli tak to na jakiej?

No właśnie dopiero co, razem z Michałem Jacaszkiem i Mikołajem Trzaską, stworzyliśmy taki album. Płyta nazywa się „Rimbaud”, jest to muzyka do tekstów mojego ulubionego poety – bohatera mojej młodości. To było moje marzenie i to marzenie się spełniło w tym roku.

Wiem, ale chodziło mi czy pod szyldem Armii?

To nie ma dla mnie znaczenia pod jakim to szyldem jest.

Sześcioletnia przerwa wydawnicza nie wzięła się znikąd. Oprócz tego, że nie narzekałeś na brak muzycznych zajęć, skład Armii był dość niestabilny. Domyślam się, że musiało to znacznie utrudniać pracę nad następcą „Freak’a”.

Przez długi czas mieliśmy problemy za składem. Sekcja rytmiczna (Krzysztof Kmiecik i Tomasz Krzyżaniak – przyp.szy), która nagrywała „Freaka”, zasiliła zespół Luxtorpeda. A to wcale nie jest takie proste, znaleźć szybko odpowiednich następców, tak dobrych muzyków. Nie każdy może grać w zespole Armia. Tak więc zanim ustalił się aktualny skład trochę się borykaliśmy. To z jednym, to z drugim. Praca nad nowa płytą trwała prawie cztery lata.

Obecnie w skład wchodzą muzycy, z którymi współpracowałeś przy okazji płyty „Mor” Trupiej Czaszki. Pomogło wam to pewnie w nagrywaniu, ponieważ byliście już bardziej zgrani.

Z pewnością nam to pomogło, ale jednak płyta „Mor” jest zupełnie czymś innym. Tak jak Armia jest inna niż Trupia Czaszka. Te zespoły mają zupełnie inne cele. Natomiast oczywiście – z tymi ludźmi współpracuje mi się znakomicie. Jesteśmy bardzo zgrani i doskonale nam się pracuje i awanturuje (śmiech).

armia - toń

A jak przebiegał sam proces komponowania? Zostało dużo materiału, który nie zmieścił się na płytę?

Dwa utwory nie weszły z tej sesji na album, ale to nie dlatego, że się nie zmieściły. Są zbyt przebojowe. Ja nie chciałem, żeby płyta „Toń” była płytą przebojową. Nam nie grozi zasiedzenie na Liście Przebojów Programu Trzeciego.

Jest szansa, że kiedyś je usłyszymy czy zostawiacie je na zawsze w szufladzie?.

Kto wie, może kiedyś nadejdzie ich czas. Mamy jeszcze kilka takich utworów, które nie pasują do innych płyt. Być może je wszystkie zbierzemy i wydamy na płycie pod tytułem „Pieśni wojenne”.

Przejdźmy do tytułu, bo jest dość intrygujący. Bowiem wyraz ma kilka znaczeń. Co miałeś na myśli tytułując tak album?

Ja tego nie powiem. W każdym bądź razie, to słowo jest niezwykle rozległe. Rozległe jak kosmos. Może oznaczać otchłań, wielką przestrzeń, głębię w której można utonąć. Bardzo pobudza wyobraźnię, a ja chciałbym pobudzić wyobraźnię naszych słuchaczy do tego stopnia, żeby zobaczyli coś czego nigdy nie widzieli. Chcę ich wytrącić z potocznego odbioru rzeczywistości.

Równie ciekawa jest okładka. Autorką jest twoja córka, Nina.

Jest bardzo tajemnicza i wieloznaczna, tak jak cała nasza płyta.

„Toń” wyprodukował jeden z najlepszych i najbardziej rozchwytywanych obecnie producentów w naszym kraju. Skąd pomysł na zatrudnienie Marcina Borsa?

Po prostu lubię tego człowieka. Mamy podobne spojrzenie na muzykę. Bardzo dobrze mi się z nim pracowało przy okazji pracy nad płytą „Podróż na wschód”. Jest to człowiek, który lubi Beatlesów, co dla mnie jest bardzo istotne. Ja wolę nagrywać płyty czadowe z ludźmi, którzy nie są specjalistami od tej muzyki. W takiej sytuacji pojawia się szansa, że powstanie nowa jakość, coś ekscytującego, a nie kolejne, standardowe wydawnictwo do przegródki z napisem punk lub heavy metal.

Porozmawiajmy chwilę o warstwie tekstowej. Podobnie jak w przypadku „Mor” mamy do czynienia z płytą apokaliptyczną. W szczególności słychać to w „Pustym Oknie” czy utworze tytułowym. Miałeś taki zamiar od początku? Takie teksty ci przychodzą na myśl?

Ja zawsze piszę teksty do zrobionej wcześniej muzyki. Ponieważ jestem malarzem, a nie muzykiem, tworzę muzykę ilustracyjną. Muzyka wywołuje we mnie wizje plastyczne, które ja tylko opisuję. Muzyka mnie wciąga w swoje rozległe przestrzenie i zakamarki. Ja ją „widzę”. Muzyka z ostatniej płyty kojarzy mi się z jakąś surrealistyczną architekturą i przyciąga bardzo apokaliptyczne wizje. Ja nie uprawiam publicystyki ani moralizatorstwa. Nie proponuję żadnych recept na życie ani odpowiedzi na pytania publiczności. Apeluję do ludzkiej duszy. Do poezji i duchowego braterstwa. Do wspólnej podróży na „wschód”. Ta płyta jest dość smutna i mroczna, ale nic na to nie poradzę.

Właśnie malarstwo. Miałeś w ogóle czas, aby jemu się poświęcać?

Robię to dokładnie w tej chwili. Maluję zabłąkany w górskim krajobrazie przedpotopowy, nocny pociąg. Ja muzykiem zostałem przez przypadek i to malarstwo jest czymś, co mnie najgłębiej wyraża.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że nie zamierzacie intensywnie koncertować w najbliższym czasie. Dlaczego?

Zagramy tam, gdzie będziemy mogli. My bardzo lubimy grać koncerty. Nie każdy jednak chce i lubi organizować koncerty zespołu Armia. Jesteśmy zespołem undergroundowym i bardzo tajemniczym. Nasz przekaz drażni niektóre uszka, więc raczej wielkiej trasy nie przewiduję.

Zagracie jednak parę koncertów. Między innymi 13 listopada w Studiu Koncertowym Radia Katowice z myślą o nagraniu albumu live. Przygotowujecie więc coś specjalnego na tę okazję? Jakieś dawno nie grane utwory?

To będzie chyba nasza szósta koncertówka, więc zagramy coś czego jeszcze nigdy nie było! Oczywiście będzie to repertuar oparty o album „Toń”, ale myślę, że znajdzie się miejsce na „freakowskie” improwizowanie i psychodeliczne niespodzianki.

Mógłbyś zdradzić, jakie perełki przygotowujecie?

Tego nie zdradzę. Niech ludzie będą zaskoczeni.

Kiedy możemy się spodziewać waszego albumu koncertowego na sklepowych półkach?

To zależy od naszego wydawcy, czyli firmy Metal Mind. Myślę, że to będzie początek przyszłego roku. To będzie nie tylko płyta audio, ale także DVD.

Wystąpią z wami jacyś goście specjalni?

Nie widzę potrzeby. Jesteśmy wystarczająco specjalni. Nasze stroje będą tak niesamowite, że będziemy wyglądać na gości z kosmosu!

Czy oprócz koncertowej Armii, możemy spodziewać się w przyszłym roku jakiejś nowej płyty, w której będziesz maczał palce?

W tym roku wydałem trzy płyty, więc jest to bardzo dużo, jak na jedną osobę. Natomiast w przyszłym roku planuję nagranie swojej czwartej płyty solowej i mam ją zamiar nagrać w Grecji.

A skąd taki egzotyczny kierunek?

Bo chcę nagrać płytę w starożytnych grobowcach w Mykenach.

Brzmi bardzo ciekawie. Masz już jakiś koncept, że wybrałeś takie miejsce?

Dwa lata temu byłem w Grecji, w Mykenach właśnie. Wszedłem do jednego z grobowców, chwilę tam przebywałem i zacząłem sobie śpiewać hymn bez słów. W tym czasie moja żona weszła, słuchała tego, co śpiewam. Później jak skończyłem, powiedziała, że szkoda, że nikt tego nie nagrywał.

To był taki impuls?

Uważam, że nic nie dzieje się przez przypadek. Skoro tak wyszło, to kto wie, może to nagram. „Pieśni z grobu”. To dobrze brzmi.

Rozmawiał: Szymon Bijak.

Dodaj komentarz