ACID DRINKERS – Titus (20.02.2020)

aciddrinkers

Przed tym wywiadem miałem ogromną tremę. Większość dziennikarzy muzycznych wraz z nabieraniem doświadczenia i stawania twarzą w twarz z muzykami z biegiem czasu traci przywary właściwe napalonym fanom. Każdy z nas ma jednak swoją ścisłą i niezmienną czołówkę ulubionych zespołów i spotkania z ich członkami zawsze będą dla nas przeżyciem. Dla mnie jedną z takich kapel od już blisko 10 lat, kiedy to zapoznałem się z ich twórczością, są Acid Drinkers. Przy okazji niedawnego koncertu w częstochowskim klubie Rura miałem okazję porozmawiać z Titusem.


Kilka dni temu [wywiad był przeprowadzany 15 grudnia 2019 – przyp.pp] swoją premierę miała płyta „Ladies And Gentlemen on Acid”, zawierająca covery Waszych utworów w wykonaniu zaprzyjaźnionych z Wami artystów. Nowe, nierzadko zaskakujące aranżacje cudzych utworów są specjalnością Acid Drinkers w zasadzie od samego początku istnienia zespołu. Czy zatem ten album ma za zadanie ukazać przeciwną stronę lustra? Czy pomysł na niego wyszedł od Was czy może od któregoś z udzielających się tu wykonawców?

Więcej na ten temat ci powie Ślimak. Ja ci powiem tak: liczyłem na dystans i to duży dystans. Część wykonawców, jak Kacha Nosowska, Ania Rusowicz, Krzysiu Zalewski czy Gutek, podeszli do naszego materiału z ogromnym dystansem i to mi się bardzo podobało, a część ekip podeszła do tego „po swojemu”, czyli bardzo mocno, metalowo. Wszystkie wersje uważam za udane. Hunter świetną wersję „I Fuck The Violence” zrobił. W życiu się nie spodziewałem, że tak można to zrobić. W ogóle wielkim zaskoczeniem były dla mnie wszystkie te nowe wersje. Jestem wniebowzięty, dziękuję artychom, naszej pierwszej lidze za to, że się za to wzięli.

Czy sami dobieraliście i zapraszaliście gości na ten album, czy może oni sami zgłaszali się do Was ze swoimi pomysłami?

To już do Ślimaka pytanie.

Podoba mi się pomysł obsadzenia poszczególnych utworów w konwencjach prezentowanych przez wykonujących je artystów na co dzień. Osobiście mam na tym krążku dwóch faworytów. Pierwszy to „Blues Beatdown” w wykonaniu Ani Rusowicz, który w bluesowo-jazzowej aranżacji obejmującej jedynie jej śpiew oraz akompaniującą jej tylko lekko przesterowaną gitarę jest piękny w swej prostocie, a także o wiele bardziej niż oryginał koresponduje ze swoim tytułem. Drugi to „Pizza Driver” w wykonaniu Ani Brachaczek, z którą współpracowaliście już przy coverze „Love Shack” oraz jej zespołu BiFF. Tutaj bardzo podobają mi się swingujące rytmy oraz główny riff zagrany na melodyce. Czy Ty masz jakiś swój top? Takie dwie lub trzy kompozycje, które mógłbyś wyróżnić? Jeśli tak to co Ci się w nich podoba najbardziej?


Tak. Kaśki Nosowskiej „Moja dusza jest wśród lwów” [„My Soul’s Among The Lions”, utwór z płyty „25 Cents For A Riff” – przyp.red.] i Krzysia Zalewskiego „The Joker”. Na razie tyle na dzisiaj.

Właśnie o tego „Jokera” chciałem Cię zapytać. Na grupie facebookowej skupiającej Waszych fanów spotkałem się z całą paletą różnorakich opinii na temat tej wersji, od pozytywnych po miażdżąco krytyczne. Ja po pierwszym przesłuchaniu doznałem szoku, ale po kilku kolejnych pomyślałem, że być może uznaliście, że nie ma lepszego sposobu na podkreślenie Waszego nieograniczonego dystansu do własnej twórczości i wstrząśnięcie Waszymi fanami niż poddanie bodaj najsłynniejszego spośród autorskich numerów Acid Drinkers takiej właśnie aranżacji. Czy w istocie taki był Wasz zamysł?

