Zeszłoroczny koncert byłego wokalisty Queensryche, pokazał że nawet grając covery swojej byłej formacji, artysta nie jest na tyle popularny by wyprzedać koncerty klubowe w tej części Europy. Organizacja dwóch koncertów w naszym kraju była zatem nieco ryzykowna. Faktycznie, na frekwencyjny rekord nie można było liczyć i tym razem, mimo że trasa była sygnowana chwytliwym hasłem The Big Rock Show. Na początku krakowskiego koncertu, ilość ludzi na widowni nie napawała optymizmem, na szczęście tuż po suporcie sytuacja nieco się zagęściła.
A szkoda, że część publiki odpuściła sobie występ Josha Wattsa, występującego solo pod szyldem Ivory Lake (zresztą byłego bębniarza Geoffa Tate’a). Artysta zaledwie przy akompaniamencie gitary akustycznej zagrał kilka naprawdę fajnych piosenek i okazał się świetnym wokalistą, o głosie który zawierał w swojej barwie pewien grungowy pierwiastek. Absolutnie nie było to stracone pół godziny. Przyznam że podobało mi się to co usłyszałem. Można było się domyśleć z zapowiedzi, że to zaledwie akustyczne aranże, bowiem na płycie utwory grane były z zespołem. Zabrzmiały na tyle intrygująco, że jestem zachęcony by sięgnąć po płytę.
Absolutnie nie jestem obiektywny, po prostu uwielbiam Geoffa… szczególnie w repertuarze Queensryche. A jako że moim ulubionym albumem jest Empire, setlista obecnej trasy jeszcze bardziej trafiła w mój gust, niż zeszłoroczne odegranie genialnego Operation Mindrime. Prawdą jest natomiast że Geoff był w zeszły weekend w topowej dyspozycji. Widziałem jego kilka koncertów i tym razem artysta zrobił na mnie największe wrażenie. Set również był zaskoczeniem. Bo zawierał oprócz wspomnianych kawałków z Empire i O:M, również nietypowe utwory. Zdecydowanie zaskoczył mnie wybór „Desert Dance” z Tribe i „Sacred Ground” z „Q2k”. Trzeba przyznać, że przedzielone „I am I” z „Promised land” stanowiły specyficzny fragment koncertu. Faktycznie – dla zagorzałych fanów istna uczta. A zakładam, że właśnie tacy ludzie pojawili się w sobotę w Kwadracie. Podczas jednego z tych utworów wystąpiły wprawdzie problemy techniczne z automatem perkusyjnym, ale kapela nie dała po sobie poznać wpadki. Spokojnie kontynuowali utwór. Geoff świetnie sprawdził się jako konferansjer, ale i jako saksofonista podczas „Thin Line”. A sięgając do wczesnego repertuaru swojej byłej formacji, Geoff być może nieświadomie podgrzał atmosferę przed przyszłorocznymi koncertami Queensryche. Starsze utwory również były pogrupowane. Najpierw usłyszeliśmy „NM156”, „Screaming in Digital” i „Walk in the Shadows”, a podczas bisu „Take Hold of the Flame” i „Queen of the Reich”. Złośliwi powiedzą, ze to był wieczór coverów (oprócz Queensryche jeden numer Floydów), a ja bym się nie obraził na jakiś wycinek twórczości solowej w tym secie. Cóż, być może następnym razem. A byłem zachwycony, zresztą jak również moi znajomi z którymi na gorąco wymienialiśmy wrażenia. Zazwyczaj po takich koncertach jestem tak podjarany że solennie postanawiam nie odpuścić kolejnej wizyty danego artysty w naszym kraju. Tym razem z postanowieniami poszedłem krok dalej. Jeśli w przyszłym roku Geoff Tate będzie grał dwa koncerty w Polsce – pojadę na oba!
Piotr Spyra