2025.03.26 – AVANTASIA – Tilburg

2025-Avantasia-Trasa

Plan był zgoła inny, a narodził się tuż po wrześniowym koncercie wieńczącym trasę promującą poprzedni album. Projekt dowodzony przez Tobiasa Sammeta – Avantasia zagrał kapitalny koncert plenerowy w czeskim Havirowie. Zresztą dotychczas, kojarzyć można było przedsięwzięcie jako twór festiwalowy. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wraz z ogłoszeniami odnośnie nowej płyty Sammet zapowiedział europejską trasę i właśnie w czeskiej Pradze miał odbyć się jeden z koncertów. Od razu zarezerwowałem sobie termin i z wypiekami na twarzy oczekiwałem pierwszych dźwięków nowego krążka. W międzyczasie jednak koncerty w ramach trasy zaczęły się wyprzedawać. Ja z kolei zmieniłem plany i postanowiłem połączyć koncert w Tilburgu z odwiedzinami u rodziny. Także gdzieś w okolicach końca roku było postanowione. Nowy materiał skonfrontujemy na żywo w Poppodium.

Do Tilburga dojechaliśmy niecałą godzinę przed koncertem, a pod miejscówkę dotarliśmy jakieś 40 minut przed czasem. Sporym szokiem było dla mnie już sprawne znalezienie się wewnątrz wypełnionej fanami melodyjnego metalu hali. Okazało się, że sala jest kapitalnie zaprojektowana, oprócz sporej przestrzeni tuż przed sceną, Poppodium dysponuje również balkonami, ale i z biegiem hali pojawiają się szerokie stopnie, które sprawiają, że stojący z tyłu fani, mogą stać coraz wyżej i również wszystko widzieć. Rozwiązanie idealne dla kogoś tak nienachalnego wzrostu jak niżej podpisany. Byłem naprawdę dobrej myśli jeszcze przed usłyszeniem pierwszych dźwięków. A że nowa płyta obracała się w moim odtwarzaczu już od dnia premiery, byłem przekonany że dobór repertuaru będzie zadowalający. Specjalnie nie zaglądałem na setlisty poprzednich koncertów, żeby nie psuć sobie niespodzianki.

Kiedy opadła kurtyna a z głośników usłyszeliśmy pierwszy riff „Creepshow” – wiedziałem już że dźwięk również będę mógł dopisać do superlatywów tego wydarzenia. Zresztą ten kawałek wydaje się być stworzonym na otwieracz (abstrahując od tekstu, który jest oczywisty). Na scenie wyprawiały się nieprawdopodobne rzeczy. Po pierwsze stała scenografia, czyli ciężkie bramy, schody, oraz miejsce dla muzyków i chóru (to akurat bardzo podobnie jak poprzednio – ale optymalnie). Następnie nieco ognia i dymu… z umiarem. Przyznam, że widziałem bardziej okazałe, ale tutaj jakoś wszystko mi pasowało. To co mnie zachwyciło, to forma w jakiej byli tego wieczoru wokaliści. Przede wszystkim mózg przedsięwzięcia, który wziął na swoje barki (gardło) najwięcej partii – Sammet jest w życiowej formie! Następnie zachwycony byłem rolami, które wokaliści zaśpiewali w zastępstwie. I tu muszę przyznać, ze Karevik udźwignął zarówno genialny kawałek tytułowy z ostatniej płyty zastępując Geoffa Tate’a, jak również zachwycił mnie w partiach Jorna w „Wicked Symphony”. W ogóle, muszę przyznać, że od czasów kiedy Tommy pojawił się na stałe w Kamelot rozwinął się wokalnie (obiektywnie stwierdzam). Przy okazji muszę powiedzieć że ten kawałek sprawił mi sporo radochy. Po pierwsze nie spodziewałem się – po wtóre chyba w roli życia wystąpił Kenny Leckremo kozacko wykonując frazy oryginalnie zaśpiewane przez Russella Allena. Dla takich chwil warto chodzić na koncerty Avantasii. Uwielbiam tą formułę, kiedy na każdym koncercie możesz spodziewać się kogoś innego w danych partiach (oczywiście w pewnych rozsądnych granicach). Zresztą Kenny, parę razy tego wieczoru udowodnił, że nie wypadł sroce spod ogona (boże – co z tym zwrotem zrobi google translator 😉 ). Jego energia i entuzjazm były zaraźliwe. Bardzo cieszyło mnie, że tego wieczoru na scenę zawitał Eric Martin i z jednej strony pojawił się w utworach, które już z nim słyszałem (choćby na koncertówce), ale nie zabrakło niespodzianek. W super dyspozycji zastaliśmy Ronniego Atkinsa, który właśnie z Martinem wspólnie zaśpiewał „Let the storm descend upon you”. Z mojej strony – monstrualna ekscytacja! Podobną uwagę co do Karevika mam również do Herbiego Langhansa. Kiedy pojawił się w Firewind, nie byłem mu łaskawy. Ale trzeba powiedzieć że się chłopina rozwinął przez te parę lat. A zastępując Jorna w Avantasii robi kapitalną robotę. Nieprawdopodobne jak daje czadu. Z kolei, kiedy w zeszłym roku usłyszałem Adrienne Cowan w „Reach for the light” trochę kręciłem nosem. Ale z jednej strony zrozumiałem że nie każdy podoła skali Michaela Kiske, a z drugiej wkupiła się w moje łaski występując na nowej płycie. Następny kapitalny akcent – „Toy Master” zaśpiewany przez Sammeta, a rozpoczęty z przytoczonego specjalnie tronu, robił MEGA wrażenie. Normalnie klimat Alice’a Coopera aż unosił się w powietrzu. Zresztą „Death is just a feeling” również w wykonaniu Tobbiego spowodowało gęsią skórkę nie tylko na moim karku – widziałem wokoło zachwyconych słuchaczy. A parę sekund „Gutter Ballet” zagrane na pianinie, tylko podgrzało fanów Savatage.

Ten koncert miał wszystko czego mogłem się oczekiwać. Świetne nagłośnienie, wrażenia wizualne i genialny dobór repertuaru. Owszem, ja jestem odwiecznym fanem projektu, ale jeśli bym powiedział, że czuję niedosyt, bo nie zagrali tego czy innego kawałka – zgrzeszyłbym. Otrzymaliśmy dobrodziejstwo takiego doboru kawałków, że ten niemal trzygodzinny koncert musiał zadowolić wszystkich. Gdyby nie zobowiązania rodzinne – pojechałbym na drugi koncert do Pragi. Ale co się odwlecze… Na pewno nie odpuszczę ich kolejnej trasy.

Piotr Spyra

Dodaj komentarz