Czerwcowy koncert brytyjskiej legendy rocka był zarazem ostatnim muzycznym wydarzeniem za dyrektorskiej kadencji Piotra Zalewskiego (przechodzi na zasłużoną emeryturę). Wielkiego pasjonata muzyki, który z piekarskiej „Andaluzji” uczynił miejsce pielgrzymek fanów bluesa, jazzu i rockowej klasyki. Dyrektor nie krył wzruszenia, kiedy przyszło mu zapowiedzieć gwiazdę niedzielnego wieczoru. Zwłaszcza, że twórczość Atomic Rooster ma dla niego sentymentalny wymiar – winylowa składanka nagrań zespołu, wydana nakładem Polskich Nagrań, była jedną z pierwszych płyt, które kupił jako nastolatek.
Zanim zabrzmiały ze sceny zabrzmiały pierwsze dźwięki „Sleeping For Years”, publiczność rozgrzewał rodzimy zespół The Poks. Kapela z zupełnie innej muzycznej bajki – Tides From Nebula, tyle że z partiami wokalnymi. Jest coś intrygującego w ich kawałkach, z tym że na dłuższą metę były one zbyt… przewidywalne. Na razie krakowski zespół ma na koncie EP i jeden pełnowymiarowy album, warto śledzić ich poczynania, zobaczymy w jakim kierunku się rozwiną.
Punktualnie o 20.00 na scenę wkroczyli weterani Pete French i Steve Bolton, którym pod szyldem Atomic Rooster towarzyszy trójka młodszych muzyków. French śpiewał tylko na jednym albumie grupy („In Hearing Of…” i miał on najliczniejszą reprezentację w setliście), Bolton zagrał na czwartym studyjnym krążku „Made in England” (występował w zespole dwa lata, ale na wspomnianej płycie śpiewał już Chris Farlowe, kolejna wielka postać). Zresztą generalnie Atomowy Kogut miał duży ruch w kadrach, niestety dwie najbardziej znaczące postaci w burzliwej historii zespołu (Vincent Crane i John Du Cann) od lat grają już w innej Orkiestrze…
Ale dobrze, że starsi panowie dwaj postanowili w 2016 roku reaktywować zespół i przypominać na żywo jego wspaniałe (a mam wrażenie, że trochę już dzisiaj zapomniane) dokonania sprzed bagatela pół wieku. Mają błogosławieństwo wdowy po założycielu i liderze formacji, więc wszystko zostało załatwione z klasą.
Na scenie panowie też trzymają klasę – świetnie zabrzmiały tego wieczoru największe przeboje, czyli „Devil’s Answer” i „Tomorrow’s Night” – zagrane na finał podstawowego setu). Muzyczna wizytówka grupy – „Death Walks Behind You” nadal powala potęgą brzmienia (sam tytuł okazał się proroczy dla losów kapeli). Ogień buchał ze sceny podczas instrumentalnego popisu „VUG”. Zresztą nie ma sensu rozpisywać się na temat repertuaru – otrzymaliśmy po prostu prawdziwy „the best of”. Podczas zagranego na bis „Breakthrough” mało kto już siedział na swoim miejscu… „Możemy wracać do domu szczęśliwi” – powiedział na koniec Steve Bolton, wzruszony gorącym przyjęciem ze strony publiczności. Piekarski koncert wieńczył krótką polską trasę legendy rocka.
Było o weteranach, ale parę słów należy się jednemu z młodszych muzyków w składzie, któremu przypadła najtrudniejsza rola – zastąpienie Vincenta Crane’a. Adrian Gautrey – bo o nim mowa – wygląda jakby właśnie został przeniesiony z epoki lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku: długie włosy, broda, charakterystyczne okulary i hippisowki strój. No i przede wszystkim jego gra na instrumentach klawiszowych – z dużą biegłością i jeszcze większym szacunkiem dla dokonań ex-lidera formacji.
Super, że to właśnie koncert Atomic Rooster zwieńczył trwającą18 lat rządy dyrektora Zalewskiego w OK „Andaluzja”. Oby to miejsce – już pod nowym kierownictwem – zachowało swój niepowtarzalny charakter…
Tekst: Robert Dłucik
Foto: Grzegorz Galuba
Hmmm…..brzmienie niestety nie to. To se ne vrati. Organy mało wyeksponowane, Bolton to nie DuCann. Ale instrumentalnie do przyjęcia, każdy kochający AR musiał być wzruszony. Natomiast wokal dramat. Genialne utwory z dwóch pierwszych płyt wokalne łopatki. Myślę, że lepiej jakby śpiewali Hilton z klawiszowcem. Dali głos, byłoby dobrze