2024.11.19 – ACCEPT, PHIL CAMPBELL & BASTARD SONS – Kraków

241119-Accept-kw

Przed weekendem poprzedzającym koncert, sieć obiegła wiadomość, że krakowski koncert ACCEPT jest bliski wyprzedania, kiedy jednak dotarłem pod klub Studio kwadrans po otwarciu bram, nie zastałem kolejek (jak drzewiej bywało). Albo procedura wejścia była bardzo sprawna, albo część widowni postanowiła odpuścić otwierający występ Phila Campbella. Drugi powód wydawał mi się mało prawdopodobny, bo przecież były gitarzysta Motorhead to klasa sama w sobie. Faktycznie jednak z minuty na minutę tłum gęstniał. Na początku jeszcze można było dość wygodnie uzupełnić płyny, czy zaopatrzyć się w merch, ale nadszedł moment, że lepiej było zabezpieczyć sobie dogodną miejscówkę.

Phil Campbell z rodzinną ekipą młodziaków, dają takiego czadu, że autentycznie można było zapomnieć że uczestniczy się w koncercie otwarcia wieczoru. Symptomem, który potwierdzał ten stan rzeczy była scena z perkusją grupy ACCEPT, która zasłonięta kurtynami, zasłaniała również pół wielkiego banneru Phill Campbell & The Bastard Sons. Na scenę weszli wsparci kawałkiem Purpli, aby już od początku setu zaserwować nam autorskie kawałki. Od pierwszego numeru (zresztą dość chwytliwego „We Are the Bastards”) wokaliście udało się wkręcić publiczność do wspólnej zabawy. Ale już trzeci numer, którym był „Going To Brazil” z repertuaru Motorhead sprawił że pod sceną się zagotowało. Zresztą wśród 10 kawałków oprócz ultra energetycznych kawałków kapeli Phila, pojawiły się 4 numery Motorhead. Za kulminację należy uznać odegranie „Ace of Spades”, z gościnnym udziałem Phila Shouse’a z Accept. Oprócz nieprawdopodobnej energii jaką ten kawałek wyzwolił dało się zaobserwować nawet łzy wzruszenia (lub szczęścia… albo połączenie obu). Konferansjerką zajmował się frontman grupy Neil Starr do spółki z Philem Cambelem. Set obfitował w kawałki w których publiczność mogła wykazać się rozgrzaniem strun głosowych… a naprawdę mało kto się oszczędzał. Po nieco 45 minutach ekipa zeszła ze sceny wśród gromkich braw. I z jednej strony było mi mało… ale z drugiej wiedziałem, że tego wieczoru klub Studio jeszcze się zagotuje.

ACCEPT grał już w tym roku w naszym kraju (na Festiwalu Mystic), ale wiadomym było, że ich samodzielny koncert klubowy będzie zupełnie inny. Ekipa mogła skupić się na promocji nowego albumu, ale jak się okazało po klasyki sięgali równie chętnie. Ale po kolei. Przede wszystkim wrażenie robiła scena. Nowa okładka robi robotę. Można na jej kanwie zaszaleć z konfiguracją scenografii. Oprócz wielkiego tła również scena była przyozdobiona konstrukcjami z motywów futurystycznej grafiki. Czasem można zapomnieć, ze scena klubu studio ma spory potencjał… ale wyglądało to naprawę imponująco. Druga kwestia, to nagłośnienie. Podczas tego koncertu przemieszczałem się po sali dwukrotnie. Muszę powiedzieć że we trzech różnych miejscach było słychać kapitalnie. Uśmiech satysfakcji nie schodził mi z twarzy. ACCEPT dość szybko zaskarbił sobie uwagę fanów, bo może nie zaserwowali tyle interakcji z publicznością co poprzednicy, natomiast tłum ewidentnie dla nich przyszedł tego wieczoru na koncert. Błyskawicznie utworzył się mosh pit a ludzie bawili się setnie. Ja muszę przyznać, że słuchając na bieżąco ich dyskografii, nie doceniałem tego do tego stopnia jak na żywo. Ale Mark Tornillo genialnie sprawdza się w klasycznych kawałkach ACCEPT. Dobór utworów był naprawdę świetny. Niebagatelny wpływ ma na to fakt, że nowy album jest kapitalny. Właśnie mając na uwadze, promocję „Humanoid”, z nowej płyty usłyszeliśmy 4 kawałki. 3 z pierwszej z Markiem („Blood of the Nations”). Oczywistym było jednak, że szoł skradną takie numery, jak „Metalheart”, „Fast as a Shark”, „Balls to the Wall”, czy wieńczący koncert „I’m a rebel”. Choć tak naprawdę największa interakcja odbyła się podczas „Princess of the dawn”… ludzie naprawdę nie szczędzili gardeł. Ja w sumie w dalszym ciągu mam problem z formułą trzech gitar w zespole. Aczkolwiek ten koncert rzucił nieco inne światło na taki stan rzeczy. Wspierany przez swoich kolegów Wolf Hoffman, oprócz ewidentnej obsługi solówek, mógł oddać się „liderowaniu”. Kiedy Phil i Uwe grali gitary rytmiczne Wolf, niejednokrotnie mógł pozwolić sobie na gestykulacje w stronę publiczności. Ma to sens… i nawet kiedy od zawsze męczyło mnie to w Maiden, zaczynam „kumać czaczę”.

ACCEPT zagrali genialny koncert. Naprawdę nie mam uwag. Nawet jeden moment przesterowanego dźwięku był dla mnie po prostu symptomem prawdziwego koncertu na żywo. Ta ekipa nie dość, że wymiata w klimatach lat 80-tych, to jeszcze potrafi obronić nowy materiał i przedstawić go jako równoprawny z klasykami.

Piotr Spyra

Dodaj komentarz