Kilka dni temu miała miejsce premiera trzeciej płyty stołecznej
grupy ADMINISTRATORR ELECTRO, która co tu dużo mówić – trzyma wysoki
poziom! To wydarzenie stało się zapalnikiem do zadania „kilku” pytań
sprawcy całego zajścia. Poniżej „wywiad-rzeka” z Bartoszem Marmolem –
zapraszamy wytrwałych do kektury.
Wasza nowa płyta w końcu ujrzała światło dzienne. W moim
odczuciu album jest naprawdę udany, nie ma nań słabszych momentów,
całości słucha się wyśmienicie. Jakie są Twoje, Wasze odczucia odnośnie
premierowego materiału? Prawdopodobnie za wcześnie na takie pytania, ale
może już teraz jakieś przemyślenia kiełkują w głowie?
Zacznę od nieskrywanej nieskromności i powiem, że jako „swój największy
fan” również bardzo dobrze oceniam „Przemytnika”. A warto powiedzieć, że
prace nad tym albumem zakończyły się w listopadzie-grudniu 2017r., więc
pomimo tego, że premiera odbyła się całkiem niedawno, to materiał jest
przez nas mocno osłuchany (śmiech) i wciąż słucha się nam tej płyty
bardzo dobrze. Od samego początku pracy nad tym albumem wiedziałem, że
będzie on inny od pozostałych, miałem wrażenie, że dwa poprzednie krążki
były niezbędnym elementem drogi, którą wykonać trzeba, aby ukształtować
formę, którą wymarzyłem sobie w 2013r. tj. kiedy zacząłem myśleć o
założeniu AE. Poprzednie płyty obrazują ewolucję, którą jako artysta z
korzeniami punkowymi – rockowymi musiałem przejść, aby nauczyć się – nie
boję się tego słowa – tworzyć muzykę elektroniczną, w której moc nie
pochodzi na wprost od zbyt głośnej i przesterowanej gitary (śmiech). AE
to dla mnie jako twórcy nieskończona lekcja pokory.
Tuż po premierze, ni stąd ni zowąd pojawiła się informacja, że
Wasze szeregi uszczuplił Kuba May, który wtopił się za to w The Analogs.
Co się stało i kto zajmie jego miejsce – kim jest nowy zawodnik?
Może w „mediach” wyglądało to na „ni stąd ni zowąd” (śmiech), ale my
wiedzieliśmy o tym wcześniej i na chłodno zaplanowaliśmy to tak, aby nie
wywrócić trasy i działań promocyjnych związanych z „Przemytnikiem”.
Wiesz, Kuba to zawodowy perkusista, który z grania muzyki utrzymuje
rodzinę i zdarzył się moment, w którym dostał propozycje nie do
odrzucenia. Rozumiejąc to wszystko zaczęliśmy już wcześniej poszukiwania
perkusisty i znaleźliśmy Kacpra Witka, którego określamy jako młodą
krew, która jest nam potrzebna szczególnie na koncertach, kiedy
konieczne jest wykrzesanie niezbędnych pokładów energii. No i na to
liczymy w przypadku Kacpra – a już niedługo sprawdzimy to na własnej
skórze, bo za kilka dni pierwsze koncerty. Jestem bardzo ciekaw i pełny
nadziei.
Wracając do „Przemytnika”, jaka idea przyświecała powstaniu
nowej płyty, co tym razem chcieliście osiągnąć, przekazać? A może
najzwyklej w świecie chcieliście nagrać kilka nowych kawałków, ot co.
Pod względem muzycznym to na pewno głównym celem było stworzenie w stu
procentach elektronicznej płyty. Kierunek brzmienia i charakteru jaki
chciałem osiągnąć wyznaczył mi ostatni numer na płycie „Ziemowit”,
„Kropka na z” – był to również ostatni numer, który powstał na sesji
nagraniowej do tej płyty. Mam takie doświadczenia, że ostatnie kawałki
na płycie wyznaczają kierunek następnej płyty, bo są z reguły
uwieńczeniem sesji nagraniowej, kiedy można już pozwolić sobie na lekki
eksperyment, którego efekty często stanowią ładunek pozytywnego
rozczarowania. Ten syntezatorowy utwór pokazał mi po raz pierwszy jak ma
wyglądać moje elektro, takie jak sobie wymyśliłem i takie jakie
pamiętam z lat młodości, w których pierwszy raz zetknąłem się z muzyką
na poważnie i w pełni. Chciałem też, żeby „Przemytnik” był płytą równą
pod względem brzmienia, ale również kompozycji, dlatego też selekcja
utworów na „Przemytnika” trwała długo.
