Bon Jovi po raz drugi w naszym kraju! Trasa promująca „This House is not
for sale” trwa już ponad dwa lata, a nasz kraj w tej rozpisce znalazł
się blisko finału. Grupa ma przed sobą jeszcze dziesięć występów.
Wiadomo było, że organizacyjnie wszystko będzie dopięte na ostatni
guzik. Kiedy zawitaliśmy na PGE Narodowym, pierwsze jednak co przykuło
naszą uwagę, to stoiska z merchem. Świetnie wyposażone i gęsto
rozmieszczone. Punktów gastronomicznych również nie brakowało. Dlatego
kiedy na stadionie pojawiliśmy się ze sporym zapasem, nie było problemu
aby się posilić lub uzupełnić płyny. Kolejne zaskoczenie, a nawet spore
wrażenie, to rozmiary sceny. Wielkie półokrągłe telebimy po bokach sceny
i ogromny ekran za nią gwarantowały świetny widok nawet widzom w
oddalonych sektorach. Przed koncertami na telebimach pojawiały się
zdjęcia, fanów które umilały oczekiwanie. Zresztą jak się okazało jeśli
zdjęcie otagowaliście #bonjovimemories na Twitterze, mogło się ono tam
też pojawić. Zresztą połechtało nas trochę, że wraz bratem pojawiliśmy
się na tym ekranie na kilka sekund. Oprócz zdjęć fanów, na ekranach
przewijał się quiz z pytaniami dotyczącymi Bon Jovi oraz reklamy
produktów przez nich firmowanych. Jeśli odpuściliście stoisko z merchem,
zostaliście ponownie wystawieni na pokuszenie, ale również można było
rozmarzyć się w kwestii rejsu wycieczkowcem wraz zespołem Jona i
dowiedzieć się, że jego ojciec wytwarza sos pomidorowy z którego
sprzedaży profity przekazywane są na specjalną fundację.
Kiedy na scenie pojawił się zespół SWITCHFOOT przede wszystkim był to
dla nas test sprzętu. Z zadowoleniem można było przekonać się, że
technicznie przekazywanie obrazu i dźwięku będzie tego wieczoru
majstersztykiem. Dźwięk również był więcej niż zadowalający,. Zresztą
jak się okazało mimo, że support prezentuje nieco bardziej współczesną
odmianę rocka jako rozgrzewacz sprawdził się doskonale. Nie dość, że
ekipa swój set odegrała brawurowo, to frontman od razu złapał kontakt z
publicznością. Okazał się utrapieniem ochroniarzy, bo niejednokrotnie
przechadzał się po barierkach a podczas odgrywania coveru Led Zeppelin
rzucił się w tłum i został przezeń poniesiony. Przyznać trzeba, że jeśli
chodzi o kwestię podgrzania atmosfery SWITCHFOOT sprawdził się
doskonale. Kilka kawałków pozostało w pamięci, a pewien riff spowodował
namolną chęć wgryzienia się w ich pozostały repertoire.
Zespół BON JOVI pojawił się na scenie zgodnie z harmonogramem i mimo, że
support przygotował nas mentalnie na odbiór wizualny, od pierwszych
scen byliśmy zachwyceni. Okazało się bowiem, że występ gwiazdy był
doskonale wyreżyserowany i wpleciony w animacje. Zresztą już zmierzchało
i z utworu na utwór odbiór sfery wizualnej absorbował coraz bardziej.
Grupa rozpoczęła od utworu tytułowego z najnowszej płyty który
publiczność przyjęła owacjami. Zaraz potem otrzymaliśmy garść klasyków,
która na początku koncentrowała się na złotym okresie działalności
zespołu, czyli lata 80-te, by później ponownie wrócić ponownie do
współczesnego repertoire. Sięgnięcie do debiutu z kolei było przyczyną
sprowokowania publiczności do zabawy i jeszcze większych owacji.
Podkreślić należy, że jeśli chodzi o widowisko, było to coś co robiło
wrażenie, do głowy przychodzą mi słowa „przepych” i „rozmach”. I mimo,
że nie doświadczyliśmy żadnej pirotechniki, na telebimach pojawiała się
dodatkowa ściana reflektorów czy też sypiące się iskry które
rekompensowały brak prawdziwych fajerwerków. Okazało się też niestety,
że Jon Bon Jovi wokalnie niedomagał. Nowsze utwory jeszcze jakoś dawał
radę, ale kilka klasyków kompletnie położył. Całe szczęście, że
większość refrenów w klasycznych kawałkach jest śpiewanych chóralnie
przez zespół… zresztą publiczność również nie ociągała się i śpiewała
wiele utworów. Kilka fragmentów Jon nieco przearanżował i nie rzucał się
na górki. Zastanawiałem się tylko czy to chwilowa niedyspozycja…
odniosłem wrażenie, że lider zespołu ma zaczerwieniony nos a w pewnym
momencie zszedł na bok sceny i użył inhalatora do gardła. W każdym razie
nie dawał po sobie poznać, że coś jest nie w porządku, a żywiołowo
reagująca publiczność udawała , tego nie zauważa. Mnie pozytywnie
zaskoczył gitarzysta Phil X, który nie dość, że brawurowo wykonał wiele
solówek, to okazał się mieć głos zbliżony do maniery Ritchiego Sambory.
Charakterystycznym momentem koncertu było też kiedy podczas „Lay your
hands on me” Jon Bon Jovi zszedł pod barierki i niepomny przepisów BHP
wspiął się na nie i podtrzymywany przez parę osób odśpiewał kilka
wersów. Zapewne do końca życia ten koncert zapamięta też dziewczyna,
której pozwolono podczas „Bed of Roses” zatańczyć z Jonem na scenie.
Podczas ballad zresztą cały stadion wypełniał się światełkami z latarek
telefonów i wyglądało to oszołamiająco. Kiedy zespół zszedł ze sceny po
dwugodzinnym show, wiadomo było, że publiczność nie pozwoli im odejść
bez bisów. Kiedy pojawili się na niej ponownie zagrali dwa klasyczne
kawałki: „I’ll be there for you” a całość zwieńczyli „Living on a
Prayer”. Mimo niedyspozycji Jona ten koncert pozostawił po sobie
pozytywne wrażenia. BON JOVI to jednak kawał koncertowej maszyny i nawet
taki (istotny) szczegół jak niedyspozycja frontmana nie rzuca cienia na
całokształt. Zarówno publiczność jak i zespół opuszczali PGE Narodowy
szczęśliwi. Ja się tak pozytywnie nakręciłem, że jeszcze przez trzy
godziny trasy do domu słuchałem w samochodzie BON JOVI.



Piotr Spyra
Setlista
1. This House Is Not for Sale
2. Raise Your Hands
3. You Give Love a Bad Name
4. Born to Be My Baby
5. Whole Lot of Leavin’
6. Lost Highway
7. Runaway
8. We Weren’t Born to Follow
9. Have a Nice Day
10. Keep the Faith
11. Amen
12. Bed of Roses
13. Roller Coaster
14. It’s My Life
15. We Don’t Run
16. Wanted Dead or Alive
17. Lay Your Hands on Me
18. Captain Crash & the Beauty Queen From Mars
19. I’ll Sleep When I’m Dead
20. Bad Medicine
bis:
21. I’ll Be There for You
22. Livin’ on a Prayer