Takiego zestawu nie mogłem odpuścić. Wszystkie trzy zespoły należą do grupy moich faworytów. Ale sam muszę przyznać, że rożnie z tą sympatią bywało, bo czasem rozchodziły się moje drogi z Sonatą, a to w przypadku Serious Black i Firewind miałem problemy z akceptacją nowych wokalistów. Ostatnimi czasy jednak te relacje się wyklarowały. Otóż w przypadku Serious Black i Firewind zmiany wokalistów nie były w moim odczuciu czymś oczekiwanym. Nawet dość długo musiałem przyzwyczajać się do pierwszych z nimi płyt. W przypadku Firewind, wydany w tym roku „Stand United” poprawił ten stan rzeczy… Herbie wkupił się w moje łaski, tym bardziej że przekonał mnie dyspozycją koncertową. Sytuacja podobnie ma się z Serious Black. Nicola Mijić miał niełatwe zadanie zastąpić charyzmatycznego Urbana Breeda i technicznie czy nawet aparycją mu nie ustępuje, natomiast zespół zmienił nieco podejście do muzyki prezentując bardziej prosty powemetal… W ich przypadku to wydany dwa tygodnie wcześniej nowy album, przekonał mnie na powrót do formacji. Wybrałem się więc do Proximy z pewnymi oczekiwaniami, ale też naładowany pozytywnym podejściem.
Na początku miałem wątpliwości, czy Proxima nie jest zbyt małym klubem na to wydrzenie, okazało się, że frekwencja odpowiadała kubaturze lokalu idealnie, a bliskość stoiska z merchem, gdzie od czasu do czasu zawitali muzycy, dodawała temu wieczorowi klimatu. W przerwach między koncertami swobodnie można było zdobyć autografy, czy pogadać z muzykami Serious Black, pstryknęliśmy sobie też parę fotek, choćby z perkmanem Firewind. Spotkałem tego wieczoru dawno nie widzianego znajomego… było naprawdę sympatycznie.
Ale wróćmy do tego co działo się na scenie. Z uwagi na rozmiary klubu zespoły zrezygnowały z oprawy wizualnej. Nikt nie pokusił się o rozwieszenie tła. Prawdopodobnie z tego powodu, że zasłaniałby je okazały drugi zestaw perkusyjny, perkusisty Sonaty Arctica. Zespoły mogły polegać jedynie na oświetleniu, które było w porządku. Ale za to pozytywne zaskoczenie czekało nas kiedy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki. Mogę swobodnie powiedzieć że Serious Black był najlepiej nagłośniony tego wieczoru. Mam teorię dlaczego, ale o tym później. Jako otwieracz zespół nie mógł zaprezentować zbyt długiego setu, a wiadomo było że zagrają najnowsze single. Okazało się że wymieszali setlistę idealnie dobierając ją na dwa sposoby. Aby przekonać nowych fanów, ale i zadowolić starszych, których można było zaobserwować dość spory procent na sali. I tak w klasykach i utworach charakterystycznych dla poprzedniego frontmana, Nicola sprawdził się kapitalnie. Ponownie można było wyczuć mistycyzm z płyty „Magic” – od razu pomyślałem, że przydała by im się teraz płyta koncertowa. Bardzo sympatycznie wyszła power-ballada „Senso Della vita” z gościnnym udziałem wokalistki Marii Nesh, która wcześniej obsługiwała merch. Mnie ten set przekonał do zakupienia nowego albumu i utwierdził w przekonaniu, że zespół ma godnego następcę charakterystycznego (i popularnego) wokalisty. Trzymam zatem kciuki.
Firewid, to po prostu profesjonalna maszyneria. Soczyste gitary Gusa G były nagłośnione idealnie i jedynie czasem gubiły się wokalizy. Ale raczej z powodu z możliwości technicznych Herbiego. Trzeba obiektywnie przyznać, że studyjnie sprawdza się lepiej niż na scenie… choć to raczej uwaga niż zarzut. Co do setlisty, to na poprzednich koncertach nowy materiał był ogrywany bardziej ostrożnie, tym razem dostaliśmy trzy kawałki z nowej płyty i jeden z poprzedniej, ale też sprytnym zabiegiem było zagranie dwóch kawałków ze wznowionego albumu „Burning Earth”, który był (jak najbardziej) dostępny na stoisku z merchem. Publiczność bawiła się świetnie i nie było problemów z namawianiem do wspólnego śpiewania, do samego końca koncertu zwieńczonego popowym coverem bawiliśmy się setnie. Zresztą z twarzy muzyków również nie schodziły uśmiechy aprobaty.
Nieco dłuższa przerwa na wyniesienie gratów… i oczywiście jak w przypadku gwiazdy przystało pod sceną mocno się zagęściło. Ja nie będę kozaczył, są nowożytne albumy Sonata Arctica, które mi nie wchodzą, tym bardziej zaskoczony byłem jak bardzo publiczność była zaznajomiona z nowym materiałem. Tym razem było trochę głośniej i utwory, których nie znałem, musiałem sobie trochę przytłumić, aby odebrać selektywnie. Należy natomiast przyznać, że Tony Kakko to sceniczny zwierz. Prowadził koncert z luzem i werwą, w lot złapał kontakt z publicznością. Tym razem reakcje przewyższały o klasę przyzwoite przyjęcie poprzedników. Ja najbardziej zadowolony byłem z części setlisty wyjętej z początków historii zespołu. A to jak czadowo zagrali „Replica” – klękajcie narody!
Jestem zadowolony że wybrałem się w jesienne piątkowe popołudnie przez pół Polski, aby zobaczyć trzy kapitalne zespoły. Utwierdziłem się w przekonaniu, że kolejnej okazji ich występów również nie odpuszczę.
Piotr Spyra