Pod względem tekstowym kontynuowałem natomiast wyznaczony kierunek
autobiograficzny. Idąc tym torem „Przemytnik” ma za zadanie pokrycie
kolejnego okresu mojego życia, który zdobył tym samym swoistą ścieżkę
dźwiękową. Tym razem padło na okres, który po części pokrywał się z
czasem opisywanym na „Ziemowicie” i dotyczył końcówki lat studenckich,
ale trwał znacznie dłużej. No i co tu powiedzieć, żeby za dużo nie
powiedzieć (śmiech) ten okres związany był z moją działalnością na
stadionie dziesięciolecia – wiesz tym dawnym stadionie, przed Euro 2012.
Ten stadion zastępował wówczas YouTube, Allegro i Google razem wzięte –
dam było wszystko i wszyscy. Magiczne miejsce, po którym jak po wielu
miejscach Warszawy nie ma już śladu.
Dlaczego w ogóle „Przemytnik” – co kryje się w znaczeniu tego tytułu?
Kontynuując wątek „jakby tu powiedzieć, żeby za dużo nie powiedzieć”
należy wspomnieć, iż pierwszą dobrą pracę znalazłem właśnie na stadionie
dziesięciolecia, a właściwie to w jego okolicy. Pracowałem z
Wietnamczykami i sprzedawałem skarpetki i staniki, uwaga! na dworcu
wschodnim w nocy. To była inna Praga niż dzisiaj – nie tak bezpieczna
jak dzisiaj (śmiech). Nie zapomnę nigdy swojej miny, gdy po weekendzie
pracy otrzymałem więcej pieniędzy niż za trzy miesiące stypendium
naukowego, na które musiałem zainwestować bardzo dużą ilość bezcennego
czasu. To był moment, w którym zacząłem rozumieć, że prawdziwy świat i
prawa nim rządzące różnią się bardzo od ideałów, które kłębią się w
głowie młodego człowieka ze wsi, który wylądował w Warszawie. Z czasem
poznałem środowisko ludzi związanych z handlem na stadionie i spędziłem
tam kilka ładnych i cennych lat. Mogę śmiało powiedzieć, że doktorat
oraz studia MBA nie nauczyły mnie więcej o ekonomii niż stadion właśnie.
A wracając do Twojego pytania, to słowo „przemytnik” świetnie pasuje do
tamtego okresu mojego życia dlatego też stało się ono tytułem tego
albumu. A w tekstach odnaleźć możesz wiele konotacji do różnych momentów
z tamtego okresu, do którego podchodzę z nostalgiczną perspektywą np.: „ (…) mój alkohol już nie zamarza na twoim balkonie, choć ze stadionu był, smakował lepiej niż ten legalny dziś”.
Muzycznie nowy materiał wydaje się być bardziej atmosferyczny,
elektroniczny, ale też i bardziej wyrównany. Jak to skomentujesz, mając
na względzie również wcześniejsze wydawnictwa?
Mam podobne odczucia i jestem pewien, że jest to kwestia umiejętności
komponowania na potrzeby aranżacji elektronicznych, które przez te kilka
lat trwania AE nabyłem. Oczywiście im więcej przypisuję sobie zasług
tym bardziej się mylę (śmiech), gdyż to, jak ta płyta brzmi to wynik
skomplikowanej ale owocnej i wielowymiarowej współpracy, zarówno z
duetem producenckim Państwa Srzednickich (Robert i Magda – studio
Serakos) oraz Pawłem Kowalskim, którego oldskulowe syntezatory i pomysły
wpłynęły na muzyczny kształt „Przemytnika”.
Przy okazji „Cienie widzę”, wokalnie wspiera Cię pewna
niewiasta. Któż to? Tak na marginesie, według mnie ten utwór wprowadza
nowe elementy do twórczości AE.

