BATTLE BEAST to jeden z tych zespołów, których twórczość śledzę od
samego początku, dlatego ciężko byłoby mi odpuścić kolejną okazję do
zobaczenia fińskiego reprezentanta „power” metalu w akcji. Zespół
widziałem kilkukrotnie i zawsze na żywo prezentował się wyśmienicie, a
jak było w Poznaniu?
Pogoda i droga dopisały, ale kogo to obchodzi… Na miejsce przybyłem (w
gwoli ścisłości przybyliśmy) jeszcze przed otwarciem wrót i na ten
moment zgromadzonych przed klubem było niewielu. Przy wejściu na teren
posesji, dało się dojrzeć jak uroki polskiej urodziwości płci pięknej
zgłębiał gitarzysta suportu (obym tym zdaniem nie wpędził kogoś w
kłopoty). Z uwagi na przybycie z zapasem czasu trzeba było trochę
pokwitnąć, ale nim się człowiek nie obejrzał, klub został otwarty i
można było wtłoczyć się do środka i zająć dogodną lokalizację. Po drodze
szybki rekonesans stoiska z gadżetami – ceny płyt przyprawiały o zawrót
głowy (przebito nawet KATA z Romanem na czele). Myślę, że niewiele osób
zdecydowało się na zakup CD, chociaż kto wie… No cóż, nie dla psa
kiełbasa, więc pomimo planowanego zakupu, ze spuszczonym łbem zająłem
dogodne miejsce przy barierkach. Czas oczekiwania umilały nuty RHAPSODY
OF FIRE puszczane z głośników (pewne osoby były tym faktem
niepocieszone). W miedzy czasie można było dopatrzeć się poszczególnych
muzyków (z obu zespołów) przemykających się tu i ówdzie – ich garderoba
wymuszała przejście przez oficjalną cześć, dostępną dla wszystkich i nie
wiem czy było to dla nich satysfakcjonujące rozwiązanie. Ludziki powoli
wypełniały wnętrze klubu, ale o frekwencyjnym wysypie nie było mowy –
większość zdawała się dotrzeć dopiero na występ gwiazdy wieczoru.
Zanim to BATTLE BEAST zawładnęli klubem, z półgodzinnym wyprzedzeniem na
scenie zadomowiła się młodziutka ekipa z Finlandii – mowa o grupie
ARION. Zespół promował swój drugi krążek „Life is not Beautiful” i to,
co można było usłyszeć/zobaczyć tego wieczoru utwierdzało w przekonaniu,
że nie bez powodu ten zespół znalazł się w szeregach AFM Records. Mimo
młodego wieku panowie znają się na rzeczy i to nie tylko jeżeli chodzi o
umiejętności warsztatowe, ale również kunszt kompozytorski. Przed
koncertem byłem cholernie ciekaw jak Finowie zaprezentują się na żywo i
muszę przyznać, że byłem pozytywnie zaskoczony. Technicznie zespół
naprawdę pokazał się z dobrej strony, a i muzyka broniła się sama.
Pomimo braku scenicznej oprawy (za wyjątkiem banerów), nie można było
narzekać na brak atrakcji. Wokalista mimo początkowych problemów z
nagłośnieniem (niedogodności akustyczne szybko zostały zażegnane) radził
sobie jak należy. Nie wdawał się w zbytnie konwenanse skupiając się
przede wszystkim na prawidłowym wykonaniem prezentowanych utworów.
Zespół przede wszystkim skupił się na materiale z drugiego krążka
wykonując „No One Stands in My Way”, „Punish You”, „The Last Sacrifice”,
„Unforgivable” oraz przebojowy „At the Break Dawn” z udziałem
publiczności (szkoda, że podczas tego utworu żeńskie partie puszczono z
taśmy). Nie zabrakło akcentów z debiutu („I Am the Storm”, „Seven” oraz
„You’re” My Melody” w trakcie, którego zabłysły zapalniczki/telefony
wśród publiki). Ich występ szybko dobiegł końca i mogę powiedzieć tylko
to, że chętnie zobaczę ich raz jeszcze!

