Takiego oblężenia w Kato Blues Faces jeszcze nie widziałem. Takiego tłumu i ścisku. Pierwszy raz przydarzyło się tu limitowanie ilości wchodzących. Nie wszyscy się zmieścili. Część musiała pozostać na zewnątrz. Wśród przybyłych dużo rozpoznawalnych postaci. Pofatygowali się przedstawiciele lokalnych mediów i artyści, nawet sam Sebastian Riedel. Trudno się jednak dziwić. Okazją do wyjątkowej mobilizacji miłośników niebanalnego grania było tym razem wydarzenie szczególne – koncert efemerydy Czarny Pies.
Projekt pod tą nazwą ma już długą historię. Zespół narodził się jesienią 2014 roku w położonym nieopodal – aktualnie już nieistniejącym – klubie Katofonia. Miałem szczęście być świadkiem debiutu. Ojcem-założycielem formacji jest gitarzysta Leszek Winder, którego fanom krajowej sceny muzycznej przedstawiać nie trzeba. Również przedstawiać nikomu nie trzeba drugiego filaru tego zespołu, którym od samego początku pozostaje basista Krzysztof Ścierański. Reszta składu jest już nieco bardziej płynna. Pierwotnie funkcję bębniarza sprawował Przemysław Kuczyński, potem rolę tę przejął Ireneusz Głyk, natomiast od 2019 roku na perkusyjnym stołku zasiada sam Jerzy Piotrowski, żywa legenda i niedościgniony mistrz. Od chwili debiutu z formacją współpracuje też fenomenalny skrzypek Jan Gałach. Poza tym grupę wspierali na koncertach między innymi Mirosław Rzepa na gitarze i Michał Kielak na harmonijce ustnej.
Czarny Pies doczekał się – jak na razie – trzech fonograficznych dowodów swej działalności. Wszystkie trzy płyty są nagraniami koncertowymi, gdyż – jak przekonywał mnie jesienią Leszek Winder podczas udzielania wywiadu – ten zespół ma być wyłącznie tworem scenicznym. Stąd też luźny charakter muzykowania całej gromadki. Kluczową rolę pełni tu improwizacja i spontaniczność. To nie jest jednak tak, że cały koncert Czarnego Psa wybrzmiewa motywami tworzonymi „na gorąco”. W odróżnieniu od Kwartetu Spontanicznego (czyli jeszcze innego projektu z udziałem Windera i Ścierańskiego) zespół Czarny Pies sięga też po rzeczy rozpoznawalne. Przede wszystkim przypomina podczas występów niektóre kompozycje z repertuaru legendarnej grupy Krzak – chociażby „Czakuś” i „Ontario”. Wraca też do płyty Błędowski Winder Band za sprawą numerów „Kawie” czy „Jacky 2016”. Ma nawet w dorobku własny, dynamiczny i dający pole do długiego improwizowania kawałek „Wit”.
Skład, który pojawił się czwartkowego wieczoru w Kato Blues Faces, przybrał tym razem postać kwartetu – Winder, Ścierański, Piotrowski i Gałach. Ta czwórka wystarczyła jednak zupełnie, aby zatrząść ścianami obiektu. Aż cud, że portrety i memorabilia nie pospadały z gwoździ. Ale czego się spodziewać, gdy na jednej scenie spotykają się muzycy znani z SBB, Krzak, Jan Gałach Band i String Connection (Drink Connection według Krzysztofa Ścierańskiego) – że wymienię tylko te najbardziej popularne skojarzenia z omawianymi artystami.
Tęsknota Leszka Windera za czasami muzykowania w grupie Krzak wyraźnie zdominowała repertuar koncertu. Już na wstępie usłyszeliśmy napisany przez gitarzystę wespół z Janem Błędowskim motyw „Jacky 2004”. Później zabrzmiały kolejne kompozycje tego duetu – „Kattowitz”, „Ontario”, „Czwarty Numer” czy pamiętające jeszcze lata 70-te „Ściepka” i „Czakuś”. Uhonorowaniem Wielkich Nieobecnych było emocjonalne wykonanie bluesowej ballady „Kawie”. Wirtuozerski skład błysnął także dwoma długimi improwizacjami stanowiącymi pretekst dla solówek każdego z członków kwartetu. Jerzy Piotrowski w duecie z Krzysztofem Ścierańskim to niezrównana sekcja rytmiczna!
Na bis usłyszeliśmy jedyny utwór wymyślony przez Windera specjalnie dla Czarnego Psa czyli „Wit”. I bezwstydnie rozciągnięto go do kilkunastu minut. Trójka Ślązaków i jeden Krakus dali z siebie absolutnie wszystko. Każde ich muzyczne spotkanie to poezja dźwięków. Brzmi to wzniośle, ale taka właśnie jest ich wspólna Muzyka.
Nie chciałbym umniejszać znaczenia innych koncertów, które odbyły się dotychczas w Kato Blues Faces. Kilka było naprawdę wyjątkowych. Sztuka to nie zawody sportowe, nie da się jej miarodajnie ocenić – nawet przy ogromnej dozie obiektywizmu. Mimo wszystko odważę się postawić tezę, że czwartkowego wydarzenia długo nic nie przebije.
Michał Kass