Usłyszeć
tam można właśnie Magdę Srzednicką (studio Serakos). Należy wspomnieć,
że Państwo Srzedniccy wielokrotnie wspomagali Administratorra tzw.
chórkami i to już od wielu lat. W tym utworze usłyszeć można właśnie ją,
ale należy wspomnieć, iż na Przemytniku wspomagali mnie wokalnie
również Robert Srzednicki oraz Paweł Kowalski.
Cienie widzę to ważny utwór na tej płycie, aranżacyjnie prosty od samego
początku wręcz skromny, ale z charakterystycznym pulsem, który na samym
końcu obudowany jest już solidnym aranżem – bardzo lubimy grać ten
utwór na koncertach. A tekstowo to dotyczy on pewnej długiej nocnej
pieszej podróży w lesie z plecakiem wypełnionym skarbami ze stadionu
(śmiech).
Nie wiem jak odbierają inni Wasze romansowanie z muzycznymi
stylizacjami rodem z lat 80 – chodzi o charakterystyczne zastosowanie
elektroniki. Mnie ta formuła jak najbardziej przekonuje, ale powiedz
skąd u Was takie skłonności?
Taka forma zastosowania muzyki elektronicznej na potrzeby aranżacji,
której źródła są niewątpliwie rockowe, jest dla mnie naturalnym
rozwiązaniem. Ta skłonność do takiego, a nie innego zastosowanie
elektroniki jest w pewien sposób wbudowana w muzyczne DNA osób, które
pod koniec lat osiemdziesiątych interesowały się takimi zespołami jak
Depeche Mode, OMD oraz zimną falą. Dlatego też uważam, że ten nasz
romans to w żadnym przypadku nie mezalians, ale szczera miłość, którą
odczuwa znaczna część środowiska alternatywno-rockowego.
Zanim nastąpiła premiera płyty, w pewnych odstępach czasu ukazały się
dwa klipy. Pierwsze ukazało się wideo do genialnej (wg mnie) kompozycji
„Rzepak”, a chwilę później światło dzienne ujrzały „Niewybuchy”. Powiedz
coś więcej o perypetiach ich powstania, pomysłach i ich realizacji.
„Rzepak” to bardzo sentymentalny numer, którego akcja rozgrywała się w
realiach moich rodzinnych stron z tą różnicą, że akcja rozgrywała się
parę lat później niż w przypadku chwil prezentowanych na pierwszej
płycie AE, która w całości poświęcona była mojej młodości. Ten kawałek
przypominał mi pod wieloma względami utwór Zgorzelecka i zapragnąłem aby
zdjęcia kręcone były w rodzinnych rejonach. Dzięki splotowi wielu
okoliczności udało się wykonać ten plan i na teledysku zobaczyć można
sceny kręcone w rodzinnych Sławnikowicach, z czego jestem prywatnie
dumy. Plan był taki, żeby zrobić wakacyjny refleksyjny klip no i jak to
bywa wyszło zgoła inaczej i zobaczyć można dość psychodeliczny obraz z
duchami w tle i bez happyendu (śmiech), ale i tak uważam, że jest to
jeden z naszych najlepszych wideoklipów.
Co do „Niewybuchów” to w tym przypadku zostawiłem wolną rękę reżyserowi i
scenarzyście Tomkowi Pieniakowi, który odpowiedzialny był również za
klip do „Rzepaku”. Tomek bardzo zaangażował się w stworzenie historii
cyber punkowej osadzonej w realiach PRL-u, co do koncepcji muzyki z lat
osiemdziesiątych wydało mi się bardzo atrakcyjne. Dużym zaangażowaniem
Tomek zaraził bardzo dużą grupę ludzi, co w konsekwencji sprawiło, że
udało się uzyskać bardzo profesjonalny i oryginalny efekt. No bo
przyznasz, że rozwiązywanie kryminalnej zagadki „zabójstwa” androida w
realiach PRL-owskiej Polski to dość świeży temat.
Podsumowując to do kwestii teledysków przykładałem o wiele większą wagę niż przy poprzednich produkcjach.