Po obowiązkowej przerwie technicznej, kwadrans po godzinie 20 intro
zapoczątkowało występ gwiazdy wieczoru. BATTLE BEAST zainicjował swój
show utworem „Unbroken” z ostatniej płyty, a zaraz po nim Finowie
sięgnęli po materiał z poprzedniego krążka (jak się nie mylę „Familar
Hell” i „Straight to the Heart”). W następnej kolejności powrócono do
nowej płyty i wykonano dość rockowy „Unfairy Tales”. Dobór materiału
dawał do zrozumienia, że zespół usilnie pragnie udowodnić/podkreślić, że
to co tworzy bez udziału Antona Kabanena (obecnie BEAST IN BLACK)
odgrywa większą rolę. Tym niemniej nie mogło zabraknąć takich klasyków
jak „Black Ninja” czy też „Out of Control”, który co dziwne – zamiast na
bis – trafił na oficjalną części setlisy. W tym też utworze dysponująca
potężnym głosiskiem charyzmatyczna Noora Louhimo zeskoczyła ze sceny i
przebiegła wzdłuż barierek. Jeżeli już o niej mowa, wokalistka miała
zjawiskowe wdzianko, a szczególną uwagę zwracała jej stylizacja
fryzjerska – na głowie miała pokaźne poroże. Mimo wyraźnej śmiałości
wokalistki oraz wyśmienitej kontaktowości, w relacji zespół/publika
wspierał ją rozgadany basista. Jego teksty i zachowanie były zabawne,
ale mimo wszystko było tego trochę za dużo.


Po sentymentalnej wędrówce w przeszłość, BATTLE BEAST ponownie sięgnęli
po najnowszy repertuar („Endless Summer”, „I wish”), a w międzyczasie
pojawił się akcent solowy. W dalszej kolejności Finowie wykonali filmowo
brzmiący „Raise Your Fists” i bardziej energetyczny „The Golden Horde”,
który został poprzedzony spontaniczną, a zarazem zabawną sytuacją z
udziałem basisty (Eero Szpil na następną trasę powinien przygotować
solowy popis z prawdziwego zdarzenia). Chwilę później zespół
zaprezentował jedyny kawałek z trzeciej płyty w postaci tanecznego
„Touch in the Night” – na żywo ten utwór brzmi dużo lepiej. Po kolejnych
„Bastard Son of Odin” oraz „The Hero”, przed którym miała miejsce
zabawna sytuacja – wprowadzono na scenę (ledwo się udało – miejsca było
niewiele) zestaw podświetlanych tomów połączonych z drink barem (szkoda,
że tylko do użytku zespołu…). Zaraz potem pozwolono sobie na przebojowy
„Eden”, który zakończył oficjalną część koncertu. Tym niemniej zespół
nie kazał na siebie długo czekać i bisy rozpoczęły się dźwiękami „No
More Hollywood Endings”. Na koniec fińska ekipa wykonała jeszcze „King
for a Day” oraz „Beyond the Burning Skies” z poprzedniego wydawnictwa.
Tak też występ BATTLE BEAST dobiegł końca i zaraz po wspólnej fotce z
publiką, muzycy na dobre zeszli ze sceny i na kolejne bisy nie było już
co liczyć – to był koniec…

Zaraz po koncercie, w dość szybkim tempie opuściliśmy klub (czas naglił
jednego z kompanów) – trzeba było wracać. Mimo pośpiechu i braku
możliwości złowienia kogoś z zespołu, wieczór w towarzystwie ARION i
BATTLE BEAST trzeba uznać za udany. Grupy zaprezentowały się naprawdę z
dobrej strony (chociaż w przypadku BB zabrakło mi większej ilości
wcześniejszych kawałków). Tak czy inaczej, przy następnej sposobności
zobaczenia obu grup na żywo, nie będę się wahał – w takich koncertach
warto uczestniczyć!
Marcin Magiera