2024.12.06 – TANGERINE DREAM – Kraków, ICE

Niemiecka grupa Tangerine Dream zaliczana jest do grona prekursorów muzyki elektronicznej. Przetarła ścieżki dla wielu gatunków. Chociaż pierwsze kroki stawiała jeszcze na obszarze rocka progresywnego, jej eksperymenty oddaliły ją o całe lata świetlne od punktu startowego. Sporo zawdzięczają jej wykonawcy z nurtu Ambient i New Age. Echa twórczości grupy słyszalne są również – mniej lub bardziej – w takich stylach grania jak New Romanctic, Dark Electro i przede wszystkim na wielobarwnej scenie Techno. W naszym kraju zespół cieszy się natomiast szczególną sympatią wśród starszych fanów rocka progresywnego za sprawą kultowego longplaya „Poland”, który to album dokumentuje występ formacji na warszawskim Torwarze w 1983 roku. Do gorących zwolenników Tangerine Dream należy między innymi Mariusz Duda, frontman Riverside, często podkreślając ten fakt w wywiadach. Założyciel i wieloletni lider grupy – Edgar Froese rzeczywiście w pełni zasługuje na miano wizjonera. Wciąż rozwijając i udoskonalając swój sposób tworzenia zapisał się złotymi zgłoskami w historii muzyki popularnej. Przez kilkadziesiąt lat istnienia (od roku 1967) przez skład jego grupy przewinęła się niezliczona ilość muzyków, z których wielu prowadziło potem udane kariery indywidualne. Nie sposób też ogarnąć całego dorobku płytowego spod znaku Tangerine Dream. Tu ilość rejestracji studyjnych i koncertowych dawno przekroczyła setkę.

Tangerine Dream to kolejna wielka nazwa, którą sprowadziła w ostatnim czasie do Polski firma Art-Muza Concerts & Productions Agency. I tu przekornie stawiałbym akcent na określenie „nazwa” a nie „zespół”. Bo tak naprawdę aktualne wcielenie Tangerine Dream to już tylko legendarny szyld. Sprawę należy traktować trochę umownie. Obecny skład formacji nie obejmuje wszak nikogo, kto grałby w niej w okresie świetności bandu. Filar przedsięwzięcia – Edgar Froese – zmarł prawie dekadę temu. Udzielający się współcześnie muzycy to osoby, których w chwili powstania Tangerine Dream nie było jeszcze nawet na świecie. I tylko dwójka z nich może w ogóle pochwalić się współpracą z nieodżałowanym Edgarem. Najdłużej – pełniący obecnie rolę kierownika artystycznego – klawiszowiec Thorsten Quaeschning (w składzie od 2004 roku). Japońska skrzypaczka Hoshiko Yamane dołączyła w roku 2011. Klawiszowiec Paul Frick to już całkiem postać z zewnątrz – członkiem formacji został dopiero cztery lata temu. W tej sytuacji uzasadnione byłoby zatem używanie przy legendarnej nazwie dopisku „Legacy”, „Project” czy też  „Tribute”. Na pewno bardziej uczciwe wobec słuchaczy, budzące mniej kontrowersji. Z prawnego punktu widzenia wszystko jest natomiast w porządku – Bianca Acquaye, wdowa po Edgarze Froese udzieliła koncertującej trójce swojego błogosławieństwa i wsparcia. Podobno wolą jej zmarłego męża było dalsze istnienie grupy. Trzeba wierzyć na słowo. Nie czepiajmy się zatem i przejdźmy do muzyki.

Bieżąca trasa koncertowa nosi nazwę „From Virgin To Quantum Years” i z założenia jest przekrojem najważniejszych dokonań. Muzycy nie osiadają jednak na laurach. Trzeba im oddać, że nie odcinają wyłącznie kuponów od kompozytorskiego wkładu swojego nieobecnego patrona. Sporą część repertuaru stanowią motywy z ostatniego – jak dotąd – studyjnego albumu „Raum”, nagranego już w aktualnym zestawieniu personalnym.  Również te wcześniejsze – doskonale znane sympatykom – kompozycje prezentowane są w nieco odświeżonych aranżacjach. Całość opiera się jednak nadal na użyciu archaicznych automatów perkusyjnych, nierozerwalnie kojarzonych z elektronicznym dziedzictwem tej grupy. W doborze syntezatorów panuje już większa dowolność.

