Klub Spotkań Poczta Główna to stosunkowo świeże miejsce na muzycznej mapie Krakowa. Mieści się w ścisłym centrum – wychodząc z klubu trafiamy wprost na krakowskie Planty a stamtąd pięć minut pieszo do Rynku Głównego. Lokalizacja wymarzona turystycznie, bo już parkingowo to nie do końca. Sam obiekt też urządzony gustownie. Klimatyczne wyposażenie wnętrz pozwala dobrze dostroić się na czekające nas przeżycia artystyczne. Stanowi to miłą odmianę w stosunku do niezbyt przestronnego Zaścianka, w którym przyszło koncertować grupie Antimatter poprzednie kilka razy.
Przyjęło się już, że zespół dowodzony przez Micka Mossa odwiedza Polskę regularnie co roku i zazwyczaj ma to miejsce w okresie jesienno-zimowym, przeważnie w listopadzie. Tak było w ostatnich kilku latach, wyłączając oczywiście epokę obostrzeń pandemicznych. Tym razem formacja pojawiła się w uszczuplonym składzie. Liderowi towarzyszył tylko gitarzysta Dave Hall. Z założenia miał to być koncert akustyczny, aczkolwiek z racji użytego instrumentarium wolałbym raczej trzymać się określenia „klimatyczny”. Mick grał wprawdzie na gitarze akustycznej, ale partnerujący mu Dave korzystał z jak najbardziej elektrycznego Fendera, wspierając się ponadto efektami gitarowymi generującymi klawiszowe tła. Dlatego też szef grupy poczuł się w obowiązku wyjaśnić zgromadzonym słuchaczom, że panowie nie używają gotowych podkładów i wszystko co słyszymy jest grane w stu procentach na żywo, tu i teraz.
Przygotowany zestaw piosenek stanowił wybór z całej dotychczasowej dyskografii Antimatter ze szczególnym naciskiem na ostatnie dwa albumy. Występ otwarła kompozycja „Leaving Eden”. Zaraz potem zabrzmiały „Partners In Crime” i „Conspire”. Mick przywitał publikę i podkreślił swoją radość z faktu ponownego przybycia do naszego kraju. Ma tutaj naprawdę oddanych fanów, to fakt. Sam zaliczam się do „żelaznego elektoratu” i darzę ogromnym szacunkiem wszystko, co stworzył i nagrał mister Moss. Brzmienia jego piosenek i wyjątkowej barwy głosu nie da się pomylić z nikim innym. Niewielu jest artystów, którzy za pomocą tak prostych środków potrafią przekazać w swej sztuce tak wiele emocji.
Po „Little Piggy” i „Comrades” zespół zaproponował swoją wersję numeru „By My Side” z repertuaru INXS, którą zarejestrował parę lat temu jako dodatek do singla „Too Late”. Przy okazji wokalista wyjaśnił, że musi wspomagać się metronomem, gdyż zdarza mu się grać za szybko. Powodem takiej sytuacji jest spożywanie przed koncertem pewnego popularnego napoju energetycznego dodającego skrzydeł – nazwy oczywiście nie wymienię, gdyż tekst ten nie przewiduje lokowania produktu. Ale skoro już o napojach mowa, w pewnym momencie Mick skierował w stronę baru prośbę o dżin z tonikiem, puentując ją znajomością polskiego słownictwa („That would be zajebiście”).
Po zagraniu „Over Your Shoulder” z pamiętnego pierwszego albumu lider grupy zażartował, że skoro numer ten ma już 25 lat, to on chyba musiał go napisać będąc pięciolatkiem. Dowcipne zapowiedzi w wykonaniu szefa Antimatter to nie jest coś, co zdarza się często. Mick przyznał jednak, że od pewnego czasu skutecznie leczy swoją wieloletnią depresję. W dalszej części koncertu usłyszeliśmy jeszcze między innymi „Templates”, „A Place In The Sun”, czy ponury jak zawsze „The Weight Of The World”. Dave Hall udanie wspomagał lidera w partiach wokalnych oraz czarował solówkami. Błysnął zwłaszcza wydłużoną partią w „Saviour”. Prezentowane aranżacje różniły się sporo od swych wersji płytowych – „Between The Atoms” zyskał na przykład natchniony sznyt orientalny.
Wykonanie piosenki finałowej poprzedziło ostrzeżenie, że bisu nie będzie, gdyż muzykom nie chce się tracić czasu na schodzenie ze sceny i ponowne wracanie po chwili. Cóż, warte odnotowania nieszablonowe podejście do koncertowych zwyczajów. Utworem pożegnalnym okazał się zatem „Hole”, który w pewnym momencie przekształcił się w „Whole Lotta Love” z repertuaru Led Zeppelin. Klasyk hard rocka akustycznie? Można i tak! Zabrzmiał wyjątkowo w ten listopadowy wieczór. Podobnie zresztą jak cały magiczny koncert tego jedynego w swoim rodzaju zespołu.





Michał Kass
Zdjęcia: Michał Majewski