Zgadza się. Krzysiu podszedł do tego po swojemu, wybebeszył ten numer kompletnie i o to chodzi w coverowaniu. Tak jak my zawsze staraliśmy się wybebeszać nasze covery – kompletnie.

Oprócz czternastu przeróbek Waszych kompozycji na płycie znajduje się, wieńcząca całość Wasza wersja „What A Wonderful World” Louisa Armstronga zaśpiewana przez Ciebie w duecie z Kasią Kowalską, w nagraniu której wziął udział również Litza. Kto wpadł na pomysł wykonania akurat tej piosenki? Wiem, że Twoimi ulubionymi wokalistami są Frank Sinatra i Liza Minnelli. Czy umieściłbyś Armstronga obok nich w swoim top 3?

Nie, ale ten numer jakoś we mnie siedział, chociażby dzięki jednemu z Bondów [Titus nawiązuje do innego utworu Armstronga – „All the Time in the World”, który pojawił się w filmie „W służbie jej królewskiej mości” – przyp.red.]. Myśmy nagrali to jakiś czas temu. Bardzo się cieszyłem, że Kaśka Kowalska zechciała wziąć we tym udział, bo a propos Sinatry i Lizy Minelli to 5 lat temu na Woodstocku zaśpiewałem z Kaśką duet, który oryginalnie właśnie oni wykonywali, „I’ve Got The World On A String”.

Byłem na tym koncercie, to był mój pierwszy Woodstock.

Bardzo fajnie mi się tańczyło z Kachą, także nasza współpraca z nią miała już wcześniej jakieś tam korzenie. Genialnie wpasowała się w „What A Wonderful World”, Litza swoją solówką też. Także uważam, że jak to nazwałeś zwieńczenie tej płyty jest cholernie udane.

Czy istnieje szansa, że Litza pojawi się jako gość na Waszym następnym albumie autorskim?

Nie mam bladego pojęcia, jeszcze nie myślimy o następnej płycie autorskiej.

Co słychać u Popcorna, który musiał zrezygnować z obecnie trwającej odnogi trasy z powodów rodzinnych? Czy wiesz już może, kiedy mniej więcej będzie można się spodziewać jego powrotu na scenę?

Wiesz co, po dzisiejszym koncercie mamy półtorej czy dwa miesiące przerwy, także być może w następnej turze do nas wróci, zobaczymy [na obecnej turze grupa wciąż występuje bez Popcorna – przyp.pp]. U nas zastąpił go Hubert z Decapitated. Szczęka mi opadła, bo cały nasz materiał koncertowy zrobił w trzy dni. Także jest świetnie.

Czyli szybciej niż Jankiel.

Szybciej niż Jankiel.

Hubert to nie byle kto, to człowiek z dorobkiem, bo oprócz Decapitated udziela się również w zespole Redemptor oraz prowadzi własną kapelę Banisher. Zastąpienie Darka jest w moim mniemaniu nie lada wyzwaniem, nawet dla tak doświadczonego muzyka. Abstrahując od samej nauki materiału, czy trudno mu było wskoczyć w buty Popcorna?

Myślę, że każdemu byłoby trudno zastąpić Popcorna. Ale Hubert jest cholernie utalentowany i przygotował się po mistrzowsku. Jednak zgadzam się – trudno jest zastąpić Popcorna, naprawdę trudno.

