2020.07.04 – TSA Michalski Niekrasz Kapłon, DIVERSITY – Bielsko Biała

20200704_-_tsa1

Na pierwszy koncert po przejściu epicentrum pandemii czekałem jak na zbawienie. Mówiłem sobie nawet, że mógłby to być nawet śpiewający z playbacku Krzysztof Krawczyk, byleby się coś działo. Długo opłakiwałem stracony Mystic Festival, czeski Masters of Rock, ponowną polską wizytę Kiss (który miał grać niemalże u mnie pod domem) czy British Lion. Przynajmniej częściowe wybawienie z koncertowego impasu przyniósł mi koncert zespołu TSA Michalski Niekrasz Kapłon w bielskim Rudeboyu.

Przypomnę, że TSA Michalski Niekrasz Kapłon to osobna kontynuacja tradycji rodzimej legendy dowodzona przez oryginalną sekcję rytmiczną w osobach perkusisty Marka Kapłona i basisty Janusza Niekrasza. Gdy w 2018 roku gruchnęła wieść o odejściu Marka Piekarczyka, zrobiło mi się bardzo smutno. Do tamtej pory miałem na koncie zaliczone tylko 3 koncerty grupy, a wcześniej nic nie wskazywało na to, że muzycy mają się rozstać. Bardzo mnie zmartwiło, że nigdy więcej nie usłyszę „51”, „Heavy metal świat” czy „Bez podtekstów” w wykonaniu oryginalnego składu. Natomiast gdy lekko ponad rok temu do tego doszło do rozstania sekcji z gitarzystami Andrzejem Nowakiem i Stefanem Machelem, byłem przybity. TSA spośród tej tzw. „Wielkiej trójki polskiego metalu” (obok Kata i Turbo) jako ostatnie pozostawało, nie tylko z oryginalnym wokalistą, ale w pełnym oryginalnym składzie. Będąc na koncercie grupy w 2016 roku w Jarocinie czułem namiastkę tego co widziałem na archiwalnych nagraniach wideo z klasycznych edycji tego festiwalu. A tu nagle trach, po 17 latach wspólnego grania po reaktywacji (w latach 80. ten skład grał ze sobą tylko 4 lata) taki powolny rozkład. Jednak ja nie z tych co bezpodstawnie narzekają, więc z ochotą wybrałem się na koncert nowego wcielenia grupy, zwłaszcza, że pierwszy opublikowany singiel grupy, „Jak jest” całkiem mi się spodobał.

Jak tylko podjechałem pod klub około godz. 17.00, niemal natychmiast wyszedł z niego Janusz Niekrasz. Wiadomo, pamiątkowe zdjęcia, kilka autografów na płytach. Zostawiłem samochód pod klubem i poszedłem na kawę. Gdy wróciłem przed klub wyszedł z kolei Marek Kapłon, więc znowu prośby o autograf i kilka fotek. Kiedy miałem 16 czy 17 lat to każde spotkanie z jakimś znanym muzykiem było dla mnie misterium. W późniejszych latach już do tego tak nie podchodziłem, poza ukochanym Jeffem Watersem w zasadzie na nikogo już nie czatowałem. Ale wczoraj jakoś odżyły we mnie te ciągotki o wypytywanie muzyków o klasyczne okresy, toteż pogadałem trochę z Markiem o pierwszych trzech płytach TSA, ale też o Dżemie i Ryśku Riedlu oraz sprzęcie jakiego perkusista używał w tamtych czasach. Troszkę też pokonwersowałem z pozostałymi muzykami, generalnie cały skład był tego wieczoru dostępny i komunikatywny.

Na scenie w pierwszej kolejności pojawił się support – buczkowickie Diversity, które widziałem w trakcie finału przeglądu kapel na dokładnie tym samym Jarocinie w 2016 roku. Panowie dali energetyczny występ prezentując brzmienia spod znaku riffowego hard rocka w duchu AC/DC. Śpiewający basista Maciek Syty był chyba równie podekscytowany powrotem do koncertów jak ja, ponieważ wielokrotnie podkreślał ze sceny jak mu tego brakowało. Panowie zaserwowali interesujący finał swojego koncertu: podczas utworu „Dzik” Łukasz i Jacek Gluzowie (odpowiednio gitarzysta i perkusista kapeli) zaserwowali instrumentalny break w trakcie którego drugi gitarzysta Kamil Wojtyła ganiał Sytego po całym klubie z wiatrówką.

