Trzecia niedziela października 2023 roku to dzień, który przejdzie zapewne do historii naszego kraju. Nie mam tu oczywiście na myśli koncertu, o którym kilka słów za moment. Niedziela dotkliwie zimna w skali Celsjusza, ale za to rozpalająca głowy rodaków oczekujących zmian na scenie politycznej. Nie ukrywajmy – wybory parlamentarne w Polsce były tego dnia tematem numer jeden.
Po spełnieniu obywatelskiego obowiązku zmęczeni gęstą wyborczą atmosferą ludzie szukali wieczorem wytchnienia na różne sposoby. Wachlarz atrakcji rozpościerał się szeroko. Można było na przykład obejrzeć mecz naszej reprezentacji, jeśli ktoś akurat gustuje w takiej wątpliwej rozrywce. Za to fani rocka progresywnego na Śląsku mieli okazję dać upust swym emocjom podczas koncertu w katowickim klubie Katofonia. Zbieżność mającego się tu odbyć występu z datą wyborów była wprawdzie czysto przypadkowa. Zresztą przekaz artystyczny obu grających tego dnia zespołów daleki jest od polityki – przynajmniej w sposób bezpośredni. Ale w życiu nie ma przypadków. Są za to cudowne zbiegi okoliczności.
Zanim na maleńkiej scenie klubu zaświeciła gwiazda wieczoru, pierwszym daniem progresywnej uczty dźwiękowej została warszawska formacja Dispelled Reality. Mimo imponujących osiągnięć można wciąż mówić o nich w kategorii debiutantów. Zdobywają dopiero serca art-rockowej publiczności. Skądinąd była to ich pierwsza wizyta na Śląsku. Ja miałem już okazję widzieć zespół podczas wrześniowego festiwalu w Legionowie i mogę powiedzieć, że z występu na występ stają się coraz ciekawsi. Szóstka muzyków ma sprecyzowaną wizję swej sztuki i ciekawe pomysły aranżacyjne. Do tego utwory śpiewane są w języku polskim, co może w kontekście późniejszej gwiazdy wieczoru nie wydaje się niczym nadzwyczajnym, ale na rodzimym progresywnym poletku wciąż należy do rzadkości. Nie chciałbym pominąć zasług nikogo z członków grupy, ale szczególnie trafiają do mnie partie saksofonu w wykonaniu Jakuba Kotowskiego. Panowie mają na koncie dopiero jeden mini album o tytule „Świt” i jego zawartość stała się podstawą programu zaprezentowanego w Katowicach. Były też kompozycje premierowe, które trafią zapewne na kolejny produkt fonograficzny warszawskiej grupy. Oby jak najszybciej!
Krótka przerwa techniczna sprzyjała w ratowaniu się przed odwodnieniem organizmu. Wreszcie na scenę wkroczyli dumnym krokiem gospodarze imprezy – zespół Here On Earth. Komentator sportowy użyłby zapewne określenia „grają na swoim boisku” ale ja ze sportem nie mam wiele wspólnego, zatem ograniczę się do stwierdzenia, że grupa po przemierzeniu w tym roku niemal całej Polski wzdłuż i wszerz powróciła w końcu na swoje tereny. Katowiczanie szykują się powoli do obchodów dziesiątej rocznicy założenia zespołu. Aktualnie mają w dorobku trzy pełnowymiarowe płyty – w tym dobrze przyjęty przez recenzentów, wydany w ubiegłym roku polskojęzyczny album „Nic nam się nie należy”. Na nim oparli w dużej mierze repertuar niedzielnego koncertu. Zabrzmiały więc kompozycje „Godni”, „Drzewo i kwiat” i „Wdzięczni”. Był także śpiewany wspólnie ze słuchaczami singlowy numer „K.A.T.E.”. Wykonanie piosenki „Trzeba odejść” poprzedziło odczytanie przez kogoś z widowni pierwszych sondażowych wyników wyborów i trudno tutaj o lepszą symbolikę zaistniałej sytuacji. Nie zabrakło oczywiście starszych kawałków z poprzednich płyt grupy. „Ghost TV” także zabrzmiał tego wieczoru bardziej wymownie niż zapewne przewidywali to jego autorzy.
Pisząc relacje z koncertów zdarza mi się czasami wspominać o frekwencji. Może tym razem litościwie przemilczę tenże wątek, przywołując popularny slogan „nie ilość a jakość”. Zresztą akurat owej historycznej niedzieli bardziej interesowała wszystkich kwestia frekwencji przy urnach wyborczych. Tutaj rodacy spisali się na medal. Na tłumnie oblegane koncerty zespołów uprawiających sztukę prog-rockową przyjdzie jeszcze czas. Gorąco w to wierzę. Nie takie niespodzianki przynosi nam przecież życie.












Michał Kass
Zdjęcia: Michał Majewski