Trzy dni przed ponowną wizytą w naszym kraju DEATH ANGEL wydał nowy
album. Wyśmienity trzeba przyznać. Poprzednie wizyty Amerykanów w naszym
kraju pozostawiły niedosyt, bowiem formuła minifestiwalu wpłynęła na
mocne okrojenie czasowe ich występów. Tym razem mieli godzinę na
zagranie setu. I można się było spodziewać że jego lwia część skupi się
na promocji nowego materiału. Zresztą nie miałbym nic przeciwko.
Tymczasem zespół zaprezentował set bodaj dziesięciu utworów, gdzie
sprawiedliwie potraktowane prawie były wszystkie albumy. Swojego
reprezentanta nie doczekały się „Killing Season” i „dwójka”. Za to z
płyty debiutanckiej i dwóch ostatnich albumów usłyszeliśmy po dwa
kawałki. W ten gorący wieczór, pozytywne zaskoczenie było obustronne.
Frontman kapeli nie mógł wyjść z podziwu, nad energią jaka panowała pod
sceną, jakby nie patrzeć na występie grupy supportującej. Natomiast jego
wymowa nazwy miasta Wrocław – była dość zabawna. Publiczność chętnie
uczestniczyła w zabawie. Już na DEATH ANGEL pojawiły się osoby
uprawiające body-surfing. Nie zabrakło też żywiołowego, młynu. Zespół
nie był publiczności dłużny. Ilość kostek jaką gitarzyści rzucili w tłum
zastanawiał czy ich zapasu starczy im na całą trasę. Zespół wprawdzie
miał nieco ograniczoną przestrzeń, bo z tyłu sceny przykryte płachtą
były graty gwiazdy wieczoru. Publiczność ewidentnie miała ochotę na
bisy, jednak obecna prawidła organizacji koncertów są nieubłagane. Na
posprzątanie po amerykańskich thrasherach techniczni mieli półgodziny i
zgodnie z rozkładem na dużo bardziej rozbudowanej scenie pojawiła się
ekipa ARCH ENEMY.
Poprzednie występy ARCH ENEMY w ramach tej trasy wypadały na
festiwalach. Nie należało więc sugerować się przeciekami z poprzednich
koncertów. Jak się okazało polska publiczność zgromadzona w A2 nie
została potraktowana po macoszemu. Ponad półtorej-godzinny set wprawdzie
zdominowały kawałki z dwóch poprzednich długograjów, ale ponownie jak w
przypadku poprzedników zespół przypodobał się swoim zagorzałym i
wieloletnim wielbicielom. To było widowisko na innym poziomie. O ile w
przypadku DEATH ANGEL zespół sam musiał zadbać o zadowolenie odbiorców,
wsparty jedynie kurtyną z logo grupy, tak headliner miał do dyspozycję
pełną paletę świateł, maszyn do dymu i zmieniającej się scenografii.
Poza tym o ile zespół otwierający brzmiał dobrze a wręcz porządnie, tak
dźwięki serwowane przez ARCH ENEMY miały większy ciężar i głębię. Urocza
frontmenka grupy zachwycała zarówno aparycją, charyzmą jak i warunkami
wokalnymi. Przy tym nie miała problemów z namawianiem publiczności do
reakcji. Ta była iście żywiołowa. Gitarzyści pozwolili sobie na nieco
więcej popisów solowych dopiero podczas utworów bisowych. Zresztą było
widać i słychać że publiczność również miała swoich faworytów wśród
utworów zespołu. I ewidentnie zespół wiedział że „Nemesis” należy
ustawić w liście jako apogeum.
Przegapiłem poprzednie koncerty klubowe zespołu w naszym kraju, ale po
tym co widziałem wczoraj we Wrocławiu ciężko mi wyobrazić sobie upchanie
tej energii w mniejszą kubaturę. Ten zespół jest stworzony do gry w
takich halach. Przy tej okazji pochwalić muszę znowu organizację.
Wspomniałem sprawne przemeblowanie sceny. Do tego ochrona pomagała
surfującej publice lądować w fosie, a podczas obu koncertów rozdawała
rozgorączkowanej publiczności wodę.








Piotr Spyra