2025.03.02 – JOEY TENUTO BAND – Katowice, Kato Blues Faces

Oglądając telewizję wieczorową porą natrafić można czasami na reklamy specyfików rozwiązujących męskie problemy natury łóżkowej. Cóż, wymowny znak naszych czasów. Szczególnie często powraca ostatnio pewien dowcipny filmik. W finałowej scenie tegoż dzieła – tuż po zakończonej właśnie akcji miłosnej – rozanielona niewiasta czule mruczy do ucha swego partnera: „było niesamowicie… długo”. Dlaczego o tym wspominam? Bo wyszeptana przez atrakcyjną blondynkę puenta klipu mogłaby idealnie podsumować niedzielny koncert w Kato Blues Faces. Było niesamowicie. I było długo.

Niesamowita była chociażby ranga wydarzenia. Stali bywalcy szczelnie zapełnili przytulny katowicki klub już na godzinę przed rozpoczęciem koncertu. W końcu nie co dzień trafia się taka gratka. Od chwili uruchomienia Kato Blues Faces zdarzały się już wprawdzie występy artystów zagranicznych, ale tym razem impreza zapowiadała się naprawdę smakowicie. Amerykański kwartet Joey Tenuto Band to wszak wyśmienici fachowcy z samej ojczyzny bluesa. Nie mam wątpliwości, że nawet najbardziej wymagający śląscy koneserzy gatunku znaleźli w ich ofercie coś dla siebie.

Pora zatem przedstawić czterech dżentelmenów z Chicago. Założycielem formacji jest Joey Tenuto Jr. Będąc synem zasłużonego dla bluesowej sceny Joe Tenuto seniora uczył się rzemiosła pod czujnym okiem taty już od najmłodszych lat. Liderowi partnerują basista Jeffrey Rubinstein, perkusista Johny Jack Mullin oraz drugi gitarzysta Alex Smith. Ten ostatni przykuwa uwagę z racji obsługiwania wyjątkowej, ośmiostrunowej gitary elektrycznej. Jest przez to odpowiedzialny za bardziej zaawansowane technicznie solowe partie gitarowe o progresywnym odcieniu, podczas gdy szef zespołu preferuje raczej klasyczne, swobodne podejście do swojego instrumentu. Obaj są wszak równie sprawnymi improwizatorami. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że na krótko kwartet ów wsparty został gościnnym udziałem Michała Wigora i jego harmonijki ustnej.

Młody Tenuto miał już okazję gościć w Polsce kilka lat temu. Na jego talencie poznał się wówczas sam Jan Błędowski, współzałożyciel legendarnej formacji Krzak. Zaprosił ambitnego gitarzystę na kilka wspólnych koncertów. Tym razem na scenie Błędowskiego zabrakło, ale tylko w sensie fizycznym. Jego wizerunek towarzyszył nam bowiem przez cały koncert. Jak to możliwe? Stali goście Kato Blues Faces wiedzą. Otóż nieodłącznym elementem koncertów w tym obiekcie jest wyświetlana na ścianie za plecami muzyków wizualizacja poskładana z fragmentów występów czołowych postaci śląskiego bluesa. Charyzmatyczny skrzypek przewija się tam nader często. Nie był to zresztą jedyny tego wieczoru akcent nawiązujący do dziedzictwa grupy Krzak. Ale o tym za chwilę.

Program koncertu Joey Tenuto Band ułożony został zgodnie z przepisem na idealną bluesową imprezę. Wymagane składniki takiej receptury to trochę twórczości własnej, trochę improwizacji oraz mnóstwo standardów zaczerpniętych z klasyki gatunku. Artyści przywitali się zatem przy dźwiękach prastarego „Every Day I Have The Blues”.  Nie zabrakło też pamiętnego „Boom Boom Boom BoomJohna Lee Hookera. Z przywiezionej ze sobą autorskiej płyty Tenuto nie zagrał zbyt wiele. Był raptem „It’s Memory Of You”, „Long Distance Calling” i „Cold Cold Feeling” a dalszej części jeszcze „Top Of The Mountain”. Dominowały standardy. „That’s Alright Mama” Elvisa w wersji niemal country czy „Stone FreeHenxdixa, które niepostrzeżenie przerodziło się w „Born To Be Wild”. Młody sięgnął też po repertuar taty – „Mass Confusion”. To wszystko blednie jednak wobec wrażenia, jakie wywołało na mnie wykonanie numeru „Skałki”. Tak! W ramach podziękowania za protekcję Błędowskiego amerykańscy muzycy zaprezentowali własną wersję kompozycji zespołu Krzak! Przyznaję – wyrwało mnie z butów. No bo ile znacie takich przypadków, gdy zagraniczny wykonawca sięga po dorobek polskiej grupy? W światku bluesowym to już całkowity ewenement.

Miły ukłon dla naszej publiki stanowiły również polskojęzyczne zwroty rzucane przez Joey’a pomiędzy utworami. Przyłożył się chłopak. Oprócz standardowego „dziękuję” zdarzało mu się zagajać w stylu „jak się macie” i „zróbcie hałas” a także regularnie upewniać się: „jest dobrze?”. Zdecydowanie było dobrze. Bardzo dobrze.

Zgodnie z obowiązującym w Kato Blues Faces zwyczajem koncert podzielono na dwie części przecięte krótką przerwą bufetową. Całość trwała więc niemal dwie godziny a wszystko zwieńczył jeszcze bis w postaci „Further up on the Road” połączonego z „Rollin’ And Tumblin”. Emocje sięgnęły zenitu.

Radością napawa mnie fakt, że KBF umacnia swą pozycję na bluesowej mapie Śląska. Kalendarz wydarzeń na najbliższe miesiące powoli się zapełnia – ku radości fanów bluesa. I oby tak dalej. Niesamowicie i długo.

Tekst: Michał Kass

Zdjęcia: Grzegorz Galuba

Dodaj komentarz