Jeżeli chodzi o teksty, jak poprzednio tak i tym razem w głównej
mierze wydajesz się bazować na własnych doświadczeniach, wspomnieniach z
przeszłości. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie. Ile jest w tym
wszystkim prawdy, a ile fikcji? I kim jest u licha Aśka wspomniana w
utworze „Jowisz” (śmiech)?
Autobiograficzne historie, tak jak już wcześniej mówiłem są bazą
wyjściową dla Przemytnika. Z tym, że staram się kontynuować rozpoczęty
na Ziemowicie sposób pisania, który nie jest wyłącznie oparty na
reportażowym podejściu do tematu. Uważam, że w muzyce elektronicznej
ważna jest swoista głębia oraz przestrzeń, dlatego chciałem aby słowa
były bardziej kolażem przeżytych chwil, a nie sztywno określoną
sekwencją zdarzeń. Dzięki temu podejściu możliwości interpretacji
tekstów dla słuchaczy są moim zdaniem nieskończone i dzięki temu
idealnie uzupełniają brzmienie elektroniki.
Rozumiem, że pijesz do fragmentu: „(…) że to co mówię jest tak
płaskie, że przy tym nawet Aśka piesi ma”. Odpowiem parafrazując
biesiadny szlagier „Aśka miała fajny biust” – i to na tyle (śmiech).
W dalszym ciągu nie stronisz od wtrąceń tematycznych z
przeszłości. Robisz to w taki sposób, że człowiek sam przypomina sobie
pewne zdarzenia z dzieciństwa (klimat podwórkowy rodem z lat 80). Jak do
tego dochodzi?
To już chyba taka maniera, która wyostrza się u mnie z wraz upływem
kolejnych wiosen. Koncentrowanie się na młodości jest w miarę prostym
sposobem na uzyskanie melancholijności i prostoty, którą lubię w
tekstach. I to chyba dlatego, że moja prawdziwa młodość kojarzy mi się
głównie z latami 80-tymi to właśnie dlatego najprościej jest mi się
odwołać do tych właśnie czasów. Uważam również, że swoista moda na
„ejtisy”, która obecna jest zarówno w muzyce, w kinie, ale również w
marketingu jest raczej spowodowana tym, że większość najaktywniejszych
obecnie twórców wychowywało się właśnie w latach 80-tych i stosują oni
tę samą prostą metodę co ja – czyli piszą i tworzą to co przychodzi im
najprościej i dzięki temu jest prawdziwe.
Kontynuując temat zawartości lirycznej – pojawiały się
narkotyczne wątki. Mam na myśli szczególnie otwierający „Nie stać mnie”
oraz poniekąd „Koks”, który w moim odczuciu też zawiera takowe
zabarwienie. Co Ty na to?
Gdzie jeśli nie na Przemytnika takie wątki powinny być poruszane
(śmiech). Tylko oczywiście wszystko ma swoje korzenie i przyczynę. Dawno
temu, w rozmowie z pewną bardzo znaną dziś osobą, poruszaliśmy temat
różnic między życiem gwiazd rocka na zachodzie, a tym co u nas można
doświadczyć mając taki status. No nie mogę powiedzieć, że ta osoba ten
status naprawdę miała. No i tak po pewnym czasie i żaleniu się na naszą
rzeczywistość padło to sławetne zdanie:
– Wiesz mnie nawet nie stać na kokainę.
I to mnie jakoś ruszyło, zapamiętałem dokładnie to zdanie i używałem w
sytuacjach, gdy ktoś mnie pytał czy takową zażywałem (śmiech). Na
marginesie kokaina jest w Polsce bardzo droga – trzeba być chyba
milionerem, żeby wpaść w to gówno. Tak ironizując to można rzec, że
oczami wyobraźni widzę te kolejki Mercedesów, Maybachów pod Lidlem,
kiedy ogłoszą „tydzień Kolumbijski” (śmiech).
W porównaniu do dwóch wcześniejszych płyt, zmieniła się forma
szaty graficznej. Jest na pewno mroczniej… Skąd pomysł na takowe
zmiany? Można powiedzieć, że w tej materii dokonałeś całkowitej
dominacji, bo to przecież Twoje zdjęcie zajmuje cały front (śmiech). Czy
to oznacza, że w AE liczysz się tylko Ty, a reszta ma grać wyłącznie
według Twoich reguł?
