Grupa RPWL koncertuje w naszym kraju chętnie i regularnie. Ma tu zresztą spore grono zwolenników, do którego sam się z przyjemnością zaliczam. W ostatnich kilkunastu latach stałym punktem na polskiej trasie zespołu był piekarski ośrodek „Andaluzja”. Rosnąca popularność formacji sprawiła jednak, że w tym roku zasłużony obiekt musiał pójść w odstawkę – po prostu stał się już za mały, aby pomieścić wszystkich zainteresowanych. Rolę tę przejął zabrzański „Wiatrak” – również miejsce kultowe wśród klubów muzycznych na południu kraju, aczkolwiek dotychczas kojarzony raczej z zupełnie inną muzyką. Moje obawy odnośnie trafności wyboru lokalizacji rozwiane zostały widokiem długiej kolejki fanów przed wejściem.
Podobnie jak w ubiegłym roku niemieccy muzycy zaprosili na swoje koncerty w charakterze gościa specjalnego kanadyjską grupę Red Sand. W międzyczasie zaszły w jej składzie istotne zmiany – wieloletniego wokalistę Steffa Dorvala zastąpił przy mikrofonie Michel Renaud. Już z nowym frontmanem zarejestrowano album „Paint Box”, którego premiera zbiegła się z rozpoczęciem aktualnej trasy koncertowej. Niezmiennie resztę składu obok szefa formacji – gitarzysty Simona Carona – dopełniają basista Andre Godbout i perkusista Perry Angelilo.
Nadal też w składzie Red Sand nie figuruje żaden klawiszowiec, mimo iż partie tego instrumentu są doskonale słyszalne podczas całego występu. Cóż, Kanadyjczycy posługują się gotowym podkładem. Jest to w ostatnich latach zjawisko dość powszechne u wielu wykonawców reprezentujących różne gatunki muzyczne. Wciąż jednak budzi to mój niesmak i sprzeciw. Rozumiem wykorzystywanie dźwięku z komputera jako introdukcji, gdy wymagają tego względy artystyczne. Nie akceptuję natomiast bezczelnego playbacku, bo ktoś chce zaoszczędzić na wynajęciu dodatkowego instrumentalisty. To jest koncert rockowy – albo grasz na żywo, albo daj sobie spokój. Ewentualnie zmień aranżację.
Premiera nowej płyty Red Sand zbiegła się z dwudziestą rocznicą publikacji ich debiutanckiego albumu „Mirror Of Insanity”. Siłą rzeczy kompozycje z obu tych krążków zdominowały godzinny występ zespołu. Znalazło się też miejsce dla długaśnego „Very Strange” z longplaya „Gentry”. Od początku istnienia twórczość formacji stanowi wypadkową wpływów takich tuzów neoproga jak Pendragon czy wczesny Marillion. Nowy wokalista dysponujący barwą głosu łudząco podobną do Nicka Barretta tylko wzmaga powyższe porównania. Nie każdy wszak musi wytyczać nowe trendy w sztuce. Solidni epigoni też są potrzebni. Aplauz publiczności udowodnił, że nawet bardzo.
Wreszcie po krótkiej przerwie na scenie zainstalowała się gwiazda wieczoru. RPWL od czasu zeszłorocznej wizyty w Polsce nie opublikował żadnej nowej płyty studyjnej. Bieżąca trasa jest poniekąd promocją koncertowego albumu „True Live Crime”. Na szczęście sympatyczni Niemcy nie zdecydowali się na powielanie setlisty z poprzedniego roku. Koncert zainaugurowano wprawdzie kompozycją „Victim Of Desire”, potem jednak utwory nowsze przemieszano z klasycznymi. Obok „A Cold Spring Day In 22” i „King Of The World” zabrzmiały więc nieco już zakurzone „Breathe In, Breathe Out” czy „3 Lights”. Kluczowym punktem występu okazał się monumentalny „The Fisherman” z pamiętnego krążka „Beyond Man And Time” – tutaj mocno rozbudowany o dodatkowe improwizacje klawiszowe i rozciągnięty do ponad 20 minut. W zestawie nie mogło oczywiście zabraknąć „Hole In The Sky” otwierającego debiutancki album „God Has Failed”. Do wspólnego klaskania poderwał wszystkich „Unchain The Earth”. Niecierpliwi fani wciąż domagali się przebojowego „Roses”. Usłyszeli go dopiero na bis, w którym uwzględniono także numer „The Shadow”.
Podobnie jak w marcu 2023 roku tak i tym razem grupa zaprezentowała się u nas w rozszerzonej konfiguracji personalnej. Trzon zespołu – Yogi Lang (śpiew i okazjonalna gra na klawiszach), Kalle Wallner (gitara) i Marc Turiaux (perkusja) – na deskach zabrzańskiej sceny wzmocnilii Markus Grutzner (bas), Butsch Keys (klawisze) oraz dwie wokalistki wspomagające – Caroline Von Brunken i Carmen Tannich. Taki układ oferuje ogromne możliwości aranżacyjne odnośnie utworów z całej dotychczasowej dyskografii RPWL. Stanowi też dodatkową atrakcję dla oka – zwłaszcza, że tym razem zrezygnowano z wizualizacji na ekranie. Gorące przyjęcie zgromadzonych pod sceną fanów wciąż zaskakuje skromnych muzyków. A przecież po tylu latach powinni już przywyknąć do faktu, że są u nas wręcz uwielbiani. Całkowicie zasłużenie. Tymczasem pozostaje nadzieja, że kolejny przyjazd RPWL do kraju nad Wisłą wiązać się będzie z premierą nowego albumu.
Michał Kass