2019.06.18 – KISS – Kraków

kiss_krakow2019

Na ten wieczór polscy fani grupy Kiss czekali bardzo długo. Nieco ponad czterdzieści pięć lat, by po raz pierwszy zobaczyć ich w naszym kraju. Okazją do tego stała się ich pożegnalna trasa koncertowa (rzecz bardzo ostatnio modna, żeby wspomnieć „pożegnania” Scorpions, Deep Purple, Judas Priest, Black Sabbath, którzy na razie jako jedyni nie wracają na scenę). Tak czy inaczej trasa „End of the road” zawitała i do nas. Zmierzając do krakowskiej Tauron Areny miałem pewne wątpliwości. Przede wszystkim takie, czy hala wypełni się w całości, ponieważ do ostatniego dnia o bilety nie było wcale trudno. Druga wątpliwość to obawa o formę wokalną Paula Stanleya, ponieważ publiczność z poprzednich koncertów podejrzewała, że śpiewa on z playbacku.

Zanim jednak cała czwórka stanęła na scenie, mogliśmy obserwować kunszt malarski zaproszonego przez zespół Davida Garibaldiego, który w dość ekspresyjny sposób namalował trzy obrazy. W rytm fragmentów piosenek Led Zeppelin stworzył portret Jimiego Page’a, następnie podczas miksu piosenek Black Sabbath i solowych dokonań Ozzy’ego – twarz Osbourne’a (którą namalował „do góry nogami” i która wyszła mu dość przeciętnie). Na sam koniec stworzył zaś zbiorowy portret wszystkich czterech gwiazd wieczoru – grupę Kiss z podpisem „Kraków”. Podczas jego wystąpienia zastanawiałem się jaki może być wspólny mianownik pomiędzy nim a „daniem głównym”. Odpowiedź jest banalnie prosta: twarze. Kiss malują swoje twarze, a David maluje ich twarze.

Po półgodzinnym pokazie nastąpiło szybkie zwinięcie pochlapanych farbą dywaników oraz sztalugi, krótka przerwa techniczna na sprawdzenie świateł i można było odpalić zeppelinowskiego „Rock and rolla”, by już za kilkadziesiąt sekund (tuż po kultowych słowach „You wanted the best, you got the best…”) przenieść się do iście rockandrollowego cyrku. Najważniejsze jest otwarcie. I takie też było. Z początku nie było wiadomo czy skupić się na muzykach, którzy na kosmicznych platformach byli opuszczani na scenę niemal spod samego sufitu, czy na serii fajerwerków, które zapłonęły zarówno nad publicznością, jak i na scenie. Fajerwerki, petardy hukowe, żywy ogień to stały element wielu koncertów. Jednak to, co zobaczyłem podczas koncertu grupy Kiss przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Dotychczas moim wyznacznikiem używania pirotechniki na scenie był Rammstein, jednak kissowy koncert wprowadził moje odczucia na zupełnie inny poziom. Długo jeszcze zbierałem szczękę z podłogi, zresztą nie tylko ja, ponieważ Arena – wbrew wątpliwościom – wypełniła się niemal do ostatniego miejsca. Ale żeby show było zapamiętane do końca życia to same fajerwerki nie wystarczą. Z pomocą przychodzi oprawa świetlna, która współgrała z utworami, tworząc lekko kiczowaty nastrój. Ale o to właśnie chodzi w image’u Kiss: dystans, dobra zabawa, genialne show. No i muzyka, która na całe szczęście nie została przyćmiona przez te wszystkie bajery.

Co ciekawe panowie, którzy mają na karku po 70 lat sprawiali wrażenie młodzieniaszków (co oni biorą?). I najważniejsze: czy Paul śpiewał z taśmy? Odpowiedź brzmi: nie. Nie i jeszcze raz nie. Natychmiast dało się usłyszeć „zjechane” trasą gardło. Z czasem się rozśpiewał i mniej więcej od „Lick it up” śpiewał już bez pokoncertowej chrypy. Oczywiście zdarzały się dłuższe przerwy między utworami na złapanie oddechu i przy okazji na złapanie kontaktu z fenomenalną tego wieczoru publicznością, tzw. „Kiss Army” (która przyjechała z najdalszych zakątków Polski i nie tylko). Muzycy nie stronią od bardzo bliskiego kontaktu ze swoimi fanami – najlepiej jest wtedy, gdy publiczność zgromadzona w dalekich miejscach hali również może z bliska podziwiać „upiorny” make up. Tutaj z pomocą przyszła zainstalowana w strefie reżyserki mała scenka, na którą za pomocą kolejki linowej nad głowami publiczności przedostał się Paul Stanley, by odśpiewać chóralnie chyba dwa największe kissowe hity: „Love gun” oraz „I was made for lovin’ you”. Nie zabrakło także specjalnych wysięgników dla Gene „Demona” Simmonsa, jak i Tommiego Thayera. Nie byłoby koncertu Kiss także bez niesamowitej (jednej z najlepszych, jakie do tej pory słyszałem) solówki na perkusji w wykonaniu Erica Singera, którego zestaw także podnosił się na specjalnej platformie. Nie tylko zresztą Eric miał swoje pięć minut. Każdy z muzyków przedstawił bowiem swoje mini-show, a najlepsze miał chyba Gene Simmons (na szczęście nie było ono na poziomie zeszłorocznego prywatnego urodzinowego występu dla jednego z fanów). To co wyprawiał na swoim basie sprawiło, że nie pierwszy raz miałem ciarki na plecach, a szczęki nie zbierałem z podłogi, bo leżała tam już aż do końca koncertu. Podczas swojego sola Gene został uniesiony na platformie znacznie wyżej, niż na początku koncertu. Był oczywiście długi jęzor, plucie sztuczną krwią i zaśpiewany spod sufitu „God of thunder” z towarzystwem kilkunastu ekranów, na których kołysała się śpiewająca twarz Gene’a. Jedyną tego wieczoru balladą była oczywiście „Beth”, grana na fortepianie przez Erica Singera, który wraz z nim wyjechał spod sceny. Karnawałowy nastrój dopełniły potem już tylko „Crazy crazy night” (na publiczność spadały ogromne balony) oraz „Rock and roll all nite” (tony confetti).

Cały koncert trwał równo dwie godziny i piętnaście minut. Przy tempie w jakim show się odbywało, to jestem pełen podziwu dla sił witalnych muzyków. Ale to też pokazuje, jakim motorem jest rockandroll. Coś mi jednak mówi w kościach, że to nie był jedyny koncert, jaki Kiss dał w naszym kraju i (może na 50-lecie grupy…?) powrócą niebawem z tym całym cyrkiem. Bo to przecież emocje, które się pamięta przez lata. Tak też było i tym razem, a ten koncertowy wieczór zapamiętam jako jeden z najlepszych na jakich byłem (a było już tego trochę).

Mariusz Fabin

Setlista:
1. Rock and roll (Led Zeppelin – taśma)
2. Detroit Rock City
3. Shout It Loud
4. Deuce
5. Say Yeah
6. I Love It Loud
7. Heaven’s On Fire
8. War Machine
9. Lick It Up
10. Calling Dr. Love
11. 100,000 Years
12. Cold Gin
13. God of Thunder
14. Psycho Circus
15. Let Me Go, Rock’N’roll
16. Love Gun
17. I was Made For Lovin’ You
18. Black Diamond
Bis
19. Beth
20. Crazy Crazy Night
21. Rock And Roll All Nite
22. God Gave Rock’N’roll To You II (taśma)

Dodaj komentarz