2019.04.12 – BULLET FOR MY VALENTINE – Warszawa

1904bfmv

Ostatnie ogłoszenia organizatora mówiły o tym, że bilety na warszawski koncert BULLET FOR MY VALENTINE są jeszcze dostępne, ale klub będzie wypełniony. Kiedy dotarłem pod Progresję ilość zaparkowanych samochodów, poddało te wieści pod wątpliwość. Tymczasem kiedy pojawiłem się na sali okazało się, że faktycznie możemy mówić o naczyniu (wprawdzie z wklęsłym, ale) z meniskiem. Piątkowego wieczoru publiczność dopisała, a jak później się okazało byli to prawdziwi fani Brytyjczyków.

Z zegarmistrzowską precyzją wg rozpiski z głośników popłynęły dźwięki intra, podczas którego kolejni muzycy pojawiający się na scenie wywoływali aplauz, by w końcu napięcie eksplodowało. BULLET FOR MY VALENTINE pojawili się na scenie i pozamiatali. Tutaj naprawdę niewiele można komentować. Mieliśmy do czynienia z metalowym misterium. Zespół na scenie, tło przedstawiające barwy z okładki ostatniego długograja, świetna praca świateł i tyle. Aż tyle. Grupa zaprezentowała się bowiem wyśmienicie. Technicznie bez zarzutu. Brzmienie było porządne, a set dobrany kapitalnie. Owszem pojawiło się wiele utworów z ostatnich dwóch płyt, ale też nie zabrakło nawiązań do początków kariery… czy też pierwszych już bardziej kultowych płyt. Zadziwiła mnie reakcja publiczności na przekrój materiału. Zarówno stare, jak i nowe kawałki były przyjmowane owacyjnie. Tłum śpiewał refreny i wykrzykiwał odpowiednie frazy wraz z zespołem. Łasa na pochwały frontmana kapeli polska publika żywiołowo przyjęła informację, że właśnie przebiła reakcje na poprzednich koncertach trasy. Uśmiechy aprobaty nie schodziły z twarzy muzyków i takie zapewnienia usłyszeliśmy tego wieczoru wielokrotnie. A sam zespół nie silił się na organizację show. Grali swój repertuar, przechadzając się czasem po scenie. Interakcje między wokalistami pozwoliły na takie przemieszczanie się. Matt Tucker w chwilach kiedy nie musiał grać na gitarze ujął mikrofon do rąk i zbliżył się do publiczności, wyśpiewując kilka wersów. Ciekawostką było też perkusyjne solo, które przeszło po kilku minutach w instrumentalny fragment, który chyba miał być momentem gitarzysty, ale na scenie pojawił się ponownie cały band. Zatem po chwili wytchnienia grupa powróciła na właściwe tory setlisty i konkretnie podążyła do przodu. Regularna część koncertu zakończyła się po godzinie, ale dane nam było jeszcze usłyszeć kilka numerów na bis. Dla mnie perełkami tego wieczoru były te kawałki które wywołały najwięcej interakcji. Zaskakujące było jak wiele tekstów zespół mógł pozostawić do odśpiewania tłumowi. Przyjęcie było naprawdę gorące. Zresztą twarze osób na widowni wyrażały podobne emocje, jak zadowolone miny muzyków.

Właściwie to godzina i kwadrans muzyki, pozostawia nieco niedosytu, ale zarówno repertuar jak i atmosfera spowodowały, że opuściłem klub bardzo zadowolony. Po krótkiej analizie stwierdziłem wręcz że nie czuję się niespełniony. Zespół pokazał się z bardzo dobrej strony, co zresztą doceniła publiczność. Zresztą kto wie, może to część misternie uknutej strategii. W końcu w piątkowy ranek dowiedzieliśmy się że zespół jeszcze w tym roku odwiedzi nasz kraj dwukrotnie. BFMV pojawią się podczas wakacji we Wrocławiu i Krakowie. I wiecie co? Zastanawiam się czy nie wybrać się na oba te koncerty!

BFMV
BFMV
BFMV

Tekst: Piotr Spyra
Foto: Mariusz Spyra

Dodaj komentarz