2018.09.02 – PAIN OF SALVATION, KINNGCROW – Kraków

painofsalvation-baner

Szwedzcy, prog metalowi potentaci, zespół Pain of Salvation, ponownie odwiedził nasz kraj. Przyjechali na dwa koncerty: 1 września – Warszawa, 2 września – Kraków. Miałem przyjemność znaleźć się na, tym drugim, krakowskim koncercie. W głowie krążyły jeszcze gdzieś skrawki wspomnień, z ich wcześniejszej, krakowskiej, wizyty, w „Rotundzie”, po wydaniu płyty „Be”, jak również ich dwa występy, na Festiwalu w Inowrocławiu. Pain Of Salvation, jako nieliczny z zespołów (obok Gazpacho), można wpisać do elitarnego klubu, który występował tam dwukrotnie. Nawiązując do Ino Rocka, który zawsze kojarzyć się będzie, z bardzo przyjemnym zwieńczeniem wakacyjnej pory, te dwa koncerty, zorganizowane również przez firmę Rock Serwis, dokładnie, w ostatnie dwa dni wakacji, potraktować można jako swoisty, prog metalowy suplement do In Rocka, tym bardziej, że w składzie tegorocznego inowrocławskiego festiwalu, zabrakło zespołu, o mocniejszym, metalowym brzmieniu.

Zanim jednak Pain of Salvation zawitał na scenę klubu „Studio”, jako pierwsi znaleźli się na niej, włoscy przedstawiciele prog metalowego grania, grupa Kingcrow. Zespół promował swój świeżutki album „The Persistence”, którego oficjalna premiera zapowiedziana jest na 7 września. Cieszy, że płyty przywieźli już teraz, można więc było zakupić je przedpremierowo. Wcześniejsze studyjne dokonania Włochów sprawiły, że wyjątkowo ostrzyłem sobie zęby, na ich koncert. Co prawda występowali już w Polsce, ale nie miałem okazji zobaczyć ich na żywo. Początek był trochę chłodny, jeżeli chodzi o reakcję publiczności, jednak z każdą kolejną kompozycją, publika coraz żarliwiej reagowała na muzykę sympatycznych Włochów. Jako suport, ich koncertowy set nie mógł być niestety zbyt długi, składał się zaledwie z siedmiu kompozycji. Zaczęli od wcześniejszych utworów, „Right Before”, z wydanego w 2013 roku albumu „In Crescendo”, potem zabrzmiały dwa fragmenty, z poprzedniego albumu „Eidos”, wydanego w 2015 roku: „At The Same Pace” i „The Moth”. Wreszcie pochwalili się nowym materiałem, w postaci trzech kompozycji: „Night’s Descending”, „Father” i tytułowego „The Persistence”. Na zakończenie zabrzmiał jeszcze „If Only” z „Eidosa”. Ten krótki set, oddawał duży sceniczny potencjał, drzemiący w tym zespole. Moje życzenie na przyszłość? Zobaczyć Kingrow, w pełnej krasie, w roli headlinera.

Po krótkiej przerwie, z mroku, w blasku białych, strzelistych, świetlnych pręg, wyłoniła się gwiazda wieczoru, szwedzki Pain Of Salvation, wraz z charyzmatycznym liderem Danielem Gildenlöwem. Scenę, jak również jego gitarę, zdobiło słoneczne logo, które pojawia się na okładce ich ubiegłorocznej płyty „In The Passing Light Of Day”. To właśnie z niej pochodziła duża część koncertowego materiału. Zaczęli bardzo mocno, od „ On a Tuesday”. Świetnie ustawiony dźwięk, potęgował muzyczny power tego utworu. Potem zabrzmiał jeszcze mocniejszy, poszarpany brzmieniowo „Reasons” i kontrastujący z nim, spokojniejszy „Meaningless”. Zespół bardzo naturalnie przechodził, od tych ostrzejszych muzycznych brzmień, po pełną liryzmu, muzyczną flautę. Kompozycja „Full Throttle Tribe”, z ostatniego albumu, wieńczyła zasadniczą cześć koncertu, a wcześniej mogliśmy usłyszeć kilka starszych numerów: „Falling”, „The Perfect Element”, „King of Loss”, „Handful of Nothing”, „Pilgrim”, „Inside Out”. Punktem kulminacyjnym koncertu, był chyba moment, kiedy Daniel, usiadł przed gramofonem i zaczął szperać. w stercie strych winylowych płyt, z muzyką dyskotekowych gwiazd lat 80 -tych. Można było się spodziewać, że zespół zagra za chwilę swój tak nietypowy utwór, jakim jest „Disco Queen”, z płyty Scarsick. Tak oczywiście się stało. Wydłużonej wersji tego utworu, towarzyszyły najbarwniejsze światła reflektorów, niczym z dyskotekowej kuli. I tym sposobem Pain Of Salvation udowodnił, że w ramach jednego utworu, można praktycznie zagrać wszystko: od heavy metalu, przez rock progresywny, aż po muzykę disco. Na bis zespół sięgnął po „Used” z mojego ulubionego „The Perfect Element” i tytułowy „The Passing Light of Day”.

Daniel Gildenlöw, jak również cały zespół, prezentował świetną formę sceniczną. Artysta udowodnił, że problemy zdrowotne, które zainspirowały go do powstania koncepcyjnego „The Passing Light of Day”, ma już dawno za sobą.

Chociaż szkolne obowiązki, w sposób bezpośredni już dawno mnie nie dotyczą, ale w sposób pośredni jak najbardziej, więc śmiało mogę powiedzieć, że było to bardzo przyjemne, muzyczne zwieńczenie minionych wakacji.

Marek Toma

Dodaj komentarz