Trzeba zacząć od tego, że to na co patrzysz to przede wszystkim okładka
płyty pt. „Przemytnik”, oczywiście jest to również zdjęcie, ale okładka
to coś więcej bo mówi o całej płycie. W związku z tym co mówiłem o
autobiograficznym charakterze płyty, swojej przygodzie na stadionie
dziesięciolecia to pomysł na umieszczenie mojej facjaty na okładce stał
się więc konieczny. Chociaż mamie się nie podoba. I trzeba powiedzieć,
że jest mroczna na tyle, iż kilku dziennikarzy pomyliło płytę AE z płytą
Behemotha, która również miała premierę tego samego dnia co nasza
(śmiech).
Ja nie boję się mówić, że jestem odpowiedzialny za to co się dzieje w AE
– bo tak jest. I dlatego szukam muzyków, którzy pomimo to albo wręcz
właśnie dlatego czują, że są w zespole i że moja muzyka staje się
również ich muzyką, że mój zespół staje się ich zespołem. Ja nie jestem
typem despoty zespołowego, stawiam raczej na tzw. miękką komunikację,
ale to nie znaczy, że nie jestem skuteczny (śmiech).
Powiedz jak wygląda u Was proces twórczy – na ile faktycznie
jest to praca zespołowa? Najpierw powstaje muzyka czy też w pierwszej
kolejności pojawia się pomysł na tekst. Jaki impuls zapala całą maszynę?
U nas jest prosto i na temat. Schemat wypracowany przez lata. Najpierw
piszę muzykę i teksty – to jest najtrudniejszy i najdłuższy moment – od
niego zależy jaka będzie płyta. Następnie nagrywam piloty (gitarę i
wokal) i tutaj zaczyna się praca w studio. Po wsłuchaniu się w muzykę
zaczyna się etap producencki, w którym powstają aranżacje elektroniczne
utworów, ale aranże są wciąż otwarte. Następnie to co mamy przekazuje
zespołowi, który dodaje od siebie różne smaczki – Paweł dodał wiele
syntezatorów i ułożył chórki, a Kuba opracował i zagrał wszystkie utwory
na akustycznych bębnach – ten zabieg nadaje świetnego brzmienia
perkusji, która na płycie jest w 75 % elektroniczna. Tak było do tej
pory, ale nie wiem czy tak będzie dalej (śmiech).
Od pewnego czasu występujecie w pidżamach. Skąd wziął się pomysł
na takowy wizerunek sceniczny? Na koncertach senna atmosfera wszakże
nie występuje.
Pomysł narodził się na sesji zdjęciowej do płyty „Ziemowit”. Następnie
przebojem wdarł się na koncerty związane z promocją tej płyty i pozostał
do dzisiaj. Pidżamy nadają występowi pewnego rodzaju intymność, która
fajnie kontrastuje z energią, którą oddajemy na scenie, taki mały
dysonans poznawczy. A poza tym jak się jest zmęczonym po sztuce to od
razu można bez przebierania się kłaść się spać do busa (śmiech).
Kontynuując wątek koncertowy, czego można się spodziewać podczas nadchodzących koncertów? Macie jakiś niecny plan?
Na koncertach jesteśmy zespołem rockowym, czasami wydaje mi się, że
gramy jakiegoś electropunka. Tak więc energia jest naszym przesłaniem.
Na koncertach, które gramy indywidulanie zobaczycie również oprawę
wideo, nad którą właśnie pracuję. Tak więc za każdym razem jest lepiej i
podbijać będziemy bezwzględnie wszystkie mniejsze i większe sceny – nie
bierzemy jeńców.
Poprzednie dwie płyty ukazały się w barwach Jimmy Jazz Records.
Tym razem jednak zdecydowałeś się spróbować własnych sił jako wydawca.
Co się stało i jak na chwilę obecną oceniasz to posunięcie?

