2024.03.04 – The Australian Pink Floyd Show – Katowice, Spodek

Zespół Pink Floyd zapisał się złotymi zgłoskami w historii rocka. Ponadczasowa muzyka odkrywana jest przez kolejne pokolenia słuchaczy. Dorobek legendy kultywuje też wiele formacji określanych terminem „tribute band”. The Australian Pink Floyd Show od blisko trzech dekad pozostaje chyba najbardziej znanym przedstawicielem tego zjawiska. Popyt na żywą muzykę autorstwa Davida Gilmoura i Rogera Watersa jest wciąż ogromny – świadczy o tym niezmiennie wysoka frekwencja na koncertach TAPFS w naszym kraju. Podobnie było w poniedziałkowy wieczór w katowickim Spodku, do którego reprezentacja Krainy Kangurów powraca regularnie co kilka lat. Oryginalny Pink Floyd nigdy tutaj nie dotarł – zresztą w ogóle nie zagrał nigdy koncertu w Polsce (nie licząc solowych występów jego członków po zakończeniu działalności grupy).

W Spodku całkiem niedawno pojawił się za to Nick Mason z towarzyszeniem kolektywu Saucerful Of Secrets. Dawny floydowy perkusista skupił się na przypomnieniu wczesnego etapu twórczości swojej legendarnej grupy. Trochę przypadkowo początek koncertu TAPFS wywołał zatem wrażenie „deja vu”. Australijscy muzycy zainaugurowali bowiem spektakl utworem „Obscured By Clouds” gładko przechodzącym w „When You’re In”. Uwspółcześniona aranżacja bardzo przypominała wersję przedstawioną tu właśnie przez Masona z kolegami. Wycieczek w najodleglejszą przeszłość było jednak niewiele. Zgodnie z oczekiwaniami masowej publiczności formacja skupiła się głównie na tych najbardziej popularnych i ogranych do bólu „przebojach” Pink Floyd. Zabrzmiało zatem „Learning To Fly” a tuż po nim obszerne fragmenty jednego z najważniejszych albumów w historii muzyki – „The Dark Side Of The Moon”.

Po introdukcji złożonej z tykających i rozdzwonionych zegarów usłyszeliśmy więc „Time” i „Breathe (Reprise)”. W „The Great Gig In The Sky” swój kunszt zaprezentował chórek wokalny pod wodzą fenomenalnej Lorelei McBroom. Może nie wszyscy wiedzą, że ta czarnoskóra śpiewaczka jako jedyna osoba na scenie ma jakiekolwiek związki z „prawdziwym” Pink Floyd. W latach 1987-1989 brała udział w trasie koncertowej zespołu udokumentowanej albumem „Delicate Sound Of Thunder”. Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że poza wspomnianą wokalistką bieżący skład The Australian Pink Floyd Show tworzą gitarzyści Steve Mac, Luc Ledy Lepine i David Fowler, klawiszowiec Jason Sawford, perkusista Paul Bonney, basista Ricky Howard, saksofonista Mike Kidson a partie wokalne oprócz zasłużonej Lorelei współdzielą między sobą Chris Barnes, Emily Lynn i Lara Smiles.

Niezmienne intrygująco wypadło „Money” z brawurową partią saksofonu Trochę szkoda, że pominięto „Us And Them”, od razu przechodząc do „Brain Damage” i „Eclipse”. Stateczną dotąd publikę pobudził do klaskania rytmiczny „Coming Back To Life”. Pierwszą część setu wypełniła jeszcze wiązanka klasyków z płyty „The Wall” w postaci „In The Flesh”, „The Thin Ice”, „Another Brick In The Wall Part 1” i „The Happiest Days Of Our Lives” oraz przeboju wszechczasów, znanego na każdej szerokości geograficznej „Another Brick In The Wall Part 2”.

Po dwudziestominutowej przerwie przywitał nas prastary „Arnold Layne”. Był to jedyny tego wieczoru przebłysk psychodelicznej epoki Syda Barretta. Dobrym pomysłem okazało się więc spuentowanie go kompozycją „Shine On You Crazy Diamond”, która w zamyśle jest hołdem dla szalonego Syda. Nie mogło rzecz jasna zabraknąć w zestawie rzewnego „Wish You Were Here”. Znany z wersji płytowej odgłos przeszukiwania fal radiowych zastąpiła tu mieszanka wyrwanych z kontekstu fragmentów współczesnych przebojów radiowych, ale także „Back In Black” z dorobku AC/DC. Zresztą nie od dziś wiadomo, że pomysłodawcy przedsięwzięcia ukrytego pod nazwą The Australian Pink Floyd Show obdarzeni są sporym poczuciem humoru. Nie brak im dystansu do siebie, co udowadnia każdorazowo wizualna oprawa spektaklu. Nadmuchiwany kangur i utrzymane w podobnym tonie parafrazy oryginalnych floydowych okładek płytowych wyświetlane na ekranie za plecami wykonawców są chyba wystarczającym potwierdzeniem.

Dobrze się dzieje, że oprócz żelaznych punktów programu koncerty TAPFS zawierają także niespodzianki repertuarowe. Podczas obecnej trasy ciekawostką taką jest utwór „Marooned” (z płyty „The Division Bell„). Nigdy nie był on grany na żywo w czasach działalności Pink Floyd. Co więcej, ta urokliwa kompozycja instrumentalna to nie tylko przełamanie rutyny ale także okazja do popisania się umiejętnościami warsztatowymi australijskich muzyków.

Przebojowy „Take It Back” to już powrót do bardziej oczywistych dźwięków. Lejtmotywem albumu „Animals” okazał się za to epicki „Pigs (Three Different Ones)”. Okrągły ekran wypełniły słynne kominy londyńskiej elektrowni Battersea – ale zamiast okładkowej świni dryfował wokół nich… latający kangur! Płytę „Meddle” przypomniał instrumentalny „One Of These Days”. Finał koncertu zdominowały kolejne fragmenty „The Wall” a więc „Empty Spaces”, „Young Lust” i zamykający część drugą skoczny „Run Like Hell”. Po chwili jeszcze bis  – monumentalny „Comfortably Numb”.

Aktualna trasa przebiega pod hasłem „The 1st Class Travelling Set”. Rzeczywiście, wszystko jest tu dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Krystaliczna jakość dźwięku i bezbłędne odegranie klasycznych kompozycji pozwalają miłośnikom brytyjskiej legendy rocka poczuć chociaż namiastkę koncertu ich ulubionego wykonawcy. W zasadzie – bardzo udany występ! Jeśli już miałbym się do czegoś przyczepić – to do zbyt wiernego trzymania się aranżacji płytowych. Cóż, widocznie obawa przed utratą przychylności odbiorców nie pozwala popuścić wodzy fantazji, zatem wzbogacenie wyćwiczonych piosenek elementem improwizacji nie wchodzi w grę. Ale w końcu to tylko „tribute show”. Oczywiście nie w każdym aspekcie da się zbliżyć do oryginału. Oprawa świetlna i wizualizacje graficzne nie mają absolutnie szans konkurować z pierwowzorem, o czym zapewnia piszący te słowa naoczny świadek koncertu Pink Floyd podczas trasy „Pulse”. Ale skoro na występ oryginału nie możemy już niestety liczyć – trzeba się cieszyć z tego, co jest.

Michał Kass

Dodaj komentarz