O Twoich projektach pobocznych można by napisać średnich rozmiarów encyklopedię. Twoim najnowszym przedsięwzięciem jest House Of Death, zespół w którym występujesz z gitarzystą Adamem Bielczukiem i perkusistą Bogumiłem Krakowskim, z którymi współpracowałeś już w Anti Tank Nun oraz młodym wokalistą meksykańskiego pochodzenia, Juanem Carlosem Cano, z którymi nagrałeś płytę „Midnight Special”. Chciałbym Ci bardzo podziękować za podpisanie mojego egzemplarza podczas prowadzonego przez Was niedawno facebookowego live’a, niestety nie zdążył on do mnie dotrzeć przed wywiadem, a zatem czy mógłbym Cię poprosić o przedstawienie tego projektu, jego genezy oraz jakie masz najbliższe związane z nim plany? Czy macie zamiar ruszyć w dużą, zorganizowaną trasę, czy może dać tylko kilka pojedynczych koncertów?


To nie jest projekt, to jest normalnie regularny band, który powstał z pomysłu Adasia Bielczuka, przez jakiś czas znajdującego się poza, że tak się wyrażę, biznesem muzycznym. Zapytał mnie, bo chciał sobie pograć, czy bym do niego nie dołączył. Powiedziałem, że owszem, ale nie jako wokalista. Adam na to „Nie? Jak to?”, a ja odparłem, że już się naśpiewałem w Acid Drinkers. I poradziłem mu, żeby zadzwonił do faceta, który się nazywa Juan Carlos Cano i zapytał się czy do nas dołączy. To wg mnie najlepszy rockowy głos w Polsce w tym momencie. Juan popełnił na tej płycie wokalnie takie mistrzostwo, że ja byłem po prostu zachwycony. Nie zmieniłem mu ani jednej linii melodycznej, spośród tych, które wysłał mi kiedy nagrywaliśmy demo do tego albumu. Sama płyta powstawała od marca tego roku. Zamknęliśmy się w salce z tym podpisywaniem na żywo jeszcze przed właściwą premierą. Oficjalnie płyta trafi do sprzedaży w dystrybucji Metal Mindu najprawdopodobniej na początku lutego roku następnego, tak to wygląda. Jest to naprawdę ciężki rock. Nie jest to thrash, ani nie jest to „czysty” metal. Mi się tam gra świetnie, ponieważ obsługuję tylko bas i chórki, więc mogę sobie pograć o wiele więcej niż w Acid.

Titus

Titus w trakcie koncertu w Częstochowie,
fot. Patryk Pawelec
Cofnijmy się teraz do przeszłości. Pierwsza demówka Acid Drinkers, jak i Wasze dwa pierwsze albumy studyjne zostały nagrane w legendarnym, nieistniejącym już państwowym studiu „Giełda” w Poznaniu. Ś.P. Robert Brylewski powiedział o tym miejscu „kurwa, tam nagrałem najgorszy stuff w życiu”, natomiast Kazik Staszewski, który po raz pierwszy pracował tam podczas nagrywania trzeciej płyty Kultu, „Spokojnie”, mimo swoich początkowych obiekcji całkiem ciepło wypowiadał się o panujących tam warunkach oraz chwalił urzędującego tam realizatora nagrań, Piotra Madziara. Jakie wspomnienia Ty zachowałeś z „Giełdy”?

Wiesz, to były nasze pierwsze nagrania. To studio nas wtedy wręcz przygniatało. Te sprzęty, te odsłuchy no i brzmienie, które można było tam uzyskać itd. Więc ja byłem zachwycony. Tam się dobrze nagrywało, z perspektywy lat mogę to przyznać. Dobrze się tam nagrywało, ale mogliśmy się miksować gdzie indziej.

Była wtedy taka możliwość, żeby, tak jak teraz, poszczególnych nagrań dokonać w różnych studiach i zmiksować się jeszcze gdzie indziej? Były ku temu warunki?

Nie pamiętam, szczerze ci powiem, że nie pamiętam. Taki sam 24-śladowy magnetofon stał chyba też u Winicjusza Chrósta w Sulejówku, ale wtedy rzeczywiście było tak, że wszystkich nagrań i miksów dokonywało się w tym samym miejscu, często na starych taśmach pozostałych po innych zespołach. Tak to wyglądało, ale ja bardzo miło wspominam te dwie sesje albumowe zrealizowane w „Giełdzie”.

