Czternaście lat musieliśmy czekać na powrót grupy Antimatter na scenę piekarskiej Andaluzji. Całe czternaście długich lat. To szmat czasu. Wiele zdążyło się pozmieniać od tamtej pory. Ot, chociażby tutejsza sala koncertowa, która od 2011 roku przeszła kilka drobnych modernizacji. Zmieniła się technologia, zestarzała się publiczność. Ewolucję przeszedł także sam zespół.
Chciałbym przypomnieć, że w chwili poprzedniej wizyty w Piekarach Śląskich formacja Antimatter funkcjonowała w wydaniu koncertowym jako kameralny projekt akustyczny. Mick Moss – współzałożyciel i zarazem główny kompozytor muzyki wydawanej pod tym szyldem – przez pierwsze lata działalności artystycznej podróżował samotnie z gitarą w bagażniku. Okazjonalnie zdarzało mu się zapraszać do współpracy dodatkowych muzyków. Podczas trasy koncertowej w 2011 roku towarzyszyła mu śpiewająca i grająca na fortepianie Lisa Cuthbert. Duet ten przy skąpym blasku świec prezentował intymne wersje kompozycji z pierwszych czterech płyt Antimatter. Przedpremierowo wybrzmiewały też piosenki z mającej się niebawem ukazać płyty „Fear Of A Unique Identity”.
Czternaście lat temu śląska publiczność jako jedna z pierwszych miała okazję przekonać się, jak Antimatter mógłby zabrzmieć w pełniej rockowej aranżacji elektrycznej. Podczas finału tamtejszego koncertu dwójkę artystów wspomogli muzycy z supportującej wówczas polskiej grupy CTRL-ALT-DEL. Razem zagrano trzy piosenki. Wypadło to całkiem nieźle. Na tyle dobrze, że Mick Moss wkrótce potem przekształcił swój projekt w pełnoprawną, czteroosobową grupę rockową. Od 2012 roku na scenie stale towarzyszy mu trójka instrumentalistów. Aktualnie są to gitarzysta Dave Hall, basista Paul Holligan i perkusista Fab Regmann. Ten właśnie skład zawitał do Piekar Śląskich w chłodny kwietniowy wtorek Anno Domini 2025.
Co ciekawe – okazało się, że Mick zupełnie nie pamięta swojej wcześniejszej wizyty w tym miejscu. Myślał, że występuje tu po raz pierwszy. Był zaskoczony gdy po koncercie przypomniałem mu okoliczności poprzedniego przyjazdu do Andaluzji. Właściwie trudno się dziwić. Większość czasu spędza w niekończących się trasach. Przy takim trybie życia poszczególne kluby i nazwy miejscowości mogą zwyczajnie ulatywać z głowy.
Tym razem żadnego supportu nie przewidziano. Może to i lepiej. Klimatyczne dźwięki zespołu nie potrzebują zbędnej rozgrzewki. Aktualna trasa koncertowa związana jest z promocją kompilacyjnego albumu „Parallel Matter”, zbierającego przeróżne ciekawostki z ostatnich kilkunastu lat twórczości grupy. Wydawnictwo jest miłym dodatkiem dla kolekcjonerów – ale także niejako podsumowaniem dotychczasowej działalności. Program koncertu również ułożony więc został jako przegląd całej kariery. Uwzględniono kompozycje z wszystkich płyt, przy czym zestaw ten niemal w ogóle nie odzwierciedlał zawartości promowanej składanki. Cóż, artyści mają prawo być nieprzewidywalni.
Zaskoczeniem był więc zagrany już na wstępie „Existential”. Na wspomnianej kompilacji tej piosenki nie znajdziemy. Pochodzi z płyty „Black Market Enlightenment” i aż do 2025 roku nie wykonywano go nigdy na żywo. Również zaprezentowany w dalszej części występu numer „Fools Gold” dopiero w tym roku doczekał się swojej scenicznej premiery. Cała reszta to już sprawdzone koncertowe klasyki. Nie zabrakło więc pamiętających surowe początki piosenek „Angelic” i „Saviour” z debiutanckiego longplaya. Były lubiane „Landlocked” i „The Freak Show” z przełomowego krążka „Leaving Eden” (szkoda, że tym razem bez kompozycji tytułowej). Najsilniejszą reprezentację miał natomiast album „Fear Of A Unique Identity”, z którego usłyszeliśmy aż pięć motywów, w tym poruszające „Firewalking” i dynamiczne „Uniformed & Black”. Moss odkurzył też „Black Sun” z repertuaru Dead Can Dance. Ostatni akcent przed bisami stanowił przypomniany po latach „Dream”. W nowej aranżacji zabrzmiał niezwykle mocno.
Kwartet powrócił na scenę, aby zagrać jeszcze „Fighting For A Lost Cause”, „Monochrome” i – już zupełnie na pożegnanie – „Paranova”. Zmęczony lider sprawiał wrażenie zadowolonego z przebiegu występu i zaskoczonego gorącym przyjęciem. Ujmująca jest ta jego skromność. Wszak po tylu latach koncertowania w naszym kraju „dorobił się” już wiernej i oddanej rzeszy słuchaczy. Nie jest to może publiczność przesadnie liczna, ale za to stała i świadoma niezwykłego talentu, jakim obdarzony został Mick Moss. Urzekające brzmienie jego głosu oraz jedyne w swoim rodzaju melancholijne piosenki – pomimo prostych środków przekazu – są w stanie poruszać najczulsze struny wrażliwości odbiorcy. Rzeczy naprawdę wartościowe rzadko idą w parze z popularnością masową.
Cichym bohaterem koncertu okazał się Dave Hall. Jego umiejętności gitarowe nie stanowiły dla mnie tajemnicy – tymczasem podczas aktualnej trasy dał się on poznać również jako uzdolniony skrzypek! Jego gra na tym arcytrudnym instrumencie przydała kolorytu niektórym kompozycjom Mossa. Przejmujące solo skrzypiec elektrycznych w „The Weight Of The World” tchnęło wręcz w tę balladę zupełnie nowe życie.
W jednym z udzielonych ostatnio wywiadów lider Antimatter przyznał, że nie ma aktualnie żadnych pomysłów na dalsze funkcjonowanie swojego zespołu w dotychczasowej odsłonie. Planuje skupić się na nowych projektach i spróbować swych sił we współpracy z innymi artystami. Trasa koncertowa Parallel Matter 2025 może być więc równoznaczna z pożegnaniem nazwy Antimatter na bliżej nieokreślony czas. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe „zmęczenie materiału”. Występ zespołu w Andaluzji szczerze mnie oczarował. Wierzę, że Mick Moss z kolegami jeszcze kiedyś tutaj zagra.
Michał Kass