Gwiazda wieczoru weszła na scenę punktualnie o godz. 21.00. TSA MNK rozpoczęli swój koncert od utworu „Jestem głodny” z płyty „Rock’n’Roll”. Uwielbiam ten numer, ostatnio zasłuchiwałem się w wersji tzw. „amerykańskiego składu” grupy z albumu „Live ‘98”. Zgromadzona w Rudeboyu publiczność była raczej kameralna, ale nie przeszkadzało to w entuzjastycznym pogo i headbangingu. Następnie poleciały dwa klasyki z początków kariery: „Chodzą ludzie” i „Zwierzenia kontestatora”. Zwłaszcza ten drugi, ze względu na swój tekst, dostarczył emocji zważywszy na obecną sytuację na świecie. Zespół postawił na przekrojową setlistę, nie pominął właściwie żadnego polskojęzycznego albumu z wyjątkiem „52 dla przyjaciół” nagranego przez Marka Piekarczyka i Andrzeja Nowaka w okresie poprzednich podziałów w zespole. Muzycy zaprezentowali także 4 nowe kompozycje, które Damian Michalski określał mianem „muzycznych niespodzianek”. Mi najbardziej przypadł do gustu „Żarłacz”, ale każdy z nowych utworów miał w sobie duch starego TSA, mimo braku kluczowych muzyków w składzie. Wspomniany już podniosły „Jak jest” śmiało może uchodzić za następcę „Heavy metal świat”, który zresztą również zabrzmiał w późniejszej części koncertu.

Co do starych kompozycji to no cóż, Andrzej Nowak i Stefan Machel są jedyni w swoim rodzaju i nie sposób w pełni odwzorować ich unikalnego brzmienia. Jednak doświadczenie Piotra Lekkiego i młodzieńcza energia Maćka Westera wytworzyła zgrany tandem. Starszy nawet poratował młodszego zapasową gitarą, gdy w połowie „Pierwszego karabinu” Westerowi pękła struna. Partie solowe w takich numerach jak „51” czy „Alien” obaj wiosłowi interpretowali po swojemu, jednak ich przebieranki po gryfie z technicznego punktu widzenia w niczym nie ustępowały popisom „Złego psa”. Damian Michalski również nie naśladował za wszelką cenę stylu swojego słynnego poprzednika, swobodnie bawił się rozkładaniem akcentów, zaś w takich utworach jak „Bez podtekstów” czy „Heavy metal świat” nie leciał za wszelką cenę w piekarczykowskie falsety tylko czysto trzymał najwyższe nuty w obrębie swojej naturalnej skali głosu. Wiadomo, że to nie to samo, ale jest tylko jeden Marek Piekarczyk, poza tym nawet on w swoim obecnym wieku nie wyciąga już tego tak jak kiedyś.

Ogromnie potrzebowałem tego koncertu. Ogromnie potrzebowałem jakiegokolwiek koncertu. Cieszę się, że padło akurat na TSA. Obecny skład rokuje całkiem obiecująco, na pewno nabędę jego zapowiadaną nową płytę, kiedy tylko się ukaże. Teesowscy weterani świetnie uzupełniają się z nowymi muzykami, każdy z nich wnosi od siebie coś innego i to daje naprawdę ciekawą fuzję. Polecam wybrać się na koncert grupy. Członkowie zespołu wnoszą naprawdę nową jakość na karty historii opolskiej legendy. Jedyne, za co mogę mieć żal odnośnie bielskiego koncertu to brak w setliście „Trzech zapałek” (mimo, iż widniały w spisie, który podwędziłem Piotrowi po koncercie). Zdaję sobie sprawę, że muzycy mogą mieć dość tego utworu po tylu latach, ale z tym numerem jest tak jak z motörheadowskim szlagierem „Ace of Spades”, o czym mówił ś.p. Lemmy Kilmister: Chociaż „Ace of Spades” to dobra piosenka, mam jej dość. Od dwóch dekad, kiedy ludzie mówią Motörhead, myślą „Ace of Spades”. (…) Od tamtego czasu wydaliśmy kilka dobrych płyt. Ale fani chcą to usłyszeć, więc wciąż gramy to każdej nocy. A w innym wywiadzie dodawał: Też bym się nieźle wkurzył, gdybym wybrał się na koncert Little Richarda i nie usłyszał „Good Golly, Miss Molly”. Ja tak samo nie wyobrażam sobie koncertu TSA bez „Trzech zapałek”, więc za ich brak w setliście należy się minusik. Ale za tydzień ponownie wybieram się na koncert TSA MNK, tym razem do Krakowa, więc jeszcze jest szansa.

Patryk Pawelec



Janusz Niekrasz z autorem
Janusz Niekrasz z autorem

Setlista:
1. Jestem głodny
2. Chodzą ludzie
3. Zwierzenia kontestatora
4. Na co cię stać?
5. Żarłacz
6. Maratończyk
7. Wielka fiesta
8. Ostatni pociąg
9. 51
10. Bez podtekstów
11. Plan życia
12. Jak jest
13. Pierwszy karabin
14. Tratwa
15. Niezwyciężony
16. Alien
17. Heavy metal świat
18. Marsz wilków
19. TSA Rock

Dodaj komentarz