Zazwyczaj, kiedy kupuję bilet na koncert, nie mam problemu z wybraniem
kategorii. Wiadomo, że jedyną słuszną opcją jest płyta. Tam przecież się
szaleje, skacze, z trudem usiłuje przecisnąć jak najbliżej sceny, by
będąc nieustannie napieranym przez innych uczestników koncertu jak
najbardziej się zbliżyć do artystów na scenie. Są jednak takie grupy (a
może tylko jedna?), które w trakcie występu prezentują na tyle
oszałamiający spektakl, że jestem gotów zrezygnować z wyżej wymienionych
atrakcji, żeby tylko nikt nie przeszkadzał mi w chłonięciu widowiska.
Dotychczas wiedziałem o jedynych w swoim rodzaju elementach show
Rammsteina tylko z relacji z poprzednich polskich koncertów grupy.
Wiedziałem też, że w związku z premierą długo wyczekiwanego siódmego
studyjnego albumu grupa jest w tej chwili na fali, więc zdobycie biletu
będzie nieco trudniejsze i, przez coraz to nowsze meandry narzucane
przez Live Nation, okupione większym stresem. Jak się potem okazało,
wykrakałem. Kiedy już wszystko miałem wybrane, wpisane w odpowiednie
rubryczki i zatwierdzone, okazało się, że mój bank ma przerwę
techniczną. Wyobrażacie sobie? Po godzinie podjąłem kolejną próbę, tym
razem udaną, jednak miejsca, które wybrałem sobie wcześniej już nie
było, wobec czego musiałem zakupić bilet droższej kategorii. Następnie
kolejne 6 tygodni to oczekiwanie na przesłanie personalizowanego druku
kolekcjonerskiego, ech… No, ale w końcu nadszedł dzień koncertu.
Muszę przyznać, że na swoją pierwszą w karierze stadionową trasę Niemcy
wybrali sobie bardzo nietypowy support. Francuskie pianistki z Duo
Jatekok, bo o nich mowa, na oficjalnym wydarzeniu na Facebooku doczekały
się interesującego opisu rozpoczynającego się następująco: „Zespół
wykona utwory z albumu „Klavier” Rammsteina na cztery ręce i dwa
fortepiany!” Cóż, znam tak zatytułowany kawałek z płyty „Sehnsucht”, ale
o nazwanym tak albumie nie słyszałem nigdy w życiu.
Panie rzeczywiście zaczęły swój występ od „Klavier”, a program ich
występu istotnie składał się jedynie z fortepianowych aranżacji
rammsteinowych klasyków. Szkoda, że nie wmiksowały w to w nic, co można
znaleźć na ich dwóch jak dotąd wydanych płytach. Niemniej jednak ich
występ na małej scenie (przypomnę, że Rammstein już od lat oprócz
głównej estrady korzysta też z drugiej, mniejszej) na pewno poruszył co
wrażliwszych widzów, pomimo faktu, iż artystki grały jeszcze przy
dziennym świetle, co zdecydowanie ujmowało magii ich występu. Mi
osobiście najbardziej przypadło do gustu „Du hast”, w którym słynny
motyw syntezatora w organicznej wersji fortepianowej zabrzmiał równie
przekonująco i dramatycznie. Francuzki miały tego wieczora jeszcze
wrócić na scenę.
Przed koncertem gwiazdy wieczoru znów dał o sobie znać mój brzydki nawyk
psucia sobie niespodzianki poprzez wizyty w serwisie setlist.fm. I tu
przykra wiadomość, otóż okazało się, że zespół w trakcie tej trasy nie
wykonuje swojego największego przeboju, czyli „Amerika”. Wiem, że to
zabrzmi jak tekst jakiegoś sezonowca, który dopiero co usłyszał o takim
zespole jak Rammstein i oprócz tego kawałka poznał jeszcze tylko co
najwyżej wspomniane „Du hast”, ale to po prostu kapitalny numer, bez
którego moim zdaniem koncert grupy nie może się obejść. Na 21 utworów
składających się na chorzowską setlistę zrozumiale przypadło aż 8 z
nowej płyty. Podobnie jak po przesłuchaniu albumu, największe wrażenie
wywarło na mnie „Puppe”, w trakcie wykonania którego Till Lindemann
wprowadził na scenę ogromny aluminiowy pojazd imitujący wózek dziecięcy,
a znajdujące się w nim potworne niemowlę spłonęło w finale. To
zdecydowanie najlepszy numer z tego krążka, za parę lat na pewno stanie
się żelaznym punktem przyszłych setlist. Równie fajnie bujało „Radio” z
przebojowym refrenem. Wiodący singiel z albumu, „Deutschland” został
poprzedzony remixem autorstwa Richarda Kruspego, który wykonał go na
szczycie imponującej konstrukcji stanowiącej oprawę sceny.
