Zespół Dire Straits w czasach swej świetności nie zdążył niestety dotrzeć nigdy do Polski. Ostatnią europejską trasę koncertową odbył w 1992 roku. W tamtych latach występy zachodnich gwiazd rocka należały w naszym kraju do sytuacji incydentalnych. Grupa nie załapała się na ów wyjątek potwierdzający regułę. Wkrótce potem jej lider – gitarzysta i wokalista Mark Knopfler – skupił się na działalności pod własnym nazwiskiem. Już jako artysta solowy odwiedzał wszakże nadwiślańską krainę z imponującą regularnością. Ma tu przecież spore grono sympatyków, o czym świadczyły każdorazowo wypełnione po brzegi hale. Jednakowoż występy Knopflera solowego wiązały się z promocją wydawanych przez niego nowych płyt, stąd też podczas koncertów sięgał on po dorobek macierzystej grupy rzadko i niechętnie. Wydawało się zatem, że szansa na usłyszenie na żywo wielu klasycznych kompozycji przepadła bezpowrotnie. Aż do teraz.
Projekt Dire Straits Legacy powołany został przez byłych członków zespołu, którzy sfrustrowani zbyt długim oczekiwaniem na reaktywację legendy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. W aktualnym składzie tego przedsięwzięcia spotkamy aż czterech muzyków, którzy występowali z Knopflerem w dawnych czasach. Najważniejszą postacią jest tutaj bez wątpienia klawiszowiec Alan Clark. Zasilił on skład Dire Straits w 1980 roku i pozostawał jego aktywną częścią aż do momentu rozwiązania grupy, nagrywając po drodze trzy płyty studyjne, wśród nich tę najsłynniejszą – „Brothers In Arms”. Drugim istotnym ogniwem DSL jest saksofonista Mel Collins. Nie sposób wymienić, z iloma słynnymi artystami współpracował na przestrzeni swej długiej i owocnej kariery muzycznej. Jego związek z Dire Straits ogranicza się wprawdzie „tylko” do udziału w rejestracji albumu „Alchemy”, ale jako że mowa tu o jednej z koncertowych płyt wszechczasów, nie sposób przejść obok tego faktu obojętnie. Poza tym mamy jeszcze dwóch członków zespołu, którzy pojawili się podczas sesji nagraniowej krążka „On Every Street” i występowali z grupą podczas trasy promującej tenże album. Są to gitarzysta Phil Palmer i obsługujący przeróżne instrumenty perkusyjne (oraz śpiewający w chórkach) Danny Cummings. Wymienioną czwórkę wspomagają podczas występów basista Steve Walters, perkusista Cristiano Micalizzi, klawiszowiec Primiano Dibiase oraz ten, którego rola w całym projekcie jest zdecydowanie najtrudniejsza i najbardziej niewdzięczna – wchodzący w buty Marka Knopflera wokalista i gitarzysta Marco Caviglia.
DSL to oczywiście twór spreparowany wyłącznie na potrzeby występów na żywo. W zamyśle przypominać ma dorobek legendy z każdego okresu jej istnienia. Pomysł spotkał się z dużym zainteresowaniem publiczności, o czym świadczy fakt, że formacja po dobrze przyjętym koncercie wiosennym w Bydgoszczy zawitała tym razem do Polski aż na cztery kolejne koncerty. Krakowski przystanek był jej przedostatnim akcentem. Imponujące wnętrza Centrum Kongresowego ICE to wprost wymarzone miejsce na takie wydarzenia. Przestronna, komfortowa sala, świetna widoczność z każdego miejsca siedzącego i akustyka zaliczana do najlepszych w kraju – porównywalna chyba jedynie z katowickim NOSPR. Gdy do tego dodamy jeszcze muzykę z najwyższej półki – nie potrzeba już niczego więcej do pełni szczęścia.
Koncert rozpoczął się nieco zaskakująco. Spodziewałem się mocnego, dynamicznego wstępu na rozgrzewkę, tymczasem artyści zainicjowali swój spektakl delikatną kompozycją „Private Investigations”. W tym szaleństwie jest metoda, jak mawia znane powiedzenie. Wspomniany utwór wymaga bowiem wyjątkowego kunsztu wykonawczego, zatem muzycy już na wejściu przekonali niedowiarków. Wszystko zabrzmiało perfekcyjnie! Z niecierpliwością czekałem tylko na moment, gdy z głośników usłyszę wreszcie nowego frontmana. Gdy to już nastąpiło, mogłem odetchnąć z ulgą. Wybór wokalisty okazał się nad wyraz trafny. Tembr głosu Marka Knopflera jest przecież specyficzny a przez to trudny do powtórzenia. Marco Caviglia nie próbuje więc nazbyt go imitować. Śpiewa po swojemu i jest w tym autentyczny. A że czasami zbliża się do barwy oryginału? Tym lepiej dla słuchaczy.
Po bardzo nieoczywistym wstępie dostaliśmy równie zadziwiające rozwinięcie tematu w postaci „Once Upon A Time In The West”. Panowie z DSL ułożyli zatem program koncertu w taki sposób, aby przypomnieć nie tylko najbardziej ograne „hiciory” ale również przypomnieć ambitniejsze i dawno już pokryte kurzem arcydzieła brytyjskiej klasyki rocka. Z wczesnego okresu twórczości Knopflera i spółki usłyszeliśmy zaraz potem „Tunnel Of Love” oraz „Romeo And Juliet”. W drugim z nich Caviglia akompaniował sobie przy użyciu ikonicznej gitary akustycznej National Style „O” Resonator , której wizerunek rozsławiła okładka albumu „Brothers In Arms”. Tu muszę koniecznie nadmienić, że pan Marco oprócz świetnego wyczucia w kwestiach wokalistyki posiadł także rzadką umiejętność gry na gitarze w stylu knopflerowskim. Nie tylko używa wspomnianego Nationala, ale podobnie jak pierwowzór pozostaje on wierny elektrycznemu Fenderowi Stratocasterowi i podobnie jak słynny poprzednik preferuje technikę gry palcami, rezygnując z kostki gitarowej. Uzyskuje dzięki temu to wyjątkowe brzmienie. Chciałbym napisać „niepodrabialne”, ale jak się okazuje – jednak nie do końca.
„Telegraph Road” to najdłuższy utwór w dorobku Dire Straits i najjaśniejszy punkt płyty „Alchemy”. Nie przypuszczałem, że będzie mi dane usłyszeć go jeszcze kiedyś na żywo (aczkolwiek Knopflerowi też zdarzało się po niego sięgać podczas solowych występów, czego doświadczyłem dawno temu w Spodku). Tutaj wypadł wyjątkowo monumentalnie, zwłaszcza że w drugiej części kompozycji panowie rozbudowali go o dodatkowe partie solowe. Chwila wyciszenia nadeszła później w balladzie „Why Worry”. Był też skoczny „When It Comes To You” i liryczny „Your Latest Trick” , ale dopiero pierwsze takty „Walk Of Life” zmusiły nienajmłodszą już przecież publiczność do poderwania się z foteli. Część z nich pozostała w pozycji stojącej już do końca, tym bardziej że reszta koncertu usłana była praktycznie samymi perełkami.
Po dynamicznym „The Bug” i bujającym „Setting Me Up” nadszedł czas na niezapomniane „Sultans Of Swing”. Obecna aranżacja tego numeru nawiązuje do wersji znanej z „Alchemy” – najpierw gra tylko gitarowo-perkusyjny kwartet, potem stopniowo uaktywniają się klawisze i wreszcie dochodzi szalona solówka na saksofonie. 77-letni już Mel Collins nadal nie ma sobie równych i tylko jego chwiejny truchcik za kulisy i z powrotem mógł uświadamiać zebranym, jak zaawansowany wiekowo jest ów artysta. Na zamknięcie podstawowej części koncertu przewidziano kolejny nieśmiertelny klasyk. Mowa oczywiście o „Money For Nothing”, którego słynny riff wstępny należy do jednego z najbardziej znanych motywów gitarowych na świecie.
Przy gromkich owacjach ósemka muzyków powróciła rychło na bis. Tu już nie było niespodzianki – kolejny kamień milowy w historii muzyki rockowej. Jeden z symboli popkultury lat 80-tych. „Brothers In Arms”. Tytułowy utwór z płyty, która zapewniła Dire Straits miejsce w ekstraklasie. Krakowska publiczność wysłuchała tej pieśni na stojąco i z nieukrywanym wzruszeniem. Może i dobrze się stało, że po chwili zabrzmiał jeszcze rytmiczny „So Far Away”, bo to przynajmniej pozwoliło nam zejść z powrotem na ziemię.
Padło powyżej dużo wzniosłych słów i górnolotnych określeń. Cóż, relacjonując taki koncert nie sposób powstrzymać emocji. Zwłaszcza, gdy jest się fanem tych dźwięków od kilku dekad. Zawsze znajdą się oczywiście sceptycy, którzy przytoczą setki powodów odbierających DSL rację bytu. I część z tych argumentów faktycznie jest trudna do odparcia. Wiadomo, jak bywa z opiniami – każdy ma swoją. Ale przedsięwzięcie pod nazwą Dire Straits Legacy nie jest adresowane do malkontentów. Absolutnie! Wybierając się do ICE doskonale wiedziałem, że nie spotkam tam Marka Knopflera. Dopisek „Legacy” jest wystarczająco czytelny. Miałem świadomość, że to tylko luźny projekt jego dawnych kumpli, którzy chcą sobie znowu pograć i przy okazji dać trochę frajdy takim, jak ja. I pod tym względem zostałem dopieszczony do granic przyzwoitości.
Michał Kass
Organizatorem koncertu była firma Art-Muza Concerts & Productions Agency https://www.facebook.com/agencjakoncertowaartmuza