2025.07.04 – AC/DC – Warszawa

20250704-acdc

Przyznam, że to był obowiązkowy punkt do odhaczenia na mojej koncertowej liście życzeń. Poprzednie wizyty Australijczyków w Polsce odpuszczałem z różnych powodów. Ale czas płynie nieubłagalnie, więc odwlekanie takich wydarzeń staje się z roku na rok coraz bardziej ryzykowne – bądźmy realistami. Prawdą jest natomiast, że uważam AC/DC za kapitalną maszynę do produkcji porywających riffów. A że oczywiście zdarzyło mi się oglądać koncertówki na srebrnym ekranie, wiedziałem że to obowiązkowy punkt na mapie każdego szanującego się sympatyka rockowego grania.

Supportem tego piątkowego popołudnia na PGE Narodowym miała być kapela THE PRETTY RECKLESS, o której miałem dość ogólne pojęcie. W zarysach wiedziałem, że ekipa dowodzona jest przez charyzmatyczną wokalistkę (która zagrała jako dziecko w Grinchu 😉 ), znałem kilka hitów. Ale to wystarczyło mi abym był pozytywnie zastawiony do otwarcia wieczoru. Moja droga  do Warszawy trwała ponad trzy godziny, które wypełniła muzyka THE PRETTY RECKLESS… i nie zostałem ich fanem. Ze stoicyzmem zatem powitałem ich pojawienie się na scenie w pełnym słońcu. Przyznać tu muszę, że po ich występie aż bolały mnie ręce. I to nie od klaskania, ale od przysłaniania oczu rękami. A tak na poważnie, występ tej rockowej kapeli przypadł mi do gustu bardziej nić ich studyjne płyty. Paradoksalnie nie wspierali się żadnymi trickami scenicznymi. Żadnych grafik, boczne telebimy dawały tylko zbliżenia na artystów, a na scenie oprócz frontmanki pozostali muzycy nie silili się na interakcje, ok gitarzysta trochę wyłamywał się ze schematu. Ale faktycznie, Taylor Momsen pozując na niechlujną rockerkę, ma wszystko pod kontrolą. Udało jej się od razu nawiązać kontakt z publicznością, przypodobała nam się kilkoma tekstami po Polsku. Tańczyła, zaskakując dyspozycją,  a podczas instrumentalnych fragmentów hasała beztrosko po scenie niczym sierotka Marysia na łące (między owieczkami, gąskami?) Brakowało jej tylko słomki w ustach i zielonego pola na telebimach. Sorry takie skojarzenie, ale wokalistka wyglądała naprawdę na wyluzowaną. Zespół brzmiał dobrze, co pozytywnie nastrajało na kolejną część wieczoru. Ich występ trwał niecałą godzinę, ale publiczność (szczególnie na płycie) była już dostatecznie pobudzona.

AC/DC pojawili się na scenie jeszcze przy świetle dziennym, co nieco przytępiło efekt. Bo jak się później okazało ich oprawa sceniczna był imponująca i robiła piorunujące wrażenie po ciemku. To co zaprezentowali było niesamowite. Zespół jest w fantastycznej dyspozycji. Brian Johnson kapitalnie zdzierał gardło przez cały występ i nie było momentu, w którym można było mieć zastrzeżenia. Angus Young ubrany w charakterystyczny szkolny mundurek, który z biegiem utworów dekompletował, biegał po scenie i  prezentował swój charakterystyczny krok, który jest nie do podrobienia!  W pewnym momencie nawet zamarkował solówkę zagraną ściąganym krawatem. A kiedy już latał w rozpiętej koszuli zastanawiałem się, czy i jej pozbędzie się w kolejnej części występu. AC/DC wspierani byli oprawą sceniczną, która szczególnie oddalonym widzom pomagała w odbiorze. Bo o ile animacje pojawiały się owszem, ale głównym zadaniem telebimów było pokazywanie muzyków w różnych oprawach i pod różnymi kątami. Bardzo fajnie zrobione. Trochę zdziwiony byłem, że wokalista nie zdecydował się na żadną konferansjerkę. Jedynie w jednym utworze zachęcił publiczność do wspólnego śpiewania, za to podczas nieco przydługich przerw między utworami słychać było jego pokrzykiwania aprobaty wobec publiczności. AC/DC grał hit za hitem, a dopasowane do nich zmieniane tła i oświetlenie tylko podsycały atmosferę. Koniecznie trzeba wspomnieć o tym jak na scenie pojawił się wielki dzwon podczas „Hell’s Bells”, czy armaty na bisowym „For those about to rock”.  Pod koniec Angus uraczył nas gitarową solówką, przydługą jak na mój gust. Fajnie, że podczas setu sięgnęli zarówno do żelaznego repertuaru z czasów Bona Scotta, ale też widać że najnowsze kawałki również mają swoich zwolenników. Oczywistym było, że zespół, który ma w swoim dorobku tyle klasyków będzie mógł kontrolować przebieg show i nie odpuszczać od pierwszej do ostatniej nuty. I tak właśnie było przez dwie godziny i piętnaście minut!

Warte wspomnienia są mrugające czerwone rogi, których sprzedano chyba setki (jeśli nie tysiące) i robiły wśród publiczności dodatkowy ciepły efekt (zdecydowanie lepszy widok niż ekrany telefonów). Pewnie wielu z was czeka na fragment relacji, w którym skrytykuję nagłośnienie na Narodowym. I muszę to zrobić. Support brzmiał w porządku. Gwiazda była ustawiono za głośno. Przy zastosowaniu zatyczek, odbiór dźwięku zyskiwał na selektywności. Ale nie tak powinno być.

Podsumowując? Porwali mnie! To nawet nie były spełnione oczekiwania. AC/DC je przebija! W moim przypadku kolejne marzenie spełnione. I wiecie co? Nabrałem ochoty na ich występy. Jeśli kiedykolwiek zdarzyła by się kolejna okazja, na pewno nie odpuszczę ich koncertu. Choć jestem realistą.

Piotr Spyra

Organizatorem wydarzenia był LiveNation

Dodaj komentarz