Przy całej popularności grupy Lady Pank, przy tym że to jedna z kilku czołowych kultowych polskich kapel, która chętnie grana jest w radio i telewizji oraz zapraszana jest na festiwale i eventy… łatwo zapomnieć że to rockowa grupa z krwi i kości. Łatwo przejść do porządku dziennego nad popularnymi melodiami i zapomnieć o tym że ich kompozycje budowane są głównie na gitarach. Paradoksalnie akustyczne aranżacje przypomniały mi o tym dobitnie. Przypomniałem sobie również że przecież sztubakiem będąc zasłuchiwałem się w grze Jana Borysewicza (również solo) i był swego czasu dla mnie gitarowym guru.
O tym wszystkim przypomniałem sobie na płycie Spodka wystawiony na działanie skompresowanej energii, która wręcz biła ze sceny. Właściwie nie powinno być to dla mnie zaskoczeniem, ale nowożytna twórczość grupy sprawiła, że ich album MTV Unplugged znałem jedynie z singli zagranych w Antyradio. Jakoś wydawało mi się, że (szczególnie) akustyczne aranżacje poprockowych kawałków będą dla mnie zbyt miękkie – i faktycznie – wydawało mi się. Skoro już od tego wątka zacząłem – zabrnę do końca. Aranżacie klasycznych utwórów były kapitalne. Brzmienie było rewelacyjne (stałem centralnie naprzeciw środka sceny tuż za golden circle). Gitary było słychać z każdym smaczkiem, a pianino i saksofony odwalały kawał dobrej roboty. Obawiałem się kondycji głosu Janusza Panasewicza… cóż latka lecą, a słyszałem kilka jego występów, które nie należały do wybitnych… i tu miła niespodzianka. Obawy moje ustąpiły już podczas pierwszego utworu, gdzie wokalista ewidentnie zdołał się rozgrzać, także – ukłony z mojej strony. Wracając do kwestii aranżacyjnej kapitalnie sprawdziły się kawałki z gościnnym udziałem Kasi Kowalskiej i Małgorzaty Ostrowskiej. Choć w obu przypadkach nastąpiły pewne nieprzewidywane komplikacje, zacznę od drugiej, bowiem pani Małgosia trochę rozjechała melodię z frazowaniem w „Zostawcie Titanica” (ale trzeba było być czujnym żeby to wyłapać), natomiast mikrofon Kasi Kowalskiej w ogóle nie działał w „Zamkach na Piasku” utworze śpiewanym w duecie z Panasewiczem. Kiedy publiczność domagała się ponownego zagrania utworu, udało nam się wywołać ponownie część zwrotki i refren. Cóż – takie rzeczy tylko na żywo. Przecież gdyby odgrywali całość idealnie od nutki do nutki, nie było by po co chodzić na koncerty.
Za kontakt z publicznością odpowiadał głównie Jan Borysewicz, być może również oszczędzając głos wokalisty, czego kompletnie nie mam za złe. Usłyszeliśmy więc kilka anegdot z historii zespołu, padło kilka żartów oraz nawiązanie do obecnej sytuacji, kiedy Panasewicz został przedstawiony jako wokalista rotacyjny. Scenografia została odtworzona według tej, która towarzyszyła zespołowi podczas grania oryginalnej sesji Unplugged dla MTV, neony zawieszone w kształt pokoju w perspektywie, robiły fajne wrażenie, a dla mnie tworzyły z hali spodka miejsce bardziej intymne i ciepłe – w sam raz do obcowania z tego typu muzyką.
Wybrałem się na ten koncert z synem, który zna zespół tylko z radia – i zauważyłem, że był pod wrażeniem. Widziałem na jego twarzy początkującego gitarzysty niemal wypieki, kiedy obserwował genialne patenty wygrywane przez Borysewicza. Coś mi się zdaje, że dołączymy niebawem kilka utworów Lady Pank do naszych gitarowych ćwiczeń. Zresztą zauważyć się dało tego wieczora w Spodku istny rorzut wiekowy. Mogę swobodnie powiedzieć, że zarówno ja, jak mój syn mieściliśmy się w średniej. wiekowej :). To był koncert który zgromadził kilka pokoleń.
Poprzednio na koncercie Lady Pank byłem… bardzo dawno temu. Kolejnym razem nie odpuszczę jeśli będzie okazja zobaczyć ich na żywo. Tym bardziej, że kilku moich faworytów nie znalazło się w tym secie. Może uda się następnym razem. Zresztą chętnie wybiorę się usłyszeć te kawałki w oryginalnych aranżacjach. Spodziewam się wówczas jeszcze większego ognia.




Piotr Spyra