To był wyjątkowo chłodny, majowy piątek. Wyraźnie czuć było w powietrzu
ducha trzech ogrodników i zimnej Zośki. Do tego, aby skutecznie się
ogrzać, posłużyć mógł bez wątpienia „Piekarnik”. W tym przypadku chodzi
oczywiście o piekarski klub muzyczny. 10 maja miał się tam odbyć
koncert, który był wyborną alternatywą, do organizowanego w tym dniu na
Kopcu Wyzwolenia, festiwalu muzyki disco polo. Trochę szkoda, że tak
mało osób, w piekarskiej aglomeracji, zamanifestowało otwartą niechęć do
tego typu dźwięków i więcej ludzi nie pojawiło się wieczorową porą w
„Piekarniku”.
Jako pierwszy na znajdującej się powyżej pubu, koncertowej sali, po
godz. 20.00 wystąpił pierwszy z zespołów – Devil in the Name. Powstali
w sierpniu 2013 roku w Katowicach, z inicjatywy Adama Bugajskiego i
Tomasza ”Polewa” Plewako. Obecnie jest to kwartet, tworzą go: Tomasz
”Polew” Plewako – gitara, Marcin Barlik – wokal, Rafał ”RastaV”
Buniakowski -bas i Adam ”Majos” Majewski – perkusja. Z pewnością
najbardziej kojarzeni są z katowickim klubem „Faust”, w którym co roku
organizują Stoner Doom Festival. Dokładnie rok temu ukazała się ich
debiutancka płyta zatytułowana po prostu „Devil In The Name”. Muzyka
którą wykonują , to prawdziwy konglomerat hard rockowego ducha, stoner
rockowej ekspresji i doom metalowej, ciężkiej jak walec, motoryki. W
obcowaniu z ich muzyką, każdy wymieni swoje skojarzenia, do których z
pewnością należeć będą również takie jak: Black Sabbath, Danzig,
Candlemass, Trouble czy Saint Vitus. Opary takich dźwięków, unosiły
się właśnie wraz z tumanami sztucznego dymu, nad kameralną sceną
piekarskiego klubu.
Zmiana scenografii – z małym opóźnieniem zniknęło monumentalne logo
Devil in the Name, a pojawił się napis Gallileous. Nieco wcześniej na
scenie pojawili się jednak: Ania- wokal, Stona – gitara, Cebull – bas i
Michał – perkusja. Muzyka tej wodzisławskiej formacji wpisuje się w
pewnym stopniu, w muzyczną konwencję ich poprzedników . To co ich
jednak wyróżnia na pierwszy rzut oka, to postać wokalistki. Dzięki
żeńskiemu wokalowi, muzyka Gallileousa, wydaje się mniej mroczna.
Więcej tutaj, psychodelicznej przestrzeni i retro rockowej ekspresji.
Gallileous promował jeszcze swój ostatni studyjny album „Stereotrip”,
ale dał również próbkę premierowej muzyki z przygotowywanej płyty,
która będzie nosić tytuł „Moonsoon”.
Pierwszy raz z muzyką tej wodzisławskiej formacji miałem przyjemność
zetknąć się rok temu, w Warszawie, w ramach Warsaw Prog Days
(http://www.rockarea.eu/articles.php?article_id=5124). Pewnie oba
koncerty, zapisały się na trwałe w pamięci zespołu. Ubiegłoroczny w
warszawskiej „Progresji”, w festiwalowej formule, zgromadził (tak
przypuszczam) najliczniejszą jak dotąd widownię. Tegoroczny, w
piekarskim „Piekarniku” – wprost przeciwnie, chyba najskromniejsze
grono odbiorców, które policzyć można było na palcach, może nie jednej,
ale dwóch rąk. Jednak to co działo się tego wieczoru pod sceną, bez
wątpienia rekompensowało tak skromną frekwencję.
Chciałoby się powiedzieć – „cudze chwalicie , a swego nie znacie”. Parę
miesięcy w pobliskim gmachu piekarskiej „Andaluzji”, odbywał się
koncert szwedzkiej formacji Siena Root, który zgromadził całkiem sporą
publikę. Podobne klimaty znaleźć można przecież w muzyce rodzimego
Gallileousa, a solidny wokal i urok osobisty Ani Pawlus- Szczypior,
może bez wątpienia konkurować z Lisą Lystam. Wodzisławianie, zapowiadają
niebawem wydanie kolejnego albumu . Wierzę, że ta nowa płyta sprawi, że
podczas ich koncertów, liczniej wypełniać się będą muzyczne kluby,
czego zespołowi szczerze życzę.
Mark Toma.