2024.07.30 – THE CULT – Warszawa, Letnia Scena Progresji

Władze samorządowe Warszawy raczej nie zaskarbią sobie sympatii fanów rocka. Rygorystyczne przepisy dotyczące przestrzegania ciszy nocnej utrudniają życie zwolennikom koncertów plenerowych. Dotyczy to wszystkich imprez pod chmurką – również tych organizowanych przez klub Progresja w ramach Letniej Sceny. Trochę to dziwne, ponieważ teren wydarzenia umiejscowiony jest na otoczonej drzewami łące z dala od siedzib ludzkich. Tymczasem nikomu nie przeszkadza dudniący grubo po północy łomot dyskoteki. W dodatku odbywającej się w środku tygodnia w samym centrum Stolicy – w sąsiedztwie Pałacu Kultury i Nauki! Słyszałem na własne uszy podczas oczekiwania na transport powrotny po koncercie. Na usta ciśnie się klasyczne powiedzonko – „gdzie sens, gdzie logika?”.

Nie tylko fani grupy The Cult byli rozczarowani przyspieszonym zakończeniem występu swoich ulubieńców w ostatni wtorek lipca 2024. Sami muzycy też nie kryli zdziwienia takim obrotem spraw. Niestety, wybiła magiczna godzina 22:00 i należało zwijać sprzęt. Z przepisami się nie dyskutuje. Gasimy światło i do domu! Radiowozy już czekają za rogiem. A przecież można było uniknąć tej sytuacji w bardzo prosty sposób – wystarczyło nieco inaczej zaplanować czas rozpoczęcia koncertu. Albo zrezygnować z udziału supportu.

Zwłaszcza, że pełniący tę rolę Jonathan Hulten okazał się całkowitą pomyłką. Wokalista skandynawskiej metalowej grupy Tribulation prezentuje swój solowy set jako „one man show”. Śpiewa i akompaniuje sobie na gitarze. Prezentuje przy tym bardzo wyrazisty acz kontrowersyjny wizerunek – skrzyżowanie młodzieńczego Petera Gabriela z niemiecką drag queen. Do tego ciuszki pożyczone chyba od wdowy, szmirowata dekoracja w tle i wszechobecne kadzidełka. Ów nietuzinkowy image miał zapewne na celu odwrócenie uwagi od przekazu dźwiękowego. Bo niestety nie było się czym zachwycać. I nawet nie chodzi o to, że folkowe ballady przyprawione gregoriańskimi chorałami pasowały tutaj jak pięść do nosa. Byłoby to jeszcze do wytrzymania, gdyby pan Hulten faktycznie wykonywał swoją muzykę na żywo. Niestety większość tego, co słyszeliśmy z głośników była gotowym podkładem uruchamianym delikatną rączką Jonathana klikającego w laptop. W pełni żywy był tylko wokal prowadzący i okazjonalna gitara akustyczna. Wszystko to miało natomiast jedną wielką zaletę – nie trwało dłużej niż pół godziny.

Wreszcie około 20:50 na scenę wbiegli główni bohaterowie wieczoru. Cała czwórka – perkusista John Tempesta, basista Charlie Jones oraz dwaj współzałożyciele formacji – Billy Duffy na gitarze i Ian Astbury przy mikrofonie, nie stracąc czasu od razu wzięli się ostro do pracy. Zaczęli dynamicznie od „In The Clouds” połączonym z „Rise”. Jako że bieżąca trasa nie jest związana z promocją nowego albumu tylko celebracją czterdziestolecia działalności, artyści zdecydowali się na typowy set w stylu „the best of”. Nie zabrakło zatem klasyków w rodzaju „Wild Flower”, „Star” czy „The Witch”. Ostatni jak dotąd album „Under The Midnight Sun” nie miał tym razem w setliście swego przedstawiciela. A dokładnie – nie miał go w Warszawie, gdyż podczas innych koncertów na trasie zdarzało się muzykom grać „Mirror”. Trudno, może następnym razem? Były za to „Lucifer”, „Resurrection Joe” i wykonany tylko w duecie na głos i gitarę akustyczną „Edie (Ciao Baby)”, zaśpiewany oczywiście przy wydatnym udziale publiczności. Potem już do końca same mocne ciosy – „Sweet Soul Sister”, „Fire Woman”, „Rain” i „Spiritwalker”. Zestaw podstawowy domknięto piosenką „Love Removal Machine”. Zespół szybko wrócił jednak na bis i wykonał jeszcze „She Sells Sanctuary”.

Pogoda dopisała, frekwencja też. Nie sposób również przyczepić się do nagłośnienia. Występ mimo ograniczeń czasowych (niespełna 70 minut) uznać należy więc za bardzo udany. Muzycy byli tego dnia w wyśmienitej formie, zwłaszcza Ian Astbury, o którego kondycji wokalnej krążyły przed koncertem różne złośliwe pogłoski. Frontman w trakcie ukłonów podziękował za gorącą owację i przeprosił, że nie mogą tego dnia zagrać już niczego więcej. Zadeklarował też, że postarają się powrócić do Polski wkrótce. Mam nadzieję, że uda mu się spełnić tę obietnicę. Warto dodać, że poprzednia wizyta The Cult w naszym kraju miała miejsce czternaście lat temu. Obyśmy na kolejną okazję nie musieli czekać równie długo.

Michał Kass

Organizatorem koncertu była firma Winary Bookings.

Dodaj komentarz