U Kuby Wojewódzkiego w programie byłeś kilka razy, jednak Twoją najsłynniejszą wizytą, której fragmenty do dziś są hitem w sieci, jest ta z 2004 roku, w której razem z gospodarzem oraz byłą wokalistką Ich Troje, Justyną Majkowską piliście tanie wino „Żubr”. Przytoczyłeś wtedy historię z czasów Waszej drugiej płyty, „Dirty Money, Dirty Tricks”, o Twojej i Litzy kąpieli w szambie, która znalazła swój finał pod poznańskim kinem „Bałtyk”. Nie proszę Cię o ponowne przytoczenie tej historii, jednak chciałbym zapytać jakiego rodzaju reprymenda spadła na Was ze strony żony Litzy, Dobrochny? W jaki sposób ona Was tam w ogóle znalazła?

Nie było na szczęście tak ostro, bo myśmy wsiedli wtedy do tramwaju.

Mówiłeś wtedy, że tramwajem jechaliście przed tą sytuacją pod kinem.

A może, już nie pamiętam, bo to był 1991 rok.

Powiedziałeś w tym programie „dalej do tramwaju, dojechaliśmy na rondo Kopernika i poszliśmy do kina od tyłu”…

A tak (śmiech). I jakoś nas tam wtedy złapała. Powiem Ci, że dokładnie tego nie pamiętam, ale przy mnie zachowywała się naprawdę sympatycznie. Nie wiem, co potem Litzę spotkało w domu, ale było to naprawdę przezabawne, wykąpać się w tej żyburze, kurde.

„Rzygurze”, czy „żyburze”? Bo ja tam zawsze słyszałem „rzygura”…

Żyburze. To poznańskie słowo, które oznacza brudną, mętną wodę.

Tak się właśnie zastanawiałem, bo w dostępnym na Waszej stronie internetowej komiksie autorstwa Michała Klimczuka, w którym sparafrazowano tę historię w tekście jest właśnie „żybura” i kilka razy zastanawiałem się czy to nie jest literówka…

Nie nie, to jest żybura (śmiech)

Wasz trzeci album, „Strip Tease”, nagrywaliście w podwarszawskim Izabelinie pod okiem Andrzeja Puczyńskiego. Do dziś po polskim metalowym półświatku krąży miejska legenda, jako byście ocalili od bankructwa kilka tamtejszych sklepów monopolowych kupując w nich tanie wina. Doszukałem się kilku sprostowań na temat tej historii. W książce „Raport o Acid Drinkers” Leszka Gnoińskiego można znaleźć wypowiedź Litzy, z której wynika, że tych uratowanych sklepów wcale nie było kilka tylko jeden, Ty z kolei we wspomnianym programie Kuby Wojewódzkiego powiedziałeś, że nie kupowaliście wtedy jaboli tylko piwo i wódkę. Znalazłem również w którymś wywiadzie informację, że ów sklep nie był typowym sklepem monopolowym tylko zwyczajnym wielobranżowym. Ile więc jest prawdy w tym micie i czy to prawda, że kiedy jednego dnia sesji zjawiliście się w studiu trzeźwi, to Andrzej Puczyński kazał Wam odejść i wrócić będąc „przygotowanymi do pracy”?

Tego czy Andrzej tak powiedział, to szczerze Ci przyznam, że nie pamiętam. (śmiech) Ale rzeczywiście ten sklep cienko prządł do momentu naszego przyjazdu. Któregoś dnia wszedłem do tego sklepu szukając kolegów i zobaczyłem właściciela, który nawet już nie stał za ladą tylko siedział między półkami z Litzą na podłodze i razem pili. Także podobno rzeczywiście ocaliliśmy ten sklep od bankructwa na jakiś czas, często dokonując w nim konkretnych, męskich zakupów.

