Zmieniają się czasy, zmieniają się realia. Zespół Armia, postrzegany niegdyś jako przedstawiciel zbuntowanej młodzieży, należy dzisiaj do grona klasyków polskiego rocka. Osiągnął status wykonawcy kultowego a zarazem elitarnego. Jego publiczność zestarzała się zdecydowanie bardziej niż sama grupa. Wśród przybyłych do siemianowickiego SCK-u w niedzielny, listopadowy wieczór dominowali brodaci i brzuchaci panowie w okolicach pięćdziesiątki, nierzadko w towarzystwie swych dorastających dzieci. W tłumie ani śladu punków. Zresztą nawet w samym zespole jedynym weteranem pozostaje jego lider i współzałożyciel – wokalista Tomasz Budzyński. Resztę wielokrotnie zmieniającego się składu tworzą teraz młodzi muzycy, w tym syn frontmana, Stanisław na gitarze prowadzącej.
Bez wątpienia Armia może się szczycić oddanym gronem fanów. Nieco ponad rok po udanym występie w tej samej sali grupie znów udało się przyciągnąć na koncert spory tłumek odbiorców. Oczekiwaniu na koncert towarzyszyła niemal piknikowa atmosfera. Ludzie witali dawno niewidzianych znajomych. Dominowały koszulki z charakterystycznym logo gwiazdy wieczoru. A jeśli ktoś takowej nie posiadał, to miał okazję zaopatrzyć się we własny egzemplarz przy ustawionym pod ścianą stoliku z firmowymi gadżetami. Z głośników dyskretnie sączyły się dźwięki Dead Can Dance, wprowadzając przybyłych w odpowiedni nastrój.
Supportu nie było. Chwilę po godzinie 19:00 czwórka muzyków wkroczyła na scenę i rozpoczęła koncert od numeru instrumentalnego. Po chwili dołączył do nich lider i już z jego udziałem zabrzmiała piosenka „Inaczej niż zwykle” z przełomowej płyty „Duch”. Syn Tomasza świetnie radził sobie z partiami gitarowymi ułożonymi oryginalnie przez Darka „Popcorna” Popowicza. Zresztą błyszczał też w późniejszych kompozycjach, odtwarzając dźwięki skomponowane przez swoich poprzedników, w tym tego najważniejszego – nieodżałowanego Roberta Brylewskiego. W internecie natrafiłem niedawno na ciekawe określenie, że Stanisław Budzyński gra „bardzo po brylewskiemu”. Muszę przyznać, że faktycznie coś w tym jest. Dzięki jego młodzieńczej zadziorności klasyczne numery po latach wciąż brzmią z punkrockową energią, na poziomie zbliżonym do pierwowzorów płytowych. Swoje cegiełki w wiernym odtwarzaniu legendarnych kompozycji dokładają też perkusista Amadeusz Kaźmierczak, basista Dariusz Budkiewicz i grający na waltorni i klawiszach Jakub Bartoszewski.
W ostatnich latach Armia często skupiała się na celebracji swojej najsłynniejszej płyty „Legenda”, odgrywając na żywo całą jej zawartość. Tym razem zdecydowano się na zestaw przekrojowy. I ta różnorodność okazała się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Wśród przygotowanych w setliście numerów nie zabrakło zarówno pamiętających debiut „Nic już nie przeszkodzi” i „Jeżeli” jak też motywów z późniejszego, „nawróconego” etapu twórczości Tomasza Budzyńskiego, z „Piosenką po nic” i „Statkiem burz” włącznie. Ze sceny padły słowa upamiętniające nieżyjących już kolegów z zespołu – nie tylko Roberta Brylewskiego ale też Sławomira Gołaszewskiego, Janusza Rołta i Piotra Żyżelewicza. Ostatni jak dotąd album „Toń” przypomniano jedynie za sprawą kawałka „Zły porucznik”. Była oczywiście silna reprezentacja „Legendy”, a jakże! Usłyszeliśmy więc „Kochaj mnie”, „Gdzie ja tam będziesz ty”, „Opowieść zimową”, „To czego nigdy nie widziałem” i „Podróż na Wschód”. Grupa dawała z siebie wszystko. Uśmiechnięty Budzyński dyskretnie ponaglał resztę muzyków, gdy zbyt długo zajmowali się strojeniem instrumentów w przerwach między utworami. Ożywiona publika chętnie dośpiewywała z liderem teksty refrenów. Chwilami podejmowano nawet nieśmiałe próby pogowania. Ucinały się jednak szybko – cóż, nie te lata. Blisko dwugodzinny koncert przemknął nie wiadomo kiedy. Podczas bisu nie mogło rzecz jasna zabraknąć pieśni „Niezwyciężony”. Do tego jeszcze „Niewidzialna Armia”. A dla najbardziej wytrwałych już na sam koniec „On jest tu, on żyje”.
„I tak trwają, i tak trwają, wiara, nadzieja i miłość” śpiewał Tomasz Budzyński w piosence zamykającej ów magiczny siemianowicki koncert. Atmosfera uniesienia wirowała wokół sceny jeszcze długo po wybrzmieniu ostatnich akordów. Niezależnie od zapatrywań światopoglądowych – pozytywny przekaz
zawsze mile widziany!
Michał Kass