2019.11.23 – ANNIHILATOR, ARCHER NATION – Kraków

1911annihilator

Obecna trasa ANNIHILATOR, przełożona była z zeszłej jesieni. Powodem była śmierć Randy’ego Rampage, wokalisty który zaśpiewał na kultowym debiucie (a później na „Criteria for a Black Widow”). Jeff Waters zaprosił go w roli gościa na zeszłoroczną trasę. Niestety – nie udało się. Życie płynie dalej. W międzyczasie Jeff z pomocą chłopaków skomponował i nagrał nowy album. Jednakże polskie koncerty w ramach trasy wypadały dwa miesiące przed jego premierą. Trochę niefortunna sytuacja, bo zachęceni dwoma singlami, chcielibyśmy już zapoznać się z nowym materiałem. Całe szczęście, na otarcie łez stoisko z merchem oprócz koszulek jubileuszowych z grafikami pierwszych płyt, zaopatrzone było zarówno w koszulki, jak i bluzy z okładką i logosami z „Ballistic, Sadistic” – nie mogłem się powstrzymać.

Supportem był ponownie ARCHER NATION, którzy pod szyldem ARCHER grali u nas w 2015 roku również wspierając zespół Watersa. Przegapiłem moment zmiany nazwy, ale już logo na plakatach było mi znajome, więc na koncert postanowiłem się nie spóźnić. Kalifornijczycy zaprezentowali 45-cio minutowy set heavy metalu, który za sprawą chrypki i melodyjnych wykończeń wokalisty, miewa jakiś hard rockowy szlif. Trio podgrzało publiczność do tego stopnia, że już podczas ich występu uformowano (jeszcze trochę nieśmiały) mosh-pit. Amerykanie byli zadowoleni z reakcji tłumu, który formował się stopniowo i gromadził coraz liczniej z biegiem ich występu. Lider formacji Dylan Rosenberg popisał się kilkukrotnie kapitalnymi solówkami, które ewidentnie pozostały w pamięci… i tylko żal że podczas ich wygrywania, nie było w tle nikogo kto mógłby wygrywać gitarę rytmiczną. Dobrze nagłośniony bas, nie do końca w tych chwilach spełnił zadanie. A propos. Chłopaki brzmieli wyśmienicie. Mam nadzieję, że po wcześniej świetnie nagłośnionych koncertach QUEENSRYCHE i FIREWIND, to będzie stała tendencja… bo trzeba przyznać że w Kwadracie różnie bywało.

annihilator

O ile podczas występu supportu spora część ludzi, jeszcze porozłaziła się po klubie, tak podczas przerwy sala koncertowa wypełniła się. Nie było mowy o frekwencyjnym fiasku. Zaplanowana półgodzinna przerwa wystarczyła na posprzątanie po pierwszym zespole i dostrojeniu zestawu perkusyjnego Fabia Alessandrini. Już pięć minut przed planowanym początkiem koncertu z taśmy odtworzono „Pieces of Me” – najspokojniejszy utwór z ostatniej płyty ANNIHILATOR, po czym przy dźwiękach muzyki z filmu OMEN na scenie pojawili się oni. Set był moim znaniem ewidentnie podzielony na dwie części.
W zasadniczej, otrzymaliśmy zestaw nowożytnych kawałków zespołu (z czasów Paddena), zmiksowany z utworami pierwszej ery Watersa (King do Remains plus STWOF). Te pierwsze cięte, ultra szybkie thrashowe kawałki powodowały, że publiczność szalała. Młyn nabrał na szybkości i zwiększył objętość, a ochrona miała pełne ręce roboty z wyłapywaniem body-surferów wpadających do fosy… przypuszczam, że mieli dość pewnego brodatego jegomościa, który gościł tam z częstotliwością dwa-trzy razy na utwór. Okazało się, że zarówno te utwory jak bardziej heavy metalowe klasyki jak „King of the kill”, czy „Set the world on fire” wzbudzały gorące reakcje. Audytorium ewidentnie wypełnione było zagorzałymi fanami kapeli, bo refreny podłapywane były w lot, a twarzy muzyków nie schodziły uśmiechy aprobaty. Gdzieś w połowie koncertu usłyszeliśmy nowy singiel „Psycho Ward” i sam Jeff przyznał że to utwór skomponowany w duchu „Stonewall”. Sam występ był bardzo organiczny. Jeff dużo rozmawiał z publicznością i reagował na sugestie. Oprócz regularnego setu otrzymaliśmy więc kilka riffów z „Chicken & Corn”, wstępniak „The Trend”, który przerodził się w prawię połowę utworu, oraz wywołany przez publiczność motyw otwierający utwór „Annihilator”. Było GE-NIAL-NIE!
Interakcja zespół – publika, była świetna. Chłopaki dwoili się i troili na scenie, zamieniali miejscami, przybijali żółwiki, a Aaron Homma, zaimponował wszystkim swoją polszczyzną 😉
Drugim blokiem był w moim odczuciu zestaw wieńczący koncert, który rozpoczęła „Phantasmagoria” jeszcze przed bisami. W sumie, to wcześniej zagrany instrumental „Schizos are never alone” pasowałby idealnie właśnie gdzieś w tym momencie, ale… Bis poświęcony był pamięci Randy’ego Rampage. Jeff opowiadał, jak Randy trafił do zespołu. Opowiadał o jego ulubionych utworach, idealnie naśladował jego chrypę cytując jego wypowiedzi – co wywoływało śmiech na sali. A na koniec kiedy grupa miała żegnać się z nami utworem „Alison Hell” dowiedzieliśmy się, że był to kawałek którego Randy serdecznie nienawidził.

Bardzo żałuję że zeszłoroczna trasa nie doszła do skutku. Mimo że Rampage nie był nigdy moim ulubieńcem, naprawdę podczas tych kilku utworów szczerze za nim zatęskniłem.
A jeśli chodzi o widziane przeze mnie koncerty ANNIHILATOR (a było ich więcej niż kilka)- to wiem, że to wrażenia na gorąco, ale jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że ten był najlepszy. Przyznam – pożałowałem, że nie zabookowałem sobie biletu na dzisiejszy koncert w Warszawie!

annihilator
annihilator
annihilator

Piotr Spyra

Dodaj komentarz