2023.10.23 – RIVERSIDE, JAKUB ŻYTECKI, ATAN – Gliwice, Pre Zero Arena

Niełatwo jest napisać cokolwiek odkrywczego na temat Riverside. Zespół przez dwadzieścia lat metodą małych kroczków zbudował swoją potęgę i zapracował na zasłużoną pozycję najlepszej aktualnie polskiej grupy prog-rockowej. A może po prostu rockowej, gdyż dawno już udało mu się przekroczyć granicę gatunku i wyjść z niszy. Grono fanów rośnie z każdą kolejną płytą. Nasza duma narodowa powoli staje się już gwiazdą także za granicami kraju. Dowodzą tego wyprzedane sale podczas trwającej obecnie trasy europejskiej. Tak – europejskiej! A przedtem była też podróż na drugą stronę Atlantyku. Koncerty w Polsce powoli stają się rzadkością, muzycy występują w coraz większych obiektach a bilety sprzedają się jak ciepłe bułeczki. To cieszy. Tym bardziej, że sukces wypracowany został bez wsparcia medialnego, bez lansowania się w mainstreamowych radiach czy na łamach plotkarskich magazynów. A wszystko to przy konsekwentnym rozwijaniu autorskiej wizji artystycznej i bez zgniłych kompromisów.

Koncert w gliwickiej Pre Zero Arenie był pierwszym z zaledwie sześciu jakie grupa zaplanowała w naszym kraju podczas jesiennej trasy promującej swe ostatnie dzieło fonograficzne, album „Id.Entity”.  Występ odbył się przy komplecie widowni. Niestety znowu unaocznił się brzydki zwyczaj ignorowania przez słuchaczy grup supportujących. Gdy na scenie pojawił się otwierający imprezę zespół Atan, na sali nie było jeszcze nawet połowy publiczności. A szkoda, bo polsko-boliwijski skład naprawdę dał z siebie wszystko. Na krótki ale dynamiczny set Atan złożyły się utworu z obu dotychczasowych wydawnictw – albumu „Ugly Monster” i tegorocznej epki „Abnormal Load”. Wokalistka Claudia Moscoso zachwyciła nie tylko urodą i wigorem ale także nienaganną polszczyzną wplataną w anglojęzyczne zapowiedzi poszczególnych piosenek. Słuchacze z początku reagowali niemrawo, z czasem jednak nastąpiło wyraźne ożywienie i zespół schodził ze sceny przy dźwiękach rzęsistych owacji. 

Rolę drugiego supportu w Gliwicach pełnił Jakub Żytecki.  Pamiętam go jeszcze z czasów, gdy grał w zespole Disperse. Od tamtej pory trochę się jednak zmieniło. Ambitny gitarzysta wydał już kilka albumów pod własnym nazwiskiem. Teraz skupił się na prezentacji swej najnowszej płyty „Remind me”. Wraz z dwójką muzyków towarzyszących przez czterdzieści minut starał się przekonać do swojej obecnej twórczości śląską publiczność. Mnie nie przekonał. Nie można oczywiście odmówić Żyteckiemu pomysłowości i wirtuozerii. Problem w tym, że takie granie chyba niekoniecznie sprawdza się w warunkach halowych. A już na pewno nie dla progresywnej publiczności. Rwące się rytmy, przetworzone komputerowo linie wokalne i przeładowane elektroniką plamy dźwiękowe niekoniecznie pasowały na rozgrzewkę przed gwiazdą wieczoru.

Wreszcie punktualnie o 21:00 sceną zawładnęli panowie z Riverside i od samego początku zostali przyjęci po królewsku. Fani śpiewali z Mariuszem Dudą, klaskali (aczkolwiek nierówno, jak zauważył frontman) do rytmu wybijanego przez Piotra Kozieradzkiego, podziwiali solówki Macieja Mellera oraz Michała Łapaja i w ogóle reagowali bardzo entuzjastycznie na wszystko, co działo się na scenie. A działo się sporo, począwszy od otwierającego set szybkiego „#Addicted”. Tuż po nim wybrzmiał bujający „02 Panic Room” po czym grupa przystąpiła do promocji najnowszej płyty. „Landmine Blast” i „Big Tech Brother” w wersjach koncertowych brzmią bardziej zadziornie. Potem cofnęliśmy się w czasie za sprawą „Left Out” by za chwilę wrócić znowu do roku 2023 przy utworach „Post-Truth” i „Place Where I Belong”. Trochę nostalgii w „We Got Used To Us” przyćmiło rychło agresywne „Egoist Hedonist”. No i w końcu najbardziej jak dotąd kontrowersyjny numer w historii grupy – singlowy „Friend Or Foe”. W jego przypadku również okazuje się, że cały kunszt kompozycyjny unaocznia się dopiero podczas prezentacji scenicznej. Ostatnim motywem promowanego albumu był zagrany na bis „Self-Aware”. A już całkowicie na pożegnanie usłyszeliśmy pamiętającą czasy drugiej płyty balladę „Conceiving You” w bardzo rozbudowanej, kilkunastominutowej wersji.

Od kilku lat normą podczas koncertów Riverside staje się bardzo dobre nagłośnienie. Warunki akustyczne gliwickiej hali także idealnie sprzyjały osiągnięciu przyjemnego i selektywnego brzmienia artystów na scenie. Szczególnie wyróżnić muszę jednak pracę ekipy odpowiedzialnej za oświetlenie. Jako że zespół nie korzysta podczas występów z żadnego telebimu, cała uwaga skupia się na barwnym tańcu świateł i laserów. W tej kategorii osiągnięto mistrzostwo.

Jest też druga strona medalu – grupa wpadła w pułapkę perfekcjonizmu. Muzyków ogarnęła rutyna. Zespół na żywo stał się przewidywalny. Ja rozumiem, że Riverside to nie Pearl Jam i nie ma w zwyczaju zmieniać setlisty z koncertu na koncert. Ale lider mógłby chociaż odświeżyć zapowiedzi i okolicznościowe żarty. To było moje trzecie w tym roku spotkanie z Riverside i oprócz rozbudowania zestawu utworów w stosunku do letnich występów festiwalowych cała reszta została odegrana według wypracowanego wzoru. W tym również pomysł Mariusza Dudy na „krzyk szeptem” podczas bisu. Komentując żartobliwie – było ID.Entycznie… Koncert zespołu powoli zaczyna przypominać spektakl teatralny. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Scenariusz i choreografia przećwiczone w każdym calu. Aktorzy po mistrzowsku odgrywają swe role, wypowiadając codziennie te same kwestie. Sztuka obejrzana przez widza po raz pierwszy wywołuje podziw. Oglądana ponownie już niekoniecznie, gdyż wiadomo dokładnie, co się za chwilę wydarzy. Znika element spontaniczności nieodłączny dla koncertu rockowego. Jest to zresztą cecha charakterystyczna wielu profesjonalnych grup muzycznych z długoletnim stażem. Ale może niepotrzebnie się czepiam. W gruncie rzeczy dostajemy przecież show na najwyższym poziomie. Nikt inny tak u nas nie gra. Riverside stanowi w tej chwili klasę samą w sobie. Możemy być dumni z takiej wizytówki polskiego rocka!

Michał Kass

Dodaj komentarz