2025.06.14 – A DAY TO REMEMBER– Wrocław, A2

2025.06.14 – A DAY TO REMEMBER– Wrocław, A2

Niezbadane są ścieżki losu. Jedne wiodły mnie do wrocławskiego klubu A2, gdzie występował amerykański zespół A Day to Remember, inne wraz z korkującym centrum miasta maratonem, skutecznie krzyżowały mi plany, przez co na miejsce dotarłem dopiero tuż przed występem gwiazdy wieczoru. Miejscówka znana i spora, niejedno widziała i wielu pomieściła. Tym razem niezbyt wypełniona, może w połowie, może ciut więcej, więc ścisku nie było. Czuć było przyjemną, rozluźnioną atmosferę wśród przybyłych na koncert, na których czekał na nich dość drogi merch, w cenie 175-200 plnów, za t-shirt i 250 za tzw. long sleev.

Miłośnicy muzyki  wyjątkowo spokojnie czekali na ostatni rozdział wieczornego show, głośno i chóralnie śpiewając przeboje Linkin Park, The Killers czy Papa Roach, płynące z głośników przed właściwym koncertem. Ten zaczął się kilka minut po 20.45 przy akompaniamencie „Wschodu Słońca” – wstępu do „Tako Rzecze Zaratustra” Straussa, znanego również z filmu „2001: Odyseja kosmiczna” oraz bardzo głośnym aplauzie nie przypadkowej, jak się okazało publiczności.

ADTR zaprezentował się w doskonałej formie, od razu podrywając zgormadzonych w hali do przedniej zabawy, która trwała aż do samego końca. Duża w tym zasługa żywiołowego wokalisty Jeremy’ego McKinnona i jego odwzajemnionej interakcji z widownią. Wykonał kawał solidnej roboty, prezentując również szeroki wachlarz swoich umiejętności.

Zgormadzeni fani zespołu dostali to, co chcieli – muzyczne przedstawienie pełne hitów spod znaku specyficznej mieszanki melodyjnego metalcore’a, rocka, czegoś na wzór kalifornijskiego, lekkiego punka i melodii, jakie można usłyszeć w amerykańskich komediach o studentach. Doświadczyć można było zarówno ckliwych piosenek, ocierających się o płaczliwy romantyzm, a także totalnie metalowo-hardcorowych utworów, którymi śmiało można by roznieść wszystko w drobny pył. Zagrano między innymi „The Downfall of Us All”, „All My Friends”, „If It Means a Lot to You” czy „Flowers”. W głównej mierze skupiono się na promocji albumu „Big Ole Album Vol. 1”. Co ciekawe, za wstęp do coveru „Since U Been Gone” posłużył panterowy „Walk”, lecz niestety trwał zbyt krótko. Wszystko odegrano w sposób omalże perfekcyjny, bo nie obyło się bez technicznej wpadki i problemu z odsłuchem perkusisty. Ale nawet to nie zakłóciło sympatycznej atmosfery jaka panowała tego wieczoru w A2. Wspomniane słowo „sympatyczny”, odmieniane na wiele sposób, jest tu najwłaściwszym by opisać niniejszą imprezę. Wszyscy się doskonale bawili, śpiewali, tańczyli, był również crowd surfing. Nikt się z nikim nie poszarpał, nikt nie doznał uszczerbku na zdrowiu, jak to czasem w tłumie bywa na stricte metalowych koncertach. Nie widziałem też typowych alko-zgonów – słowem pełna kultura i luz.

Pierwszy koncert ADTR we Wrocławiu nie mógł się nie podobać, nawet takiemu muzycznemu betonowi jak ja, jawnie gardzącemu metalcorem w większości jego odmian i przypadków. Zrobili udane show, obfitujące w zwroty akcji i niespodzianki. Były ognie na scenie, były dymy i wybuchy confetti, a nawet wielkie plażowe piłki. Ponadto, pojawił się techniczny w stroju Mario Mario, strzelający do zgromadzonych koszulkami zespołu. Również trzy utworowy bis, a tym samym cały set zakończyli przytupem. Obrzucili ludzi rolkami papieru toaletowego, jak na dobrym czeskim, gore-grindzie, co wzbudziło szeroki uśmiech na twarzach gości A2. Cóż, w miłej atmosferze czas szybko minął i z poczuciem zadowolenia pozostało powrócić do domu.., ale przewrotny los, znów dał o sobie znać i wylądowałem na imprezie, gdzie ze sceny padały między innymi takie słowa – „padło mi auto na rondzie, 14 dni po przeglądzie…”. To już jednak inna historia, której nie warto opisywać.

Robert Cisło

Dodaj komentarz