2018.10.25 – TARJA, STRATOVARIUS, SERPENTYNE – Kraków

18tarja

Bieżący rok obfituje w wielkie, duże i te mniejsze wydarzenia muzyczne. Nie ma praktycznie miesiąca, aby Polskę, w tym i Kraków nie odwiedziła jakaś wielka gwiazda lub legendarny zespół. Także i fani symfonicznego metalu mają wyjątkową okazję, by w odstępie nieco ponad trzech tygodni zobaczyć klasyczny skład Nightwish, bo oto jako swoista muzyczna przystawka przed listopadowym koncertem Finów wystąpiła była wokalistka zespołu – Tarja Turunen. Zanim jednak Diva stanęła na scenie krakowskiego klubu „Studio” (który po gruntownym remoncie prezentuje się naprawdę wspaniale), na scenie zaprezentował się zespół Serpentyne z Wielkiej Brytanii oraz krajanie Tarii – legenda power metalu, Stratovarius.

Niestety w czasie, gdy Brytyjczycy prezentowali na scenie swą folk-metalową twórczość, mnie przypadło w udziale kontemplowanie ciągnących się w nieskończoność korków na mieście. I gdy wreszcie mocno spóźniony dotarłem do klubu, z głośników leciał już ostatni numer, zaś support ogląda garstka ludzi. Czyżby reszta widzów również stała jeszcze w korkach? Ulokowałem się w dobrym miejscu i zaczekałem na pierwsze danie wieczoru.

Punkt 18.55 weszli na scenę oni: Rolf Pilve, Matias Kupiaien, Lauri Porra, Jens Johansson oraz Timo Kotipelto i rozpoczęli muzyczną ucztę z zespołem Stratovarius. Początkowo Timo zachowywał lekki dystans do krakowskiej publiczności, jakby badał, czy jest ona skora do zabawy. Trwało to jednak dość krótko, bowiem już podczas drugiego kawałka („Forever free”) między publiką a zespołem wywiązała się chemia, która nie zniknęła już do samego końca. Timo dobrze się bawił, pomagając grać perkusiście. Co prawda uderzał tylko w określonym momencie pałeczkami w talerze, ale zawsze miło obserwuje się takie pomysły. W programie nie zabrakło również nowego utworu ze składankowego krążka „Enigma: Intermission II”- „Oblivion”. Już wcześniej dało się usłyszeć, że koncert jest genialnie nagłośniony, lecz dopiero tu, przy okazji dobrego riffu i pracy gitary basowej (a także podczas popisów poszczególnych muzyków, jak i brawurowo zagranego „Black diamond”) można się było przekonać, jak brzmi Stratovarius w dobrych warunkach akustycznych. Dobrze też brzmiał Kotipelto, chociaż dało się wychwycić ślady wieloletniego śpiewania: wokalista miał bowiem problemy, zwłaszcza w późniejszej części koncertu z łagodnego przejścia z niskich rejestrów na wyższe (na szczęście te wysokie rejestry szły już bez zarzutu). Na finał zagrali „Hunting high and low” i w Studiu nie było już osoby, która stałaby nieruchomo i wraz z zespołem nie śpiewała refrenu. W efekcie Timo przyznał, że publiczność w Krakowie jest głośniejsza, niż wcześniejsza, na koncercie w Gdańsku. Trochę zapobiegawczo poprosił też, by Kraków był głośniejszy niż najbliższy koncert w Niemczech. Znając tamtejszą „atmosferę” klubowych koncertów wątpię, by Niemcom się udało prześcignąć w wysokości decybeli polskich fanów Stratovariusa. Muzycy spędzili na scenie godzinę i dziesięć minut. Niezwykle energetyczna była to godzina, choć zapewne będą i tacy, którzy stwierdzą, że za krótko, bowiem panowie rozegrali się na dobre, a tu trzeba było kończyć. Zwłaszcza, że w czasie ich występu klub zdążył się już zapełnić.

Podczas przerwy technicznej na zmianę sprzętu można było zaobserwować ciekawą wymianę wśród publiczności. Kto przyszedł na Stratovarius, odchodził od sceny i mijał się z fanami gwiazdy wieczoru. Zgodnie z harmonogramem o godzinie 20.30 z głośników popłynęły pierwsze dźwięki intro, podczas których na scenę weszli towarzyszący Tarji na koncertach muzycy – na gitarze Alex Schlop, na gitarze basowej Kevin Chown, za perkusją Timm Schreiner, na klawiszach Christian Kretschmar oraz na wiolonczeli Max Lilja. Na początek dość dziwne rytmy Alexa, a potem już weszła Ona, no i się zaczęło. Nikogo nie trzeba było namawiać do skakania i śpiewania.. Tarja od pierwszej sekundy w doskonałej formie wokalnej, uśmiechała się i machała do zgromadzonej publiczności. Ciężkie „Demons in you” przeszło w melodyjne „500 letters”. Krótkie przywitanie z krakowską publicznością (dość zgrabne, z próbą wyrażenia się w języku polskim) i przechodzimy do „Falling awake”, które wstrząsnęło ciężkim riffem na początku i bardzo dobrymi klawiszami pod koniec. Podczas dwóch kolejnych numerów publiczność oczarowała gra Maxa Lilji na wiolonczeli. Ten były muzyk Apocalyptiki jest nie tylko świetnym uzupełnieniem dla Tarji, ale i mistrzem w budowaniu klimatu. Na równie wysokim poziomie stały umiejętności klawiszowca, który z imitacją smyczków robił świetnie brzmiącą orkiestrę. Jednym z najlepszych fragmentów koncertu był zdecydowanie „Calling from the wild”. Rozpoczęło się dość groźnie, by potem dać się ponieść mocy, która zatrzęsła klubem aż po same fundamenty. Jednak to, co się wydarzyło w końcówce tego numeru sprawiło, że jeśli ktoś miał za złe Tarji opuszczenie muzyków Nightwish, szybko schował się pod przysłowiowy stół. Do głosu bowiem doszła wiolonczela, genialna solówka na perkusji i gitara. Dawno nie słyszałem muzyków tak dobrze wspólnie grających solówki. Sami muzycy również byli zadowoleni i aż podziękowali sobie za grę. Podczas kolejnych numerów dłonie same składały się do braw. „Diva” została odśpiewana jak przystało na królową – w koronie na skroniach. Lekko teatralny numer, z przeszywającymi klawiszami imitującymi grę na katarynce. Podczas tego numeru nie wiadomo było na kogo patrzeć: czy na rewelacyjnie śpiewającą (i wyglądającą) Tarję, czy na gitarzystę, czy na bas. Ja natomiast przez cały koncert czekałem na jeden z najlepszych solowych numerów Tarji: w „Victim of ritual” zakochałem się bowiem od początku za sprawą „Bolera” Ravela. I muszę przyznać, że na żywo brzmi jeszcze bardziej metalowo i dostojniej niż w wersji studyjnej. Za sprawą Maxa bolerowskie nuty poczułem aż na plecach w postaci ciarek. Na koniec jeszcze zabrzmiało „Until my last breath”, a potem pożegnaniom i podziękowaniom (także ze strony publiczności) nie było końca.

Tarja wielokrotnie wyrażała swoje zaskoczenie ciepłym i serdecznym przyjęciem, jakie zgotowali jej fani. Zwłaszcza podczas „Divy”, kiedy to przygotowane przez fanów karteczki z napisem „Diva” ze strzałką wskazującą w jej stronę musiały zrobić na niej wrażenie. Gdy zespół zszedł ze sceny, popatrzyłem na zegarek. Nieco ponad godzina dziesięć. Tyle ile poprzednicy. Czemu tak krótko? A może to działanie w myśl zasady: co za dużo, to niezdrowo (nawet, jeśli metalowo)? Tak czy inaczej, bardzo miły był to wieczór.

Mariusz Fabin


Setlista Stratovarius:
1. Eagleheart
2. Forever Free
3. Oblivion
4. Shine in the Dark
5. Paradise
6. 4000 Rainy Night
7. Black Diamond
8. Destiny
9. Forever
10. Unbreakable
11. Hunting High and Low

Setlista Tarja:
1. Demons in You
2. 500 Letters
3. Falling Awake
4. Deliverance
5. Undertaker
6. Calling From the Wild
7. Diva
8. Love to Hate
9. I Walk Alone
10. Victim of Ritual
11. Until My last breath

Dodaj komentarz