1. Taksówka
2. Turbacz
3. Zaduszki
4. Dionizos
5. Lipiec
6. Magda
7. W cwał
8. Łąka 1
9. Podmiot czynności twórczych
10. Łąka 2
11. YU55
12. Suchotka
13. Biblioteczka
14. Jest to we mnie
15. inne jeszcze obrazy
16. Łąka 3
Rok wydania: 2016
Wydawca: Mystic
http://www.comagroup.eu/
Jeśli miałbym jednym słowem opisać nowy album Comy użyłbym określenia
„ciężki”. I nie dlatego, że nagle łodzianie zaczęli flirtować z jakąś
brutalną odmianą metalu, ale z powodu samej zawartości. Przebrnąć przez
to prawie 80 minutowe dzieło jest misją dość trudną do wykonania. Fanom
po kilkunastu przesłuchaniach „2005 YU55” być może ta sztuka się uda,
jak niżej podpisanemu, reszta może szybko polec i się poddać. Zresztą ja
sam na początku wątpiłem czy jest sens brnąć w tak nieprzystępny
muzyczny świat. Trzy tygodnie po premierze wciąż trudno mi wydać
jednoznaczną opinię na jej temat.
I sądzę, że nie jestem jedyny. Patrząc na lawinę jaka przeszła po
opublikowaniu całego materiału w Internecie, „2005 YU55” wywołuje
skrajne emocje. Od uwielbienia, przez obojętność i niezrozumienie, aż po
totalny hejt, który nie pozostawia na muzykach suchej nitki. Nie
pamiętam, kiedy ostatnio tyle dyskutowano na temat jakiejś płyty, jak
teraz w przypadku Roguca i spółki. W sumie nie powinno to dziwić – wojny
pomiędzy zagorzałymi przeciwnikami, którzy uważają, że zespół jest
przereklamowany, a fanami wpatrzonymi w nich jak w obrazek, są znane od
dawna. Nie można być pomiędzy. Mi od zawsze było bliżej do tej drugiej
grupy, jednak w granicach rozsądku. Piąty studyjny album lekko
nadszarpnął ten idealny wizerunek.
Zapowiedzi, że otrzymamy album zaskakujący, balansujący na pograniczu
audiobooka i klasycznego rockowego dzieła, spowodowały zaświecenie się
czerwonej lampki ostrzegawczej. Taki opis bardziej pasowałby do solowej
płyty Piotra Roguckiego, niż Comy, która jednak – jakby na to nie
patrzeć – hołdowała tradycyjnemu (i melodyjnemu) graniu. W
rzeczywistości „2005 YU55” jest gdzieś pomiędzy. Nie tak przystępna, jak
„Pierwsze wyjście z mroku”, ale jednocześnie mniej pokręcona i
eksperymentalna niż „J.P. Śliwa”.
No dobra – zmiana stylu jest zauważalna, brak tutaj zapamiętywanych
refrenów (jedynym wyjątkiem singlowy „Lipiec”, ale do największych hitów
i tak mu daleko), nośnych riffów. Próżno szukać tutaj prostych
schematów. Nie dziwie się, że większość słuchaczy może być takim obrotem
sprawy zawiedziona (przyzwyczailiśmy się do określonego stylu), jednak
warto spojrzeć na to szerzej. Porzucenie piosenkowych form sprzyja
nietuzinkowym rozwiązaniom. Zwłaszcza muzycy mogli się podczas pracy nad
płytą wykazać i odkryć nowe, niezbadane lądy. Wśród 16 utworów nie brak
ciekawych pomysłów. Na pewno intryguje połamana rytmicznie „Suchotka”
oraz elektroniczna „Biblioteczka”, narastająca „Magda” ze świetną linią
basu i iście metalową końcówką, gdzie Rogucki raczy nas growlem czy
równie czadowe „Zaduszki”. Przy stronie plusów zaliczyłbym także leniwie
płynący „Lipiec”, który przenosi nas do innej rzeczywistości, odrobinę
melodii znajdziemy w „Turbaczu”. Dużo dzieje się w „łąkowym” tryptyku:
psychodeliczna część pierwsza, druga o wiele bardziej nośny, a w
trzeciej pomieszane jest wszystko. Zmiany tempa, nieprzewidywalność,
psychodeliczne odjazdy – „2005 YU55” oferuje nam właśnie takie klimaty.
Są również utwory nużące („Podmiot czynności twórczych”, „YU55” czy
„Inne jeszcze obrazy): tutaj akompaniament stanowi jedynie tło, na
pierwszy plan wysuwają się słowa, tzn. melorecytacja. I dlatego właśnie
nie przykuwają uwagi na dłużej, są po prostu „przegadane”. Wiedzą o tym
chyba także muzycy, bowiem nie odgrywają całości na koncertach,
wybierając te najbardziej przystępne rzeczy, a resztę omijają szerokim
łukiem. Jeśli już wspomniałem o tekstach to wypadałoby przypomnieć, że
„2005 YU55” to concept album. Głównym bohaterem jest niejaki Adam Polak,
gość w średnim wieku. Momentem przełomowym dla niego jest spotkanie z
tytułową asteroidą, które ma wpływ na jego dalsze życie. Pełno tu
nawiązań do literatury i filmu. Żeby jednak całość zrozumieć trzeba
mocno wgłębić się w ten poemat. W tej materii nic się raczej nie
zmieniło. Jeśli ktoś ceni tzw. rogucowszczyzne znajdzie pewnie
intrygujące fragmenty, z kolei hejterzy będą mogli nadal nabijać się z
dziwacznych metafor i nazywać twórczość Roguckiego grafomaństwem czy
bełkotem.
Nie zamierzam ściemniać, że „2005 YU55” podbił moje serce i będę do
niego często wracał. Tak się pewnie nie stanie. To strasznie wymagający
album. Aby w pełni go docenić należy poświęcić mu dużo czasu i…
cierpliwości, inaczej po pierwszym przesłuchaniu wyląduje on w koszu.
Coma zaryzykowała, co trzeba docenić, ale nie ustrzegła się błędów.
Piąty krążek nie porywa w całości, przez co jawi się jako najsłabsza
pozycja w dyskografii, ale nie jest tak tragicznie, jak mogłoby się
niektórym wydawać.
7/10
Szymon Bijak