Może nie jestem jakimś super wielkim fanem twórczości SOEN, tym niemniej
byłem niezmiernie ciekaw jak zespół zeprezentuje się na większej
scenie. Wcześniej widziałem ich w małym wrocławskim klubie i wówczas
byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Dlatego chętnie skorzystałem z
okazji by sprawdzić jak twórcy „Lotus” wykorzystają przestrzeń
stołecznej Progresji i jak wiele osób pojawi się tego wieczoru by
zakosztować muzycznych emocji, które ten zespół potrafi serwować bez
liku.
Oszczędzę wam tutaj opowieści, co przydarzyło się po drodze i jak była
pogoda… w sumie kogoś to w ogóle obchodzi? Od razu przejdę do rzeczy –
po wejściu do klubu praktycznie od razu zajęliśmy miejsce przy scenie.
Zanim to jednak nastąpiło, trzeba było chwilę poczekać przez wejściem do
głównej sali. W między czasie skoczyłem na moment na stoisko z
gadżetami. Nosiłem się z zamiarem zakupu ostatniego wydawnictwa zespołu,
ale tutaj spotkała – pewnie i nie tylko mnie – niemiła niespodzianka.
Chodzi o ceny – w tej materii przebito nawet Kostrzewskiego Kata. 90
pln!!! To chyba nie wymaga komentarza, ale myślę, że organizatorzy
powinni zwracać uwagę na takie rzeczy i podpowiadać zespołom jak
wyglądają realia w danym kraju.
Kiedy udało się zająć komfortową pozycję przy barierkach, na start
trzeba było jeszcze poczekać, a to nie było łatwe. Nie mam pojęcia kto
odpowiadał za puszczanie muzyki między występami, ale tego wieczoru z
głośników wylewało się czyste zło w postaci rock/metalowych szlagierów w
wersji „country”… było to tak samo straszne jak ceny płyt, ale w końcu
przerwano dźwiękowe tortury. Scenę powoli zaludniali muzycy THE PRICE i
dodam tylko, że był to mój pierwszy kontakt z muzyką włoskiego kwartetu.
Ich wystąpieniu towarzyszyła uboga oprawa, scenę zdobił jedynie jeden
banner z logo zespołu. Po klimatycznym intro zespół ruszył do boju, a
to, co zostało zaprezentowane, przynajmniej na mnie wywarło bardzo dobre
wrażenie. Panowie wykonali prawdopodobnie siedem kawałków utrzymanych w
klimacie atmosferycznego rocka z elementami grunge’u. Świetne wrażenie
budził wokalista, a dokładniej jego śpiew. Przyjemna chrypka w głosie
nadawała muzyce dodatkowego pazura. Pomysłowe i przystępne utwory
wykorzystywały przyjemne melodie. Muszę przyznać, że byłem bardzo
pozytywnie zaskoczony tym co usłyszałem i zobaczyłem.

Kiedy występ „otwieracza” dobiegł końca, od razu ruszyły przygotowania
do koncertu następnego „rozgrzewacza”. W tej roli miał się sprawdzić
pochodzący z Finlandii WHEEL. Zmienił się również transparent na tyle
sceny. Wszystko przebiegało sprawnie, ale niestety z głośników ponownie
wylało się szambo – w Warszawie ostatnio mają z tym problem… W końcu
na scenie pojawiły się cztery zakapturzone postacie. Jak okazało się już
za moment, image zespołu lekko nie pasował do prezentowanych dźwięków.
Do Progresji wpuszczono więcej mroku, klimatycznego ciężaru. W
porównaniu do poprzednika, zespół prezentował mniej przystępną i mniej
melodyjną muzykę. WHEEL nierzadko zbliżał się w rejony znamienne dla
Toola.. Oprócz tego, ich dźwięki charakteryzowały elementy z pogranicza
noise’u o psychodelicznym zabarwieniu. Ich kompozycje dość szeroko
wykorzystywały pracę bębnów (dużo gry na tomach), a ponadto nie
brakowało gitarowych udziwnień, sprzężeń itp. Utwory w zasadzie nie
miały przerw, nie było też miejsca na zagadywanie publiczności. Choć nie
była to moja bajka, to wśród zgromadzonych nie brakowało osób, którym
muzyka WHEEL przypadłą do gustu. Panowie skończyli chwilę przed
planowanym czasem i wiadomo co wówczas się wydarzyło… oczywiście z
głośników poleciał country -szlam…

Ze sceny szybko i sprawnie zniesiono sprzęt supportów, odpalono kadzidła
– przygotowania do występu gwiazdy wieczoru ruszyły pełną parą.
Zmieniła się lekko oprawa i tak oprócz głównego banneru z okładką płyty,
na bokach ustawiono dwa transparenty z symboliką zespołu. SOEN pojawił
się na deskach Progresji z małym opóźnieniem, ale przynajmniej wiejski
szlam przestał wyciekać nieco wcześniej. Zespół przywitano rytmicznymi
oklaskami, Panowie od początku mogli liczyć na silne wsparcie
publiczności, która do tego momentu zgromadziła się dość tłumnie. Tego
wieczoru panowie promowali swój najnowszy krążek zatytułowany „Lotus” –
koncertowy set zdominowały utwory właśnie z tego wydawnictwa. Na
pierwszy strzał poszły „Covenant” i „River”, pomiędzy którymi panowie
wykonali „Opal” z poprzedniej płyty. Na początku zespół nie brzmiał za
dobrze, ale w miarę upływu czasu jakość dźwięku zaczęła ulegać
stopniowej poprawie, choć mimo wszystko i tak było za głośno. Muzyków
cieszyła reakcja publiczności, zresztą każda próba wspólnej zabawy
spotykała się pozytywnym odzewem jednych i drugich, a sam nienagannie
ubrany Joel Ekelöf nieustannie mógł liczyć na wokalne wsparcie. Nie
zabrakło miejsca na improwizację, gdzie poszczególni członkowie grupy
mogli zaprezentować coś więcej od siebie. Świetnie wypadały szlagiery
SOEN takie jak np. niezwykle nastrojowy „Lucidity” czy też bardziej
energetyczny „Jinn”. Jeżeli chodzi o setlistę, grupa skupiła się głównie
na dwóch ostatnich albumach, choć nie zabrakło akcentów z dwóch
pierwszych płyt. W tej materii można było usłyszeć m.in. „Tabula Rasa”,
„Slithering” oraz w ramach bisów „Savia”, ale to nie wszystko.
Kiedy wydawało się, że to już koniec, a ludzie zaczęli opuszczać salę,
stało się coś niespodziewanego – muzycy SOEN wrócili na scenę i ku
radości zgromadzonych, wykonali jeszcze jeden numer. Był nim „Pluton”,
którego poniektórzy domagali się na bisy. To był naprawdę miły akcent,
pokazujący, że twórcy „Lykaia” liczą się ze swoimi fanami. W tak
przyjemnej atmosferze klimatyczny wieczór w Progresji dobiegł końca.
Myślę, że sympatycy metalowego nastroju zostali w pełni nasyceni.
Wszystkie trzy zespoły pokazały się z dobrej strony i prawdopodobnie
moja opinia na ten temat nie będzie (a przynajmniej nie powinna być)
odosobniona.


Tekst: Marcin Magiera
Zdjęcia: Marek Ratusznik