2023.04.06 – KAMELOT, MYRATH, ELEINE, LEAGUE OF DISTORTION – Warszawa

Ostatnie zrywy zimy sprawiły, że podróż przez pół kraju stawiałem pod znakiem zapytania. Jednakże dowiedziałem się o tym, że Busweekend organizuje przejazd na warszawski koncert i po przeliczeniu okazało się, że kompletnie nie opłaca się w środku tygodnia wyruszyć własnym transportem do stolicy. Podróż w doborowym towarzystwie upłynęła na pogaduchach o muzyce i wzajemnie nakręcaliśmy się na koncert. Przed klubem byliśmy z przyzwoitym wyprzedzeniem, możliwe zatem było odwiedzenie merchu, a nawet spotkanie muzyków zespołów supportujących.

Jako że jestem fanem zarówno MYRATH, jak i KAMELOT postanowiłem zadekować się w okolicach pierwszych rzędów – i dwa pierwsze zespoły wysłuchać również z tego miejsca. Ucierpiała przy tym jakość dźwięku – przyznać muszę, że nie znając repertuaru LEAGUE OF DISTORTION musiałem sporo przetworzyć sobie w głowie, żeby wydobyć z muzyki coś więcej niż perkusję i gitarę rytmiczną. Ale – przyznać trzeba, że zespół podgrzał atmosferę, a charyzmatyczna wokalistka dwoiła się i troiła, żeby zrobić wrażenie. Może i nie pozamiatali – ale naprawdę nie było czego się wstydzić. Widać że zespół jest na początku swojej drogi, ale czerpią z muzyki radochę, którą potrafią zarazić. Postanowiłem zaznajomić się wersjami studyjnymi ich utworów, także – faktycznie zaszczepili bakcyla.

Jeśli chodzi o ELEINE to wokalistka skradła szoł. Wszędobylska i jeszcze bardziej śmiała niż w przypadku poprzedników. Zespół brzmiał lepiej, utwory również były bardziej rozbudowane i lepiej zaaranżowane. Grupa okazała się mieć grono fanów, bowiem wiele refrenów śpiewała publiczność. Mnie może jedynie aparycja liderki grupy nie do końca przekonała, zbyt mocny makijaż i odważny strój był zupełnym przeciwieństwem tego czego mieliśmy doświadczyć godzinę później. Ale podobnie jak otwieracz, ten support również nie spowodował u mnie dezaprobaty. Utwory, gdzie wokalnie udzielał się gitarzysta dodawały nieco smaczku. A atmosfera jaką zespół wywołał, jeszcze bardziej podgrzała publiczność.

Tunezyjski MYRATH rozpoczął od nowego utworu. Zapowiedzieli przy tym nową płytę, która ma ukazać się we wrześniu, niestety przez kilka pierwszych kawałków, nie było słychać gitary – wcale. Starsze, znane kawałki można było sobie w głowie dośpiewać, ale z nowego utworu nie zapamiętałem wiele. Zaskakujące było to, że MYRATH zagrał właściwie bez dodatkowej scenografii, bez tancerek, ogni… A tego oczekiwałem, bowiem widziałem ich już chyba szósty raz. Cóż – przyznać trzeba, że zamiast tego wokalista potrafił nawiązać kontakt z publiką i zapowiedzi kolejnych utworów połechtały polskich fanów grupy. Kolejne nowości zaprezentowały się już znacznie lepiej – i pozwalają z nadzieją wyczekiwać nowego krążka zespołu. Można było się domyśleć, że zespół zakończy występ swoim największym hitem. BELIEVER śpiewany wraz z publicznością pozostawił nas ze szczyptą niedosytu. Zdecydowanie chciałoby się więcej.

KAMELOT zawitał do naszego kraju tuż po premierze nowego krążka. Nie jest zatem dziwne, że fani którzy pojawili się w Progresji, znali już nowy materiał niemal tak dobrze, jak klasyki. Przyzwoita frekwencja przełożyła się na żywiołowe przyjęcie międzynarodowej ekipy. A wszyscy, dla których występy KAMELOT na żywo to nie pierwszyzna musieli przyznać, że ta formacja to profeska w czystej postaci. Publiczność jadła im z ręki. Zarówno scenografia, jak i oprawa świetlna były kapitalne. Dobór repertuaru zadowolił nawet najbardziej wybrednych fanów (w tym niżej podpisanego). Owszem, kilka patentów było nam znanych z poprzednich występów, albo z albumów koncertowych – ale nie sposób było znaleźć kogoś, kto kręcił nosem. Do tego w przeciwieństwie do supportów, KAMELOT nieźle brzmiał. I o ile w pierwszych rzędach to stwierdzenie można poddać dyskusji, tak już dosłownie kilka metrów dalej brzmienie było nienaganne, a widok przyzwoity z każdego miejsca na sali. Przyznam, że jestem absolutnym fanem ery Roya Khana – i jego głosu. Tommy’ego Karevika znam jeszcze z Seventh Wonder i byłem świadkiem jego drogi do KAMELOT (pamiętny koncert w Krakowie, gdzie mikrofon dzierżył Fabio Lione, a Tommy zaśpiewał chórki – i bodaj jeden utwór). Muszę przyznać, że jestem pod mega wrażeniem postępów jakie wokalista poczynił przez te lata. Technicznie – był kapitalny, jeśli chodzi o aparycję i charyzmę, tu nawet przebija swojego poprzednika. Jasnym punktem występu była zdecydowanie urocza Melissa Bonny, która na początku miała ustawione stanowisko ze statywem z tyłu sceny, by później w duetach pojawić się na pierwszym planie. Poradziła sobie doskonale zarówno z czystymi wokalami, jak i growalami. Nie sposób nie przyznać również, że cieszyła oko męskiej części publiczności. Jej zachowanie na scenie i dobór garderoby musiał się podobać. Jeśli chodzi o repertuar, ja najbardziej nastawiałem się na klasyki, tymczasem sporą frajdę przyniosły mi także najnowsze utwory. Popisy solowe nie nużyły, a zabawa z publicznością, miała naprawdę szczególny wymiar. Widać i słychać było, że na tym koncercie nie ma przypadkowych odbiorców, wszyscy znali i chętnie podchwytywali refreny i chóry.
Koncert był kapitalny – i jeszcze bardziej przekonał mnie do nowej płyty. KAMELOT to naprawdę pierwsza liga i wyższy poziom obcowania z muzyką metalową.

Piotr Spyra

Dodaj komentarz