2018.08.03 – ROGER WATERS – Kraków

rwaters-baner

Marzenia – zwłaszcza te muzyczne – naprawdę się spełniają. Kiedy w 2011 roku wychodziłem wręcz oszołomiony po koncercie-spektaklu „The wall”, nie przypuszczałem, że jeszcze kiedyś kiedykolwiek usłyszę Rogera Watersa na żywo (o jakiejkolwiek nowej płycie nie wspominając). A jednak… Roger przygotował zupełnie nowe show i ruszył z nim w trasę, nie omijając na szczęście Polski. Mnie przypadł zaszczyt uczestnictwa w koncercie w krakowskiej Tauron Arenie, której trybuny i płyta zapełniły się niemal do ostatniego miejsca. A ja… aż do dnia koncertu nie sprawdzałem setlisty i nie oglądałem filmików z innych występów. Chciałