Another Pink Floyd to polski tribute band legendarnego
angielskiego zespołu. Krakowska grupa proponuje na swoich koncertach
trzy godziny magicznej podróży w świat dźwięków rodem z „Dark Side of
The Moon”, „The Wall”, „Wish You Were Here” „Animals”, czy „The Division
Bell”. Dotychczas miałem okazję zobaczyć i posłuchać na żywo The
Australian Pink Floyd Show oraz RPWL na specjalnej trasie, podczas
której wykonywali wyłącznie repertuar Floydów. Jak w porównaniu z nimi
wypada rodzimy APF? Naprawdę nie mamy się czego wstydzić… Przed
występem w chorzowskiej „Leśniczówce”, który kończył tegoroczny sezon
koncertowy zespołu była okazja, by zamienić kilka słów z Andrzejem
Łakomym (instrumenty klawiszowe, saksofon), Piotrem Myjakiem (gitara)
oraz Wiktorem Januszem (wokal).
– Kiedy zaczęła się Wasza fascynacja zespołem Pink Floyd?
Wiktor: – Miałem wtedy trzynaście lat.
Piotr: – Ja miałem lat naście, ale nie pamiętam
dokładnie kiedy. Generalnie można powiedzieć, że było to w czasach
szkolnych. Nasi rodzice słuchali dużo muzyki, wśród płyt pojawił się
również Pink Floyd.
Wiktor: – A ja z kolei słuchałem Floydów na przekór rodzicom.
– Mieliście kiedyś okazję zobaczyć Floydów na żywo?
Piotr: – Niestety nie. Podczas naszych koncertów
poznaję dużo ludzi, którzy chwalą się tym, że byli na koncercie w
Pradze. Koncertów Pink Floyd nie widzieliśmy, ale część z nas widziała
na żywo solowe występy Watersa i Gilmoura.
Pewnie ciężko było zebrać osiem osób, chętnych do grania tego repertuaru…
Piotr: – Nie było to łatwe, ponieważ ten zespół tak
naprawdę powstał w momencie, kiedy pokończyliśmy już naszą edukację,
wszyscy pracowali i ciężko wtedy znaleźć ludzi, którzy mają ochotę, czas
i jeszcze podzielają taką fascynację. Ale na szczęście przypadek
sprawił, że jakoś odnaleźliśmy się. To chyba naprawdę było jakieś
szczęśliwe zrządzenie losu…
Andrzej: – Pomysł założenia zespołu zrodził się w 2008
roku. Najpierw w wąskim gronie, a dziś Another Pink Floyd tworzy
9-osobowa ekipa. Dotychczas przez grupę przewinęło się także wiele osób.
– Którą płyta Pink Floyd należy do Waszych ulubionych?
Andrzej: – „Najbardziej lubimy „Dark Side of The Moon”,
na koncertach wykonujemy ją w obszernych fragmentach, włącznie z
kobiecą wokalizą w „The Great Gig In The Sky”.
– „Rozpracowanie” którego utworu sprawiło Wam najwięcej trudności?
Andrzej: – Jak do tej pory „Echoes”. Z tego co
pamiętam, jego przygotowanie zajęło nam najwięcej czasu, zanim
odważyliśmy się go zagrać.
Piotr: – Myślę, że tak. „Echa” są dla nas ciągłym wyzwaniem.
– W przeciwieństwie do The Australian Pink Floyd Show, gdzie
nawet wokalistki ruszają się przy mikrofonach identycznie jak na
koncertach oryginału, Wy gracie też kompozycje mniej ortodoksyjnie…
Piotr: – Na pewno.
Wiktor: – Jest ten luz. Pozwalamy sobie na jakieś zmiany. Nie jest to takie sztywne.
Piotr: – Uważam, że ścisłe trzymanie się tego, co już
było odbiera przyjemność z grania. A im więcej można dać od siebie, tym
więcej swoich emocji „sprzedać” – i to jest w sumie najcenniejsze.
– Australijscy Floydzi regularnie zapełniają największe hale w Polsce. Nie jest trochę tak, że „cudze chwalicie, swego znacie”?
Wiktor: – Ale Polacy pewnie się jeszcze o nas dowiedzą.
Piotr: – My też zapełniamy największe kluby muzyczne, które znajdują się w centrum Chorzowa, na przykład „Leśniczówka” (śmiech).
– W klubie trudno jednak oddać wizualny rozmach koncertów Pink Floyd.
Wiktor: – Zgadza się. To jest jednak zupełnie inny
poziom produkcyjny, te koncerty Australijczyków kosztują pewnie
organizatorów niemal tyle, co prawdziwi Floydzi.
Andrzej: – Ale nas nie można porównywać do The
Australian Pink Floyd Show zarówno ze względu na różnicę w budżetach,
jak i widowiskowość, oprawę świetlną, wizualizację i tak dalej… Ale
jeśli prześledzić nasz profil na Facebooku i wpisy ludzi, których
zdaniem kierujemy się tworząc setlistę i przygotowując nasze koncerty,
bardzo wiele mamy takich opinii, że Australian Pink Floyd to jest
właśnie wielka oprawa, wielki budżet, a ten zespół jest niedostępny: gra
za fosą, gdzieś daleko od widowni… A my wychodząc na scenę w takim
klubie jak „Leśniczówka” – gitarzysta może „przybić piątkę” z widzem z
pierwszego rzędu, co automatycznie wytwarza inny klimat. Nie jesteśmy
zespołem, który wizualnie odwzorowuje Floydów, natomiast myślę że
muzycznie wychodzimy obronną ręką.
– Niemcy z RPWL zaczynali jako cover band Floydów, by z czasem
zacząć grać własne kompozycje. Nie myślicie o pójściu podobną drogą w
bliższej lub dalszej przyszłości?
Andrzej: – Są takie pomysły, ale na razie nie chcemy zapeszać…
– Ostatnie słowo należy do Was…
Andrzej: Zapraszamy na naszą stronę internetową
www.anotherpinkfloyd.pl oraz profil na Facebooku
http://www.facebook.com/AnotherPinkFloyd. Znajdziecie tam wszystkie
bieżące informacje o koncertach.
rozmawiał: Robert Dłucik
zdjęcie: profil Facebook zespołu