Kierunek, w którym podąża studyjna kariera Thirty Seconds To Mars, nie bardzo zbieżny jest moim gustem. Ale ich wcielenie koncertowe, to już zupełnie inna bajka. Zresztą odpuściłem ich poprzedni koncert i później to za mną chodziło. Tym razem postanowiłem wybrać się do Łodzi.
Parę dni przed koncertem ogłoszono support, którym okazała się być młoda polska wokalistka – Livka. I o ile na początku byłem sceptyczny, muszę powiedzieć, że pozytywnie zaskoczył mnie jej repertuar. Utwory oparte były w smutnych/melancholijnych klimatach, ale właśnie w momencie kiedy zacząłem myśleć, że kolejne kawałki będą dość monotematyczne, w secie pojawiło się więcej dynamiki. Ale zarówno jej przestrzenno- akustyczne kawałki, jak i te bardziej dociążone bardzo miło mnie połechtały. Nie tylko jeśli chodzi o melodie i wokal młodej artystki, ale też bardzo organiczną organizację instrumentarium. Gitarki chodziły momentami wręcz progrockowo, co przy elektro-ambientowych tłach klawiszowych dawało solidny całokształt. Spora część publiczności z utworu na utworów coraz bardziej żywiołowo reagowała na utwory wokalistki. Może w mojej osobie Livka nie znalazła dozgonnego fana, ale jeśli będę miał okazję zobaczyć ją na żywo – chętnie skorzystam z takiej okazji.
Mój poprzedni koncert Thirty Seconds to Mars, oglądałem z płyty. Tym razem zająłem miejsce siedzące, dość blisko sceny, więc doznania były zgoła odmienne. Widziałem dużo więcej i lepiej niż poprzednim razem. Ale były momenty podczas tego koncertu, że żałowałem że nie jestem wśród szalejącego przed sceną tłumu. Naprawdę coś się we mnie wyrywało w tamtym kierunku. Zresztą podczas tego koncertu kilka razy doświadczyłem gęsiej skórki. Ekipa braci Leto, to koncertowa maszyna. Te utwory brzmią o niebo lepiej na żywo niż na słuchawkach, czy domowych głośnikach. Owszem, jeśli chodzi o produkcję, pojawiły się i ognie i dym i konfetti, czy piłki i balony. Cała plejada oświetlenia i oczywiście dla wygody publiczności dostępne były trzy telebimy. Użycie jednak wspomnianych środków było stonowane, a może lepiej powiedzieć, skrupulatnie dopasowane do nastroju poszczególnych kawałków. Nawet najnowsze piosenki, które nie budzą mojej sympatii w rozgłośniach radiowych, tutaj zaprezentowały się interesująco.
Oczywistym jest, że stałe elementy, jak zaproszenie publiczności na scenę na ostatni „Closer to the Edge”, czy wcześniej wybranie z tłumu kilku osób, aby zatańczyły podczas jednego z kawałków, to rzeczy, których stały bywalec koncertów 30stm mógł się spodziewać. Bardzo fajnie wyszedł akustyczny meedley, podczas którego frontman zachęcał publiczność by wybrała utwór do zagrania. Mnie cieszyła również spora dawka starszych kawałków w tym secie. Było oczywiście sporo luzu i interakcji z publicznością. W pewnym momencie Jared zadzwonił do swojej mamy i pokazał jej polską publiczność. Wiele razy komplementował nasz kraj, publiczność i… pierogi. Największe wrażenie jednak robiło to w jaki sposób reagowała wypełniona niemal po brzegi Atlas Arena. Chóralnie zaśpiewane refreny, czy wersy brzmiały naprawdę potężnie. Ewidentnie było widać, że ta muzyka porusza tłumy.
Muszę powiedzieć, z niezależnie od tego czy najnowsze pozycje kapeli trafiają w wasze gusta, zawsze warto wybrać się na tak doskonały show. Nie tylko jest dopracowany, ale również pozostało w nim wiele miejsca na spontaniczność. Raczej nie odpuszczę ich kolejnej wizyty w naszym kraju.
Piotr Spyra
Organizatorem koncertu był LiveNation