To
taka czysta ciekawość była. Nowe doświadczenie i krok w nieznane, który
za pewien czas podsumuje i zadam sobie pytanie czy warto. Wiesz, kiedy
mówimy o solowym gitarowym Administratorrze to Jimmy Jazz Records jest
naturalnym wydawcą tego projektu bo specjalizuje się w tym gatunku. Przy
AE, a szczególnie przy „Przemytniku” to nie jest już takie oczywiste i
dlatego postanowiłem wykorzystać okazję i stworzyć własny label
Marmoladarecords. Lubię nowe wyzwania i Marmolada na pewno do takich
należy.
Przy okazji nie sposób zapytać o inne Twoje projekty. Jakiś czas temu
ukazał się teledysk Administratorr i co dalej? Jak przedstawia się
wspólna kolaboracja z Lesławem, będzie coś więcej?
No nie da się ukryć, że od dłuższego już czasu pracuje nad
Administratorrem. Brakować mi zaczęło gitarowego kopnięcia w plecy.
Zresztą mówiłem od samego początku AE, że Administratorr prędzej czy
później powróci, no i mija właśnie pięć lat od premiery krążka
„Powierzchnie Wspólne” więc trzeba działać. Puściliśmy taką nieśmiałą
zapowiedź tego, czego można będzie się spodziewać na nowej płycie, jest
nią utwór pt. „Bal Samotnych Ciał”. Jestem aktualnie w trakcie
nagrywania reszty materiału, który zostanie uwolniony w przyszłym roku.
A jeśli chodzi o „Piosenki o Warszawie” to też przyjdzie pora. Jesteśmy w
nieustannych kontakcie z Lesławem. Komety teraz kończą pracę nad nowym
albumem i mam nadzieję, że gdy zakończę pracę nad Adminem to nasze drogi
się skrzyżują po raz kolejny.
Pewnie jeszcze na to za wcześnie, ale powiedz co dalej, jakie są
Twoje plany na najbliższą przyszłość? Chodzi oczywiście o działalność
muzyczną (śmiech).
Aktualnie promujemy „Przemytnika”, w studio kończę Administratorra. W
przyszłym roku planujemy też wydać płytę live AE, która będzie zapisem
naszego promocyjnego koncertu, który odbył się w studio Agnieszki
Osieckiej w Warszawie (21.09.2018). No i myślę już o następnym AE i
muszę powiedzieć, że mam świetny pomysł, którego jeszcze nie zdradzę. No
i jeszcze Piosenki o Warszawie na horyzoncie – tak więc te plany jakoś
się same układają.
Pytanie nieco poza muzyczne. Jak odbierasz to, co się dzieje
obecnie w naszym kraju. Jesteś spokojny czy też obawy rozpieprzają Twój
umysł, a zachodzące zmiany traktujesz jako zapowiedź końca świata,
dyktatury totalnej (śmiech)? W sumie od zawsze w Twoich tekstach dało
się wyczuć dezaprobatę wobec codzienności, dnia dzisiejszego, a i
„…kutwy i debile…” jakoś tego nie ułatwiają.
Politycznie jestem wkurwiony i tu nie chodzi o wojnę polsko-polską czyli
jedyną wojnę, którą na 100% wygra wreszcie Polska, ale o to, że nie
potrafię odnaleźć bezpiecznego miejsca w dzisiejszej Polsce. Mówię o
swoim bezpiecznym wewnętrznym miejscu – tam w środku, w Czesiu (śmiech).
