2023.09.25 – BLIND GUARDIAN, SCARDUST – Wrocław

Blind Guardian

Nie będę ukrywał – jestem fanem Blind Guardian, od dwóch i pół dekady. Tego wydarzenia nie mogłem przepuścić. Od ostatniego koncertu zespołu, który widziałem minęło już wiele lat (a był to koncert promujący poprzednią płytę studyjną). Czas ten jednak ze względu na galopujący obok nas świat wydaje się przeskokiem o epoki. Naprawdę brakowało mi rozrywki dostarczonej przez niemieckich bardów. I oto pod koniec najcieplejszego w historii pomiarów temperatur września, Blind Guardian nawiedza nasz kraj. Po prawdzie, wspominam o warunkach pogodowych, ponieważ tak naprawdę, dosłownie przez kilka dni jesień mrugnęła do nas oczkiem – i trzeba było ubrać bluzy, czy katany. Tymczasem atmosfera w wypełnionym po brzegi A2 była gorąca niczym na Paradise Lost rok wcześniej w Krakowie… ale do tego jeszcze wrócę.

Moi znajomi nakręcali się na ten koncert przesyłając sobie setlistę z poprzednich koncertów. Ja miewam takie podejście, że lubię sobie zrobić niespodziankę, szczególnie w przypadku zespołów, które darzę aż taką estymą. Zatem – nie, nie przeczytałem przebiegu poprzednich koncertów. Postanowiłem też zrobić sobie niespodziankę w kwestii supportu. Przyjąłem ich występ z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Pomyślałem sobie, że i oni mogą mnie zaskoczyć. Doświadczenia z takim podejściem mam różne, statystycznie bywa nieźle. Ale tym razem stała się rzecz niebywała.

SCRADUST dowodzony przez charyzmatyczną wokalistkę zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Wprawdzie na początku brzmienie bębnów wywołało u mnie zgrzyt w uszach, a klawisze wydały się zbyt nachalne z wszędobylskimi orkiestracjami, ale trwało to może z pół utworu. Może to kwestia adaptacji, ale nagle wszystko wydało się bardzo dobrze zestrojone i selektywne. Może czasem gitara rytmiczna nie była słyszalna tak głośno jak solówki, a kilku wyczesanych patentów basowych można się było domyślić na podstawie tego co z wiosłem wyprawiał instrumentalista. A przyznać trzeba, że kapela tryskała energią. Energia ta udzielała się słuchaczom i interakcja była nieprawdopodobna, od pierwszych utworów publiczność podśpiewywała z zespołem refreny, klaskała i skakała żywiołowo zachęcana przez frontmenkę. Na koniec zostawiłem właśnie opis tego co wyprawia ze swoim głosem Noa Gruman. Po pierwsze operuje pełną paletą brzmień od melodyjnego głosu, powiedziałbym w starym hardrockowym stylu (a melodie jakie serwuje chwytają za serce fana lat 80-tych), doskonale sprawdza się również w sopranach, szorstkich wrzaskach – nawet po growle. To co dzieje się za sprawą mikrofonu, poparte progresywnym niemal powermetalowym podejściem zespołu sprawia że mamy do czynienia z muzyką bardzo plastyczną i teatralną w wyrazie. Momentami złapałem się na tym że porównuję motywy do klimatów TSO, czy Meat Loafa – jestem zachwycony. Zespół sięgnął do swoich obu płyt, a ja jestem zdeterminowany postawić je obie na swojej półce. Trzeba powiedzieć, że jestem oczarowany – izraelski band zyskał w osobie niżej podpisanego, sporego fana.
Więc o ile jadąc na koncert słuchaliśmy w samochodzie Blind Guardian, tak wracając przemieliliśmy dyskografię Scardust.

Wow, zbierając szczękę z podłogi po trzech kwadransach rozgrzewacza z prawdziwego zdarzenia, mogliśmy podwyższyć jeszcze oczekiwania względem występu gwiazdy wieczoru, optymizmem bowiem napawało brzmienie supportu. Tymczasem atmosfera i tłum zaczął jeszcze bardziej gęstnieć, a temperatura wzrastać, wentylacja nie dawała rady. z bluzami w rękach zmieniliśmy strategię, jeszcze przed koncertem postanowiliśmy po kilku numerach przenieść się bardziej na tyły klubu. Właściwie jest to zbieżne w z większością moich koncertów w tej hali, bowiem zagęszczenie tłumu powoduje zazwyczaj do kupy z moim lichym wzrostem zerową widoczność.
Ale kiedy kurtyna opadła, a Blind Guardian zaatakowali doskonale zestrojonym dźwiękiem, uśmiechy wykwitły na naszych twarzach. Zaryzykowaliśmy jednak po paru utworach stratę dobrze nagłośnionej miejscówy… i jak się okazało. Wszędzie było doskonale słychać. W pewnym momencie przemieszczałem się w kilka miejsc i z każdego było słychać świetnie (czego nie mogę powiedzieć o widokach – ten cholerny filar – organizatorom proponuję przemyśleć jakiś pionowy telebim – ratowałby sytuację). Ale wracając do występu bardów. W tle wielka kurtyna z okładką ostatniej płyty / zmieniona w połowie na grafikę z bookletu tejże, spora dawka różnorakiego oświetlenia – było porządnie, lepiej niż dobrze – zadowalająco, tymczasem z biegiem czasu, jakby ktoś o nich wcześniej zapomniał, pojawiły się dodatkowe reflektory, a w kawałkach z pierwszych płyt (plus na utworze wieńczącym występ „Mirror, Mirror”) wybuchy ognia (który za cholerę nie chciał wyjść mi z pewnej odległości na zdjęciach).
Z zadowoleniem stwierdziłem, że Hansi Kursh jest w dużo lepszej, powiedziałbym – życiowej dyspozycji, w stosunku do poprzedniego koncertu, w którym uczestniczyłem. Pełna hala żywiołowo reagowała na każdy gest wokalisty, ja z kolei może lekko już przygłuszony – przyznam że nie dosłyszałem wszystkich elementów konferansjerki, działała jednak psychologia tłumu i jako jeden organizm wykrzykiwaliśmy potwierdzenia w stronę sceny. Nie zabrakło utworów akustycznych – miano metalowych bardów przecież zobowiązuje, z nowej płyty wybrzmiały trzy kawałki i o ile byłem dotychczas umiarkowanym optymistą wobec tego materiału, tak na żywo zmiotły mnie z powierzchni ziemi. Zespół dojrzał na tyle, że klawiszowca nie chowa już po kątach i nie wstydzi się sampli i orkiestracji… ale przyznam że mi wieczór zrobiły te najostrzejsze fragmenty, do tego brzmiały tak niesamowicie selektywnie, że dreszcze przebiegały po moim kręgosłupie wielokrotnie.

Blind Guardian jest obecnie w świetnej formie. Trasa wyprzedaje się koncert po koncercie, mają doskonały support, jeśli będziecie mieli na ich koncert względnie blisko – zdecydowanie polecam. Jeśli daleko – również, bo warto! Gdyby nie zabookowane już zobowiązania na dzisiaj – jak babcię kocham, pojechałbym do Warszawy powtórzyć to czego uczestnikiem przyszło mi być we Wrocławiu. Było genialnie!

Piotr Spyra

Dodaj komentarz