2018.08.29 – THIRTY SECONDS TO MARS – Kraków

1808-30stm-1

Grupa THIRTY SECONDS TO MARS jest na pewno na rozdrożu. Oto nagrali iście eksperymentalny album, odchodząc od ścieżki, którą wielu fanów im przypisywało. Możliwe że jest to krok odważny, a już na pewno stylistyczny odwrót od muzyki rockowej w stronę popu. Zespół dosięgły również zmiany personalne. Z kapeli odszedł Tomo Miličević. Od pewnego momentu przecież trasę firmowało zdjęcie braci Leto.

Widywałem wielokrotnie w sieci fragmenty koncertów zespołu. Ich teledyski zapierają dech w piersiach. Są na najwyższym artystycznym poziomie. Okazjonalne występy grupy na rożnych eventach, okraszone były zawsze zdumiewającą scenografią, kapitalną pracą świateł… występami aktorów i tancerzy. Takie były więc z grubsza moje oczekiwania wobec krakowskiego koncertu zespołu. Nie mogłem sobie darować że przegapiłem ich poprzednie występy w naszym kraju, ale też nie wiedziałem czego się spodziewać. W pewnym momencie zacząłem nawet żałować że mój bilet to płyta a nie sektor. Podejrzewałem, że umknie mi spora część widowiska… pozostało mieć jednak nadzieje na to że swoją robotę zrobią telebimy.

To czego doświadczyliśmy środowego wieczoru w krakowskiej Tauron Arenie, wzbudziło we mnie mieszane odczucia. Nawet zacząłem sam sobie tłumaczyć, że to część wizji artystycznej, którą grupa braci Leto urzeczywistnia począwszy od grafik nowego albumu. Otóż do pewnego momentu mieliśmy do czynienia z koncertem, który mógłby się odbyć na znacznie mniejszej scenie. Przede wszystkim ekran z tyłu sceny wyświetlał pojedyncze kolory, chwilami zaledwie wtórując stroboskopowym lampom. Telebimów nie było. A jeśli chodzi o choreografię… lider formacji śpiewając przechadzał się po scenie, tańcząc czasami na indiańską modłę, ale nawołując do zabawy publiczność.

Tutaj z kolei totalne zaskoczenie. Tłum szalał! Wiele refrenów było odśpiewane przez publiczność w sposób który robią to chóry na wersjach studyjnych utworów (to uświadamia koncertowy potencjał tego materiału). Ludzie na sektorach – na miejscach siedzących – cały koncert stali. Wszyscy skakali i tańczyli. W tłumie przechadzali się ludzie machający flagami z logosami zespołu. Zatem stagnacja na scenie nie korelowała z tym co generalnie działo się pod dachem obiektu. Nieco zbyt wcześnie w moim odczuciu, w tłum powędrowały dziesiątki wielkich balonów. Publiczność odbijała je w okolicach sceny – i już wydawało się, że będzie to sytuacja ciężka do opanowania, kiedy w pewnym momencie wszystkie znikły.

Podczas kawałka „Do or Die” Jared Leto przechadzał się po scenie wymachując polską flagą. Zresztą wielokrotnie tego wieczoru komplementował naszą publikę. Zabawnie zrobiło się również kiedy artysta zapowiedział, że „Hail to the Victor” jest kręcone pod kątem klipu i poprosił o powtórkę, bo uznał ze za pierwszym razem publiczność nie szalała jak należy, za drugim razem z kolei za małe zaangażowanie za bębnami wykazał jego brat. Nieco bardziej organicznie zrobiło się kiedy podczas „One track Mind” na środku sceny pojawił się gitarzysta i odegrał świetną solówkę. Zresztą bodaj w kolejnym numerze, gitara zagrała nieco inaczej niż w wersji oryginalnej, co mnie sprawiło szczególną radochę. Pochwalić muszę również Shannona Leto za wykonanie utworu „Remedy”. W wersji studyjnej jest to najmniej przeze mnie lubiany kawałek z nowej płyty. Tutaj nie dość że był lepiej zaśpiewany (nie tak od niechcenia) to jeszcze z dodatkowymi ścieżkami instrumentalnymi.
Pod koniec setu Jared Leto pozwolił publiczności wybrać ostatnie utwory, które zagrają… wiadomym jednak było że wybór padnie najpierw na „Hurricane” a później na „Closer to the Edge” bowiem te hity nie były wcześniej odegrane. Miłe jednak było to, że proponując utwór „Attack” Jared odśpiewał refren, ku uciesze publiczności. Zresztą starsze kawałki wzbudzały spory aplauz, mnie bardzo spodobała się nieco nowsza a na pewno bardziej sceniczna aranżacja „The Kill”.
Przed ostatnim kawałkiem – wspomnianym „Closer to the Edge” na scenę zaprosił (co najmniej) kilkadziesiąt osób… i podczas tego kawałka pojawiły się instalacje dymu a spod sufitu zalała nas fala confetti. Co było zaskakujące wobec całościowo tak ascetycznego koncertu.

Czy koncert ten uważam za udany? Jak najbardziej – ta muzyka kapitalnie brzmi w takich warunkach. Dopiero przy takiej przestrzeni i tej głośności ujawnia się pełen potencjał nowego materiału – niemal symfoniczny szlif popowych – bądź co bądź kawałków. Czy czegoś mi zabrakło? Owszem, zespołu na scenie. Organicznego podejścia do odtwarzania materiału. Trochę trąciło to półplaybackiem… choć z zadowoleniem przyjąłem jeden moment kiedy klawiszowiec nie trafił w nutę. Żal mi również show, którego się spodziewałem, a które tym razem nie było udziałem fanów formacji. I niby ciągle mam mieszane uczucia, ale muszę powiedzieć że koncert mi się podobał. Może właśnie dlatego że był inny, może trochę kontrowersyjny, na długo pozostanie w pamięci.

30stm
30stm
30stm

Tekst: Piotr Spyra
Zdjęcia: Mariusz Spyra

Dodaj komentarz