Ale powiem przewrotnie, że to co myślę o polityce nie jest raczej
związane z kwestią moich poglądów politycznych. Wiesz, to co myślę
aktualnie o polityce wynika z tego jaką osobą jestem, a jestem osobą,
która nigdzie do końca nie pasuje chociaż bywa w wielu miejscach. Żeby
to przybliżyć muszę chyba podać kilka przykładów. Kiedy zacząłem karierę
naukową to nie pasowałem do kadry naukowej, której liczni
przedstawiciele uważali, że zrobienie doktoratu i habilitacji to wyczyn,
który świadczy o ich wyjątkowości. Ja wręcz przeciwnie, uważałem i
głośno mówiłem, że to wręcz dość popularny wyczyn, ale wymaga
niespotykanej wręcz siły woli i zaparcia, które bardzo szanuje. W sumie
musiałem pójść swoją własną drogą omijając liczne wyimaginowane problemy
środowiska, zdobywając jednocześnie w nim to, co jest do zdobycia czyli
stopnie naukowe, publikacje itd. Podobnie jest z muzyką i środowiskiem
muzycznym. Wiesz, bo tak naprawdę głównym czynnikiem twórczym AE, ale
jednocześnie jego największym problemem jestem ja sam. Głównie dlatego,
że uważam, iż moim największym osiągnięciem muzycznym jest to, że nie
żyje z muzyki. To moim zdaniem wyklucza mnie w pewien sposób z bycia
częścią tego środowiska – przynajmniej na teraz. Uważam, że w moim
przypadku sprowadzenie muzykowania do aspektów finansowych sprawiłby, że
albo nie robiłbym takiej muzyki jaką robię, albo nie robiłbym jej wcale
bo by nie było mnie na to stać. Jednak kocham muzykę i tworzę ją dalej
bez względu na to czy jestem częścią środowiska muzycznego czy wręcz
odwrotnie.
I podobnie jest chyba z tą dzisiejszą Polską i dzisiejszym mną. Chcę być
częścią tego kraju i kocham go miłością własną, którą uprawiam bez
zabezpieczenia i z pełną świadomością, ale nie zmienię tego, że widzę
aktualnie rzeczy, które sprawiają, iż na ten czas muszę iść własną drogą
aby czuć się po prostu Polakiem.
No i pytanie na topie (śmiech?) „Kler” widział? Ja po torturach
autorstwa Pana Vegi nie mam ochoty na żaden polski film. Na tym
przykładzie świetnie widać, że w rodzimej kulturze coraz bardziej
zadomowia się banał, prostactwo, wulgarność (ogólnie wielkie gówno).
Jakoś to skomentujesz?
Może kiedyś obejrzę, ale raczej do kina się nie wyrobie. Całe to
zamieszanie pokazuje tylko jak bardzo tabloidowa staje się nasza kultura
również w wydaniu narodowym. Z drugiej strony taki jest kierunek zmian w
kulturze masowej. Można z tego powodu ubolewać, ale radzę raczej się
adaptować żeby móc szerzyć piękno.
Jak oceniasz sytuacje na rodzimej scenie muzycznej. Myślisz, że
koniunktura jest dobra czy też wręcz przeciwnie? Zdania w tym temacie
są podzielone.
Odkąd zajmuję się muzyką, a to już 16 lat to słyszę jedno od początku:
„teraz do jest już na rynku zapaść, kiedyś to było fajnie, wszyscy
szanowali twórców i kupowali muzykę, a zobaczysz będzie jeszcze gorzej…”
I tak jest cały czas. Nie wiem jak jest naprawdę, ale wydaje się, że
każdy komu się kiedyś udało w branży miał momenty najlepsze, które już
nie powrócą i dlatego każda gorsza opcja jest powodem do tego typu
sądów.
Według mnie to co dzieje się na rynku muzycznym jest pochodną
kapitalistycznych zasad kumulacji dóbr. Co za tym idzie bogaci są coraz
bogatsi i posiadają coraz więcej rynku, ci co mieli mniej to mają
jeszcze mniej, a najbardziej cierpi klasa średnia, która jest jedyną
grupą której można coś zabrać. Tym wytłumaczyć mogę sobie aktualne
trendy koniunkturalne.
Ciekawi mnie natomiast przyszłość tego rynku. Bo uważam, że świat
muzyczny jaki znamy nie jest w kryzysie on jest na etapie transformacji.
Ta transformacja będzie trwała do momentu, aż zostanie on całkowicie
opanowany przez pokolenie, które nie pamięta realiów sprzed streamingu.
Rynek jaki znamy musi się skończyć, bo jest przestarzałym symbolem
dawnego świata. Również formy muzykowania znane jeszcze z XX wyginą w
naturalny sposób wraz z naszym pokoleniem. I jak tu się kopać z tym
koniem? (śmiech). Oczywiście to jeszcze potrwa kilkadziesiąt lat, tak
więc jeszcze kilka dobrych płyt powstanie.
Gracie muzykę, która na polskie obecne realia jest dość
nietypowa. Odbiega od panujących standardów, które niestety nie są za
wysokie.. (śmiech). Co Ty na to?
