Która to już wizyta Dream Theater w Polsce? Ciężko zliczyć. Ich trasy koncertowe, ku uciesze fanów (frekwencja pokazała, że ich u nas ciągle nie brakuje), często przebiegają przez Polskę. Osobiście również miałem okazje uczestniczyć w spektaklach tego muzycznego Teatru Marzeń wielokrotnie. I nieważne, czy było to w poznańskiej „Rotundzie”, w katowickim „Spodku”, czy właśnie tutaj, we wrocławskiej „Orbicie”, za każdym razem był to wspaniały muzyczny spektakl. Można było mieć pewien niedosyt po ubiegłorocznym koncercie zespołu na warszawskim parkingu, za kultowym klubem „Progresja”, podczas Prog in Park. Wiadomo, festiwalowe koncerty, to nie to samo co regularna trasa. Cieszę się więc, że nadarzyła się okazja, aby w pełni się nasycić. Tym bardziej że zespół wydał w międzyczasie, swój kolejny, 14-ty już studyjny album. Promocja nowego materiału to jedno, jednak nie to jest głównym tematem obecnej trasy koncertowej. Zespół postanowił uczcić 20 – lecie wydania jednej z ważniejszych płyt, ze swojej bogatej dyskografii „Metropolis Part 2 – Scenes From A Memory” i zagrać w całości materiał, tego koncepcyjnego dzieła.
Korki na autostradzie A4, nie tak przecież zawiłej jak ta na okładce płyty „Systematic Chaos” sprawiły, że była poważna obawa o to, czy uda się zobaczyć koncert od samego początku. Tym bardziej, że zespół nie zabrał w trasę żadnego supportu. Na szczęście się udało!
Zaczęli punktualnie o 19.30. Wchodziliśmy na przestronny gmach Hali Orbita w chwili, gdy zaczęły rozbrzmiewać początkowe takty „Untethered Angel”, która otwiera również najnowszą płytę zespołu. W Pierwszej cześć koncertu dominowały właśnie utwory z „Distance Over Time”. Cztery fragmenty z nowej płyty, zostały przeplecione dwoma starszymi kompozycjami: „A Nightmare to Remember”(z „Black Clouds & Silver Linings”) i „In the Presence of Enemies Part I” (z „Systematic Chaos”). Nie wiem czy taki był zamysł promocyjny, ale wyglądało to tak, jakby zespół chciał powiedzieć – „zobaczcie jak te nowe kawałki są dobre, porównajcie je ze starszymi!” I faktycznie tak jest. Nowy materiał świetnie się broni na żywo, a takie utwory jak chociażby: motoryczny „Untethered Angel”, „Paralyzed”( świetny, futurystyczny teledysk, który przewijał się na wielkim ekranie), czy spokojniejszy „Barstool Warrior” (z ujmującymi solówkami Petrucciego) mają dużą szanse na to, aby wejść do kanonu sztandarowych numerów zespołu i na dłużej wpisać się na ich koncertowe set listy. Bardzo techniczny „Pale Blue Dot”, zakończył pierwszą część koncertu.
Krótka przerwa i wracamy pod scenę by poddać się hipnozie: „Close your eyes and begin to relax…”. To oczywiście „Regression”, wstęp do historii Nicholasa, który podczas hipnozy dowiaduje się, że jest wcieleniem zamordowanej przed laty, młodej kobiety. Ten niesamowity koncept album, podczas koncertu ilustrowały animacje, które mogliśmy oglądać na wielkim ekranie, zamieszczonym z tyłu sceny. Oprawa graficzna i bogata gra świateł to jedno, a najważniejsze to oczywiście muzyka. „Metropolis Part 2 – Scenes From A Memory”, odśpiewana i odegrana na żywo przez Jamesa LaBrie, Johna Petrucciego, Jordana Rudessa, Johna Myunga i Mikea Manginiego, robiła ważenie, na co wpływ miało oczywiście dobre nagłośnienie koncertu. Nie mogło zabraknąć na scenie wirtuozerskich atrybutów: doborowych klawiszy Jordana i rozbudowanego, piętrowego zestawu perkusyjnego Mikea. Publiczność żywiołowo reagowała na to co działo się na scenie. Zadbała również o odpowiednią oprawę, spokojnych, balladowych momentów („Through Her Eyes”, The Spirit Carries On”), przy użyciu płomieni zapalniczek XXI wieku – smartfonów. Na otrząśnięcie się ze stanu hipnozy, na bis tego wieczoru zabrzmiała jeszcze kompozycja „At Wit’s End”, z najnowszego albumu, z równie udanym obrazem wideoklipu w tle.
„Metropolis Part 2 – Scenes From A Memory”, obok np.: „Days of Future Passed” – The Moody Blues „The Lamb Lies Down on Broadway”- Genesis, „The Wall” – Pink Floyd, „Operation: Mindcrime” – Queensryche…, należy już bez wątpienia zaliczyć do klasyki koncepcyjnych albumów. Aż nie chce się wierzyć, że tej ważnej pozycji w dyskografii zespołu (przez wielu uważana za płytę najwybitniejszą), minęło już 20 lat. To, że Dream Theater stał się zespołem wielopokoleniowym widać gołym okiem. Wśród publiczności która zgromadziła się pod sceną, można było zobaczyć całe rodziny z dzieciakami, wielu nastolatków i młodych ludzi, którzy urodzili się już po tym, kiedy album powstawał, jak również osoby w średnim wieku, rówieśników zespołu, ale i zdecydowanie starszych.
Magia muzyki Teatru Marzeń, która łączy pokolenia – działa!
Marek Toma
A jak wokale? James dalej ma łabędzi śpiew?
Ja byłem w sumie mile zaskoczony 🙂