Istotnym elementem składowym muzyki Tangerine Dream jest wykorzystywanie podczas koncertu sekwencerów, samplerów i innych dobrodziejstw współczesnej techniki. Z jednej strony bardzo ułatwiają one odtworzenie na scenie skomplikowanych motywów kojarzonych z płyt, z drugiej jednak słuchacz nie ma stuprocentowej pewności co do wkładu twórczego występujących przed nim artystów. W skrócie – na ile rzeczywiście jest to żywy koncert a na ile tylko spektakl z minimalną ilością dźwięków dogrywanych na bieżąco do przygotowanego wcześniej podkładu. Bez wątpienia twórczy jest udział Hoshiko Yamane. Jej skrzypce przepuszczane są przez całą masę elektronicznych gadżetów. Czasami brzmią jak gitara elektryczna, kiedy indziej imitują syntezator. Chwilami Hoshiko odkłada swój instrument i zamienia się w didżejkę, kołysząc się rytmicznie nad zestawem aparatury. Z kolei przeogromny zestaw urządzeń, który obsługuje Thorsten Quaeschning kojarzyć się może z wnętrzem statku kosmicznego rodem z filmów science fiction. Widok raczej rzadko spotykany na koncertach. Na szczęście pobyt na występie Tangerine Dream nie ogranicza się tylko do obserwacji poczynań dwójki artystów kiwających się przy swoich klawiaturach i dziarsko podrygującej skrzypaczki. Równie ważną rolę w spektaklu pełni strona wizualna. To głównie mistrzowska gra świateł ale także imponujące projekcje graficzne i filmy towarzyszące poszczególnym kompozycjom.

Krakowski ICE wydaje się być idealnie dobranym miejscem na tego typu koncert. Doskonała akustyka oraz świetna widoczność z każdego punktu na sali to ogromny plus. Do tego jeszcze bardzo wygodne fotele. O dziwo – dzień wcześniej formacja występowała w stolicy dla stojącej publiczności. Podobno też wypadło to dobrze, ale trochę sobie nie wyobrażam odbioru Tangerine Dream na baczność. To muzyka wręcz stworzona, aby kontemplować ją w skupieniu. Krakowscy słuchacze mogą się chyba uważać za wybrańców losu. Ja na pewno.

Thorsten Quaeschning już na wstępie uprzedził, że nie mamy się spodziewać z jego strony żadnej konferansjerki aż do końca koncertu. Dotrzymał słowa. Przez ponad dwie godziny muzyka broniła się sama. Usłyszeliśmy między innymi klasyczne nuty „Horizon” i „Phaedra” ale też późniejsze „You’re Always On Time” i „White Eagle”. Oprócz tego dużo improwizacji, co zawsze było znakiem rozpoznawczym Tangerine Dream. Mocnym akcentem okazało się zagrane pod koniec show „Raum”. To już niemal zaproszenie do medytacji. Występ trwał grubo ponad dwie godziny – mimo to trudno mówić o przesycie.

Wysoka frekwencja oraz gromkie brawa były wystarczającym dowodem na to, że jest w naszym kraju duże zapotrzebowanie na  Tangerine Dream – również w obecnym składzie. To nie tylko kwestia nostalgii. Doskonale rozumiem, że są wśród zwolenników tej muzyki fani, którzy po prostu nie zdążyli się załapać na okres koncertowania grupy za czasów Edgara Froese.  Teraz mają szansę poczuć chociaż namiastkę. Thorsten Quaeschning i spółka całkiem dobrze wypełniają rolę przybliżenia fenomenu grupy z dawnych lat. Tak właśnie odebrałem to w Krakowie. Wystarczy wyzbyć się uprzedzeń, odłożyć na bok kwestie prawne, przymknąć oko na obsadę. W zamian dostaniemy miło spędzony wieczór w towarzystwie dobrej muzyki. Trzeba celebrować każdą chwilę, którą podsuwa nam życie.

Michał Kass

Organizatorem koncertu była firma Art-Muza Concerts & Productions Agency

Dodaj komentarz