Bieżący rok obfituje w wielkie, duże i te mniejsze wydarzenia muzyczne.
Nie ma praktycznie miesiąca, aby Polskę, w tym i Kraków nie odwiedziła
jakaś wielka gwiazda lub legendarny zespół. Także i fani symfonicznego
metalu mają wyjątkową okazję, by w odstępie nieco ponad trzech tygodni
zobaczyć klasyczny skład Nightwish, bo oto jako swoista muzyczna
przystawka przed listopadowym koncertem Finów wystąpiła była wokalistka
zespołu – Tarja Turunen. Zanim jednak Diva stanęła na scenie
krakowskiego klubu „Studio” (który po gruntownym remoncie prezentuje się
naprawdę wspaniale), na scenie zaprezentował się zespół Serpentyne z
Wielkiej Brytanii oraz krajanie Tarii – legenda power metalu,
Stratovarius.
Niestety w czasie, gdy Brytyjczycy prezentowali na scenie swą
folk-metalową twórczość, mnie przypadło w udziale kontemplowanie
ciągnących się w nieskończoność korków na mieście. I gdy wreszcie mocno
spóźniony dotarłem do klubu, z głośników leciał już ostatni numer, zaś
support ogląda garstka ludzi. Czyżby reszta widzów również stała jeszcze
w korkach? Ulokowałem się w dobrym miejscu i zaczekałem na pierwsze
danie wieczoru.
Punkt 18.55 weszli na scenę oni: Rolf Pilve, Matias Kupiaien, Lauri
Porra, Jens Johansson oraz Timo Kotipelto i rozpoczęli muzyczną ucztę z
zespołem Stratovarius. Początkowo Timo zachowywał lekki dystans do
krakowskiej publiczności, jakby badał, czy jest ona skora do zabawy.
Trwało to jednak dość krótko, bowiem już podczas drugiego kawałka
(„Forever free”) między publiką a zespołem wywiązała się chemia, która
nie zniknęła już do samego końca. Timo dobrze się bawił, pomagając grać
perkusiście. Co prawda uderzał tylko w określonym momencie pałeczkami w
talerze, ale zawsze miło obserwuje się takie pomysły. W programie nie
zabrakło również nowego utworu ze składankowego krążka „Enigma:
Intermission II”- „Oblivion”. Już wcześniej dało się usłyszeć, że
koncert jest genialnie nagłośniony, lecz dopiero tu, przy okazji dobrego
riffu i pracy gitary basowej (a także podczas popisów poszczególnych
muzyków, jak i brawurowo zagranego „Black diamond”) można się było
przekonać, jak brzmi Stratovarius w dobrych warunkach akustycznych.
Dobrze też brzmiał Kotipelto, chociaż dało się wychwycić ślady
wieloletniego śpiewania: wokalista miał bowiem problemy, zwłaszcza w
późniejszej części koncertu z łagodnego przejścia z niskich rejestrów na
wyższe (na szczęście te wysokie rejestry szły już bez zarzutu). Na
finał zagrali „Hunting high and low” i w Studiu nie było już osoby,
która stałaby nieruchomo i wraz z zespołem nie śpiewała refrenu. W
efekcie Timo przyznał, że publiczność w Krakowie jest głośniejsza, niż
wcześniejsza, na koncercie w Gdańsku. Trochę zapobiegawczo poprosił też,
by Kraków był głośniejszy niż najbliższy koncert w Niemczech. Znając
tamtejszą „atmosferę” klubowych koncertów wątpię, by Niemcom się udało
prześcignąć w wysokości decybeli polskich fanów Stratovariusa. Muzycy
spędzili na scenie godzinę i dziesięć minut. Niezwykle energetyczna była
to godzina, choć zapewne będą i tacy, którzy stwierdzą, że za krótko,
bowiem panowie rozegrali się na dobre, a tu trzeba było kończyć.
Zwłaszcza, że w czasie ich występu klub zdążył się już zapełnić.