Kolejna Wasza płyta, „Vile Vicious Vision”, została nagrana „na setkę” [czyli wszystkie partie naraz, jak na koncercie, z wyjątkiem wokali i solówek – przyp.red.] w nowo otwartym wówczas studiu Hellenic w Poznaniu. Zarówno Ty jak i Litza zgodnie twierdzicie, że zespół rockowy najlepiej nagrywa „na setkę”. On nagrywa dziś w ten sposób płyty Luxtorpedy. Czy jest szansa, że Acid Drinkers nagrają jeszcze kiedyś album za pomocą tej techniki?

Kto wie. Ja byłbym za i jeżeli wszyscy w zespole się wypowiedzą, że tak chcą to być może, zwłaszcza, że we Wrocławiu pojawiło się miejsce, w którym są warunki do nagrywania „na setkę” i to z analogowym stołem mikserskim i magnetofonami zamiast komputerów. Także może, nie wiem.

Jak to kiedyś stwierdziłeś, już w okresie „Fishdick Zwei”, po wymiernym sukcesie komercyjnym, jaki odniósł ten album, będąc zapytanym czy thrash metal wchodzi na salony: „nie mówię nie, zobaczymy”.

Hehe, nie mówię nie, dokładnie. (śmiech)

Na okładce pierwszego „Fishdicka” pierwotnie miał się znaleźć szkielet męskiego członka lecący w kosmosie. Wzór ten został zakwestionowany przez leżącego wówczas w szpitalu Litzę, który oczekując na operację zastawek serca, świadom tego, że coś może pójść nie tak, nie chciał żeby na okładce być może jego ostatniego albumu w życiu pojawił się taki sprośny akcent. Jednak ostateczny projekt, autorstwa Tomasza Daniłowicza, w późniejszym czasie nadwornego grafika Behemoth, okazał się jeszcze mniej trafny, przedstawiał karykaturę Ślimaka i ryby w kształcie członka w tle. Wtedy skwitowałeś to krótko i w swoim stylu: „Powinni wypierdolić kretyna, który to narysował”. Większość wznowień tego albumu jest więc opatrzona zupełnie inną szatą graficzną, przedstawiającą karykatury całego składu opatrzone makijażami członków Kiss. Jak spoglądasz na pierwotny projekt dzisiaj, z perspektywy czasu? Czy jest szansa na jakieś, powiedzmy, rocznicowe wydanie tej płyty opatrzone oryginalnym wzorem okładki?

Oryginalna okładka do „Fishdick” pojawiła się na koszulkach. Nawet nie wiem gdzie jest ta okładka, chyba w pokoju mojego syna, coś mi się tak wydaje. Jeśli kiedyś Metal Mind, które ma prawa do tego albumu, by się zdecydowało na kolejną reedycję to kto wie czy nie ukazała by się ona właśnie ze szkieletem chuja w kosmosie.

Wasz dziesiąty, włączając „Fishdicka”, album studyjny, „Broken Head”, jak tak patrzę po recenzjach i opiniach na portalach społecznościowych czy forach, jest uważany za najsłabszą płytę w Waszej dyskografii. Nie podzielam tego zdania, nie wydaje mi się, żeby ten konkretny album w jakiś diametralny sposób odstawał od reszty, zwłaszcza, że każdy Wasz album brzmi inaczej.

„Broken Head” brzmi bardzo fajnie.

Zważywszy, że w zeszłym roku graliście trasę spajającą dziesiątą rocznicę wydania „Verses Of Steel” oraz dwudziestą „High Proof Cosmic Milk”, czy jest szansa, że w przyszłym roku pokombinujecie coś podobnego na trzydziestą rocznicę wydania „Are You A Rebel?” oraz dwudziestą właśnie „Broken Head”?

O kurde, teraz żeś mnie zażył. Wiesz, ja w ogóle nie pamiętam tych wszystkich rocznic, także dobrze, że przypominasz. Kurde, nie wiem, po prostu nie wiem. Niektóre płyty próbowaliśmy grywać w całości, np. właśnie „Are You A Rebel?”, choć stwierdziliśmy, że jednego czy dwóch numerów stamtąd nie umiemy już dzisiaj zagrać.

Właśnie gdzieś mi się obiło o uszy, że robiąc próby przed LuxFestem, w ramach którego zagraliście tamten koncert stwierdziliście, że kilka numerów trzeba pominąć. Zdaje się „Mike’a Cwela”…

„L.O.V.E. Machine” pominęliśmy na pewno. Chłopcy po prostu stwierdzili, że nie dadzą rady zagrać tego cośmy tam nawywijali pod koniec lat 80. (śmiech)

Wracając jeszcze do „Broken Head”, to wynotowałem sobie taką oto wypowiedź Popcorna, który, powołując się na Ciebie, powiedział o tej płycie „Titus zawsze chciał robić takie albumy: krótkie, będące jakby monolitem.”

No… Oczywiście nie komponowałem, koledzy to komponowali. Hmm… „Broken Head”… W ogóle ja uważam, że ten album bardzo dobrze brzmi, jest to jedna z lepiej brzmiących płyt Acids, kurde. Musiałbym go sobie włączyć po latach i zobaczyć o co tam chodzi.

Na koniec chciałbym kwestię Twoich tekstów. Nie od dziś wiadomo, że w swoje liryki sprytnie wplatasz własne doświadczenia umiejętnie je kamuflując między wierszami. W wywiadzie dla Męskiego Grania w 2011 roku powiedziałeś Piotrowi Stelmachowi, że kiedyś na stacji benzynowej podszedł do Ciebie Twój fan, któremu udało się rozszyfrować co poniektóre spośród Twoich tekstów, co wywołało na Tobie ogromne wrażenie. Ja mierzę siły na zamiary, więc chciałbym podpytać Cię tylko o dwa i to takie, których kontekst jest powszechnie znany. Pierwszy to „Del Rocca”, który opowiada o Twoim kumplu z wojska. Kim był ten człowiek i czy rzeczywiście wołaliście na niego w ten sposób? Czy ochrzciłeś go tak dopiero na potrzeby tego kawałka?

To był gość, z którym służyliśmy razem w kompanii w armii, on się nazywał Skalski, miał ksywę „Skała” lub „Del Rocca”.

To było już w Kutnie czy jeszcze w Zamościu?

W Kutnie, w batalionie w Kutnie. On był z tych Skalskich co nasz as myśliwski z czasów II Wojny Światowej, Stanisław Skalski, z tej gałęzi. Bardzo się z nim kumplowałem w armii i zrobił na mnie wrażenie jako człowiek, przemiły, sympatyczny.

Grał z Tobą w Ikarze [wojskowy zespół muzyczny działający wówczas w XIX Jednostce Bojowej w Kutnie, w której służył Titus – przyp.red.]?

Nie pamiętam, chyba nie. W każdym razie poświęciłem mu ten tekścik.

Drugim utworem, o który, jako Ślązak od urodzenia, chciałbym Cię zapytać jest „Rock N’ Roll Beast” ze „Strip Tease”, który opowiada o Waszych przygodach na legendarnym Osiedlu Tysiąclecia w Katowicach, na którym między innymi powstał zespół Kat. Kiedy byłeś tam ostatnio? Czy nadal jest to najbardziej rock n’ rollowe miejsce, które odwiedziłeś w życiu?

Nie wiem jak teraz, ale wtedy to było takie miejsce, kiedy siedziała tam tamta ekipa czyli „Święta Trójca”, pominę już ksywy. Tam się działy rzeczy moralnie upadłe. Wiesz, tam się odbywały rzeczy straszne, tam pełny libertynizm panował. A jeden z tej ekipy z „Tausena”, właśnie „Rock’n’rollowa bestia” robił rzeczy zupełnie niewskazane w towarzystwie ludzi normalnych.

Czyli, zgodnie z lirykami utworu, uznałeś, że z takim nie masz szans?

Tak, tam w ogóle nie było szans na normalne zachowanie, normalne obcowanie z kimkolwiek, dlatego też poświęciłem chłopakom i szczególnie temu jednemu właśnie tekst „Rock’n’Roll Beast”.

Rozmawiał: Patryk Pawelec

Dodaj komentarz