W minioną sobotę już po raz dziewiąty odbyła się w Katowicach impreza pod szyldem „Szlak Śląskiego Bluesa”. Inicjatywa ta wzięła swój początek od aplikacji upamiętniającej legendarne śląskie kluby muzyczne. Z czasem jej sztandarowym przedsięwzięciem stała się jednak organizacja koncertów tematycznych, nawiązujących do okrągłych rocznic ważnych wydarzeń artystycznych naszego regionu. W poprzednich latach mieliśmy już zatem okazję celebrować chociażby trzydziestą rocznicę powstania płyty „Detox” zespołu Dżem, trzydziestą rocznicę festiwalu „Monsters Of Rock” na Stadionie Śląskim w Chorzowie czy też dwudziestą piątą rocznicę koncertu grupy The Rolling Stones tamże. Mało tego – był nawet wieczór poświęcony czterdziestoleciu przerwanej trasy Erica Claptona, w ramach której artysta miał pojawić się w katowickim Spodku, ale ostatecznie koncertu nie dokończył, zdegustowany brutalnością ówczesnych służb porządkowych. W tym roku tematem przewodnim Szlaku stała się czterdziesta rocznica słynnego występu Eltona Johna w Katowicach.
W roku 1984 brytyjski piosenkarz po raz pierwszy zawitał do naszego kraju. W ramach trasy „European Express” promującej wydaną kilka miesięcy wcześniej płytę „Too Low For Zero” zagrał w szarej PRL-owskiej rzeczywistości aż trzy koncerty, z czego jeden – 26 kwietnia – odbył się właśnie w Spodku. Dzisiaj trudno sobie nawet wyobrazić, jak ważne były te występy dla spragnionej zachodniego rocka publiczności w okresie tuż po zniesieniu Stanu Wojennego. Artyści zza Żelaznej Kurtyny pojawiali się tutaj niezwykle rzadko i każdy taki spektakl stawał się prawdziwym muzycznym świętem. Czterdziestolecie to zatem idealny pretekst, aby powrócić znów muzycznie do tamtego wyjątkowego wydarzenia.
Jak co roku głównym pomysłodawcą i organizatorem przedsięwzięcia jest Wojciech Mirek. Niezmiennie też rolę kierownika muzycznego wziął na siebie ceniony śląski skrzypek – Jan Gałach. Trzeba przyznać, że ma on szczęśliwą rękę do wyboru muzycznych kompanów. Ponownie udało mu się zgromadzić zacne grono. Na gitarze zagrał Jacek Jaguś, na basie Tomasz Grabowy, za perkusją usiadł Łukasz Zając a partie klawiszowe – tak przecież istotne w twórczości sir Eltona – wirtuozersko odtwarzał Borys Sawaszkiewicz. W chórku towarzyszyły im dwie wokalistki – Marta Fedyniszyn i Anna Buczkowska.
Nowością był tym razem ogromny ekran zawieszony za plecami muzyków. Zajmował całą szerokość sceny i wzbogacał przekaz dźwiękowy graficznymi wizualizacjami autorstwa Marty Kacprzak. Nie zabrakło także oryginalnych zdjęć z celebrowanego tutaj koncertu, które czterdzieści lat wcześniej zrobił w Spodku fotograf Ireneusz Kaźmierczak. Imprezę dziarsko poprowadziła zjawiskowa Ola Budka. Sama będąc wielką fanką Eltona Johna w przerwach między utworami sypała z rękawa licznymi anegdotami związanymi z powstawaniem poszczególnych piosenek.
Życie pisze niestety różne scenariusze. Zanim jeszcze rozpoczął się koncert, z głośników jako introdukcja popłynęły dźwięki przeboju Budki Suflera – „Jolka, Jolka pamiętasz”. Był to nieplanowany wcześniej, a jednak bardzo potrzebny tego wieczoru akcent – hołd dla zmarłego kilka dni wcześniej Felicjana Andrzejczaka.
Właściwy set – podobnie jak czterdzieści lat temu – zainicjował utwór „Tiny Dancer”. Zaśpiewał w nim – przykuwając uwagę lśniącą marynarką – klawiszowiec Borys Sawaszkiewicz. Począwszy od następnego numeru, przy mikrofonie pojawiali się już zaproszeni goście specjalni. I tak – w drugiej kompozycji „Hercules” zabłysnął Maciej Balcar. Były wokalista Dżemu dostał zresztą do dyspozycji najwięcej piosenek tego wieczoru. Co jakiś czas znikał tylko za kulisami, ustępując miejsca pozostałym. W „Rocket Man” frontmanem został Łukasz Drapała, rychło wydłużając piosenkę o spontaniczny dialog wokalny z publicznością. W „Daniel” powrócił Maciej Balcar.
Tu nastąpił zresztą ciekawy przerywnik. Gdy już umilkły brawa, prowadząca Ola Budka spytała, czy jest wśród publiczności jakiś uczestnik koncertu Eltona w Spodku w 1984 roku. W górę powędrowała ręka jednego słuchacza. Wstał i pochwalił się wszystkim, że nie tylko był na tamtym występie, ale nawet udało mu się w trakcie zdobyć autograf artysty. Od siebie dodam, że szczęśliwym zdobywcą podpisu piosenkarza okazał się pan Piotr Zalewski – obecnie emeryt, ale do niedawna dyrektor piekarskiego ośrodka kultury „Andaluzja”, sam wielce zasłużony wśród organizatorów rockowych koncertów na Śląsku. Jaki ten świat mały!