Podczas przerwy technicznej na zmianę sprzętu można było zaobserwować
ciekawą wymianę wśród publiczności. Kto przyszedł na Stratovarius,
odchodził od sceny i mijał się z fanami gwiazdy wieczoru. Zgodnie z
harmonogramem o godzinie 20.30 z głośników popłynęły pierwsze dźwięki
intro, podczas których na scenę weszli towarzyszący Tarji na koncertach
muzycy – na gitarze Alex Schlop, na gitarze basowej Kevin Chown, za
perkusją Timm Schreiner, na klawiszach Christian Kretschmar oraz na
wiolonczeli Max Lilja. Na początek dość dziwne rytmy Alexa, a potem już
weszła Ona, no i się zaczęło. Nikogo nie trzeba było namawiać do
skakania i śpiewania.. Tarja od pierwszej sekundy w doskonałej formie
wokalnej, uśmiechała się i machała do zgromadzonej publiczności. Ciężkie
„Demons in you” przeszło w melodyjne „500 letters”. Krótkie przywitanie
z krakowską publicznością (dość zgrabne, z próbą wyrażenia się w języku
polskim) i przechodzimy do „Falling awake”, które wstrząsnęło ciężkim
riffem na początku i bardzo dobrymi klawiszami pod koniec. Podczas dwóch
kolejnych numerów publiczność oczarowała gra Maxa Lilji na wiolonczeli.
Ten były muzyk Apocalyptiki jest nie tylko świetnym uzupełnieniem dla
Tarji, ale i mistrzem w budowaniu klimatu. Na równie wysokim poziomie
stały umiejętności klawiszowca, który z imitacją smyczków robił świetnie
brzmiącą orkiestrę. Jednym z najlepszych fragmentów koncertu był
zdecydowanie „Calling from the wild”. Rozpoczęło się dość groźnie, by
potem dać się ponieść mocy, która zatrzęsła klubem aż po same
fundamenty. Jednak to, co się wydarzyło w końcówce tego numeru sprawiło,
że jeśli ktoś miał za złe Tarji opuszczenie muzyków Nightwish, szybko
schował się pod przysłowiowy stół. Do głosu bowiem doszła wiolonczela,
genialna solówka na perkusji i gitara. Dawno nie słyszałem muzyków tak
dobrze wspólnie grających solówki. Sami muzycy również byli zadowoleni i
aż podziękowali sobie za grę. Podczas kolejnych numerów dłonie same
składały się do braw. „Diva” została odśpiewana jak przystało na królową
– w koronie na skroniach. Lekko teatralny numer, z przeszywającymi
klawiszami imitującymi grę na katarynce. Podczas tego numeru nie wiadomo
było na kogo patrzeć: czy na rewelacyjnie śpiewającą (i wyglądającą)
Tarję, czy na gitarzystę, czy na bas. Ja natomiast przez cały koncert
czekałem na jeden z najlepszych solowych numerów Tarji: w „Victim of
ritual” zakochałem się bowiem od początku za sprawą „Bolera” Ravela. I
muszę przyznać, że na żywo brzmi jeszcze bardziej metalowo i dostojniej
niż w wersji studyjnej. Za sprawą Maxa bolerowskie nuty poczułem aż na
plecach w postaci ciarek. Na koniec jeszcze zabrzmiało „Until my last
breath”, a potem pożegnaniom i podziękowaniom (także ze strony
publiczności) nie było końca.
Tarja wielokrotnie wyrażała swoje zaskoczenie ciepłym i serdecznym
przyjęciem, jakie zgotowali jej fani. Zwłaszcza podczas „Divy”, kiedy to
przygotowane przez fanów karteczki z napisem „Diva” ze strzałką
wskazującą w jej stronę musiały zrobić na niej wrażenie. Gdy zespół
zszedł ze sceny, popatrzyłem na zegarek. Nieco ponad godzina dziesięć.
Tyle ile poprzednicy. Czemu tak krótko? A może to działanie w myśl
zasady: co za dużo, to niezdrowo (nawet, jeśli metalowo)? Tak czy
inaczej, bardzo miły był to wieczór.
Mariusz Fabin
Setlista Stratovarius:
1. Eagleheart
2. Forever Free
3. Oblivion
4. Shine in the Dark
5. Paradise
6. 4000 Rainy Night
7. Black Diamond
8. Destiny
9. Forever
10. Unbreakable
11. Hunting High and Low
Setlista Tarja:
1. Demons in You
2. 500 Letters
3. Falling Awake
4. Deliverance
5. Undertaker
6. Calling From the Wild
7. Diva
8. Love to Hate
9. I Walk Alone
10. Victim of Ritual
11. Until My last breath