Pani Profesor Ewa Nowicka (antropolog) mówiła mi zawsze, że jeśli coś
jest nietypowe to ewolucja określi to z czasem jako niepotrzebne
(śmiech). Ufam jej celnemu spostrzeżeniu, ale to może oznaczać, że nasza
muzyka jest niepotrzebna – i biorę do pod uwagę. Ja staram się szukać
dobrych stron dotyczących naszej nietypowości i pozostaje mi się cieszyć
z tego, że muzyka nie musi być komercyjna, bo wtedy miałbym prawdziwy
problem (śmiech). Jestem zdania, że aktualnie większość artystów w
Polsce boryka się z problemem, że nikt nie czeka tak naprawdę na ich
nową muzykę i jeśli ktoś ma jakieś stare przeboje to czuć się może mimo
wszystko w miarę spokojnie, ale Ci co pracują właśnie nad tym, aby te
przeboje stworzyć to mają wielki problem.
Wspominałem Ci przy innej okazji, że Wasza muzyka trafia do
dzieci (moje pociechy uwielbiają Wasze nuty, szczególnie kawałek
„Dżdżownice”). Może jest to jakiś pomysł na projekt stricte adresowany
do młodego słuchacza?
Do tworzenia muzyki dla dzieci muszę jeszcze dorosnąć, ale przyznać
muszę, że w taki sposób jeszcze nie myślałem o koncepcie na nową płytę
(śmiech).
Czego w ogóle słuchacie na co dzień? Co jest wasza inspiracja muzyczną, o ile w waszym przypadku coś takiego ma miejsce.
Nie będę wypowiadał się za kolegów, ale ja słucham głównie bardzo nowych
zespołów – młodzieżowych, takich Pearl Jam, Faith No More, Nirvana
(śmiech). A tak poważnie to słucham wszystkiego na co mam czas, a mam go
bardzo mało.
Być może nie jest to dla Ciebie w ogóle istotne, ale chciałbym
Cię zapytać o granicę artystycznego wyczucia, przekroczenia pewnych
granic. Czy według Ciebie są jakieś ograniczenia czy też w kulturze mnie
ma granic? Pytam, bo osobiście mam mieszane uczucia wobec tego, co od
pewnego czasu wyczynia entuzjasta penisowych ukrzyżowań, Pan Darski.
Zdaje sobie sprawę, że robi to celowo, ale czy takie praktyki są
konieczne? Z drugiej strony profanowanie przez niego wartości to jak
kopanie leżącego, w sumie zero konsekwencji.. co innego podnieść rękę na
islam, ale W tej materii śmiałków brak. Co Ty na to?
Kultura dla mnie do głównie ramy, a sztuka jest formą przenikania przez
nie. Tym nie mniej to, co robi Pan Darski to pewnego rodzaju kreacja,
która mnie już przestała szokować. Niestety uważam, że droga, którą
wybrał Pan Darski wymaga tego typu zabiegów, tylko musi on uważać żeby
nie przegiąć, bo szokowanie ludzi w dzisiejszych czasach jest coraz
trudniejsze, a żeby obrazić ludzi trzeba coraz mniej. Ale kim ja jestem,
żeby go pouczać, jedyne co wymyśliłem do szokowania publiczności jest
ubranie pidżam na scenie (śmiech).
Na koniec typowo do bólu – jakieś przesłanie do czytelników Rock
Area? Choć każda Wasza płyta była recenzowana na naszych łamach to może
jest coś, co chciałbyś powiedzieć? Np., że recenzje te są do dupy
(śmiech).
Jeśli ktoś przeczyta ten cały wywiad w całości i jeszcze po tym uzna, że
toleruje jego treści, to proszę o pilny kontakt na priv, bo chciałem
powiedzieć, że specjalnie dla niej/dla niego powrócę do prowadzenia
psychoanalizy.
A tak poważnie to bardzo się cieszę, że Rock Area przez te wszystkie
lata trwa przy tak nietypowym zespole jak Administratorr Electro.
Dzięki za poświęcony czas i na 99% do zobaczenia na koncertach!
Pytał: Marcin Magiera