Mnie jednak najbardziej cieszył stary materiał. A także dobrze już znane
elementy spektaklu towarzyszące poszczególnym utworom. Podczas „Mein
Teil” Till usiłował, za pomocą aż trzech rodzajów, czy raczej kalibrów,
miotaczy ognia ugotować Christiana Lorenza w kotle. Wiadomo nie od dziś,
że tego typu akcje zazwyczaj kończą się niezbyt fortunnie dla
klawiszowca. Tym razem to jednak właśnie on zatryumfował po tym jak po
wyjściu z kotła i zrzuceniu ognioodpornego kombinezonu jednym ruchem
ręki zrzucił wokalistę ze sceny. W trakcie „Pussy” Lindemann zwyczajowo
dosiadał armatki w fallicznym kształcie polewając z niej publiczność.
Pojawił się również kontekst polityczny. Po wykonaniu na małej scenie,
wraz z pianistkami z Duo Jaktekok akustycznej wersji utworu „Engel”
muzycy „przepłynęli” po głowach fanów trzema pontonami z powrotem na
scenę główną. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ponieważ w ubiegłych latach
Lorenz tradycyjnie wykonywał taką akcję, jednak tym razem wzięli w niej
udział wszyscy instrumentaliści Rammsteina a cały happening był
alegorią uchodźców napływających do Europy drogą morską. Ponadto muzycy
powiewali tęczowymi flagami tym samym wyrażając gest poparcia w stronę
społeczności LGBT. Dla ich przedstawicieli był to pewnie miły gest,
jednak ja sam jestem przeciwny mieszania polityki do muzyki w taki
sposób. Przecież już same teksty Rammsteina w zdecydowanej większości
traktują o poważnych, nierzadko niewygodnych sprawach, w tym
homoseksualizmie.
Muzycy zwieńczyli swój set utworem, od którego wzięła się nazwa zespołu,
czyli „Rammstein” z debiutanckiego albumu „Herzleid” oraz wykonanym
wspólnie z publicznością nieśmiertelnym „Ich will”. Po zakończeniu
koncertu w głośników jeszcze przez dłuższą chwilę wybrzmiewały urywki
innych kompozycji zespołu.
Występ Rammsteina na Stadionie Śląskim był zdecydowanie najbardziej
widowiskowym koncertem jaki do tej pory widziałem, a także
najgłośniejszym. Myślę, że dla tego ostatniego faktu akustyka stadionu
miała niewielkie znaczenie. Rammstein to po prostu potęga w czystej
postaci. Rammstein to imperium, którego atak musi przebiegać z hukiem.
Aż ciarki mnie przechodzą, kiedy pomyślę co ten zespół może jeszcze
pokazać w przyszłości i gdzie (czy w ogóle?) leży dla niego jakaś
granica.
Patryk Pawelec
Setlista:
1. Was ich liebe
2. Links 2-3-4
3. Tattoo
4. Sehnsucht
5. Zeig dich
6. Mein Herz brennt
7. Puppe
8. Heirate mich
9. Diamant
10. Deutschland (remix)
11. Deutschland
12. Radio
13. Mein Teil
14. Du hast
15. Sonne
16. Ohne dich
17. Engel (akustycznie)
18. Ausländer
19. Du riechst so gut
20. Pussy
21. Rammstein
22. Ich will