Podczas piosenki „Restless” miejsce na środku sceny zajęła Marta Fedyniszyn. Pokazała, że Elton John równie imponująco może zabrzmieć w wydaniu kobiecym. Po niej na parkiet Miasta Ogrodów wkroczył Krzysztof Sokołowski. Wokalista zespołu Nocny Kochanek zadziwił publikę rzewnym wykonaniem ballady „Candle In The Wind”. Nie są to przecież klimaty, z którymi kojarzymy go na co dzień. Spisał się wyśmienicie. Po nim kolejny raz powrócił Maciej Balcar i zmierzył się z utworem „The Bitch Is Back”. Wyszedł z tej próby zwycięsko, podobnie jak Łukasz Drapała w „Don’t Let the Sun Go Down On Me”. Druga z chórzystek – Anna Buczkowska – też dostała szansę wcielenia się w Eltona. Było to bardzo energetyczne wykonanie „Sad Songs (Say So Much)”. Przy ogromnym aplauzie wbiegł Kuba Badach, który w „Bennie And The Jets” nie tylko potwierdził swój talent wokalny, ale także ubarwił piosenkę spontaniczną solówką na klawiszach. Po nim Krzysztof Sokołowski ponownie zaskoczył – chyba nie tylko mnie – wyborem łzawej ballady „Sorry Seems To Be The Hardest Word”.
„Philadelphia Freedom” to znów popis Macieja Balcara. Po nim drugi raz powrócił Kuba Badach, tym razem już nie grając na żadnym instrumencie w trakcie śpiewania „Blue Eyes”. „I Guess That’s Why They Call It the Blues” to ponownie Balcar. Potem jeszcze „Kiss the Bride” w interpretacji Ani Buczkowskiej. Koniecznie muszę dodać, że zamiłowanie patrona imprezy do ekstrawaganckich okularów skłoniło większość występujących w sobotę wykonawców do skorzystania z tego gadżetu – nierzadko z ciekawym skutkiem.
Tradycją szlakowych koncertów jest zapraszanie co roku gościa – niespodzianki, którego personalia do końca utrzymywane są w tajemnicy. Duże poruszenie wywołała zatem wyłaniająca się zza kulis Anna Rusowicz. Zaśpiewała aż w dwóch piosenkach – „One More Arrow” oraz największym przeboju tamtego okresu twórczości Eltona – „I’m Still Standing”. Ten drugi zyskał nieco bigbitowy sznyt, co w tej akurat sytuacji wydaje się całkowicie zrozumiałe. W międzyczasie było jeszcze „Too Low For Zero” z pierwiastkiem żeńskim w postaci Marty Fedyniszyn.
Jak zawsze dowcipny Kuba Badach uraczył nas anegdotą o przygotowaniach do koncertu i problemach z automatycznym tłumaczeniem treści swoich e-maili, po czym mistrzowsko zaśpiewał „Your Song”. Ostatnim z zaproszonych wokalistów okazał się Piotr Cugowski, który również obdarowany został dwiema piosenkami. Były to „Saturday Night’s Alright For Fighting” i zamykający właściwą część koncertu „Crocodile Rock”. Przedzielił je przebój „Goodbye Yellow Brick Road”, w którym pojawił się – a jakże – Maciej Balcar.
Stały element Szlaku Śląskiego Bluesa to również nieco frywolne bisy. W tym względzie też tradycji stało się zadość. Dowcipnisie nie odbiegli jednak zbyt daleko od tematu, pozostając w obrębie twórczości Eltona Johna. Luźną interpretację „Can You Feel The Love Tonight” znaną u nas z bajki „Król Lew” pod polskim tytułem „Miłość rośnie wokół nas” wyśpiewali wszyscy uczestnicy wydarzenia. Prym wiódł tu Łukasz Drapała, zdecydowanie największy śmieszek wśród gromadki.
Trochę nie dopisała w tym roku frekwencja. Przestronna sala Miasta Ogrodów wypełniła się wprawdzie wiernymi sympatykami Szlaku, ale wciąż wiele miejsc pozostało wolnych. Przyczyny tego stanu rzeczy upatrywać należy w niefortunnym nałożeniu się na siebie dwóch konkurencyjnych wydarzeń. Tego samego dnia w Spodku zaplanowano bowiem koncert Sebastiana Riedla w repertuarze swojego słynnego ojca. Jak się okazało, wielu fanów woli jednak odgrzewane po wielokroć kotlety zamiast czegoś unikalnego. I piszę to bez złośliwości, sam będąc fanem Ryszarda Riedla i grupy Dżem w każdym jej późniejszym składzie.
Sobotni koncert Szlaku Śląskiego Bluesa był bez wątpienia cennym doświadczeniem – muzycznym i nie tylko. Z roku na rok jestem pod wrażeniem rosnącego poziomu artystycznego tego przedsięwzięcia. Mam nadzieję, że w kolejnych edycjach czeka nas jeszcze sporo niespodzianek repertuarowych. Możliwości w tym względzie są wszak ogromne. Wiele okrągłych rocznic muzycznych wciąż czeka na upamiętnienie. Zatem do zobaczenia – mam nadzieję – za rok!
Tekst: Michał Kass
Zdjęcia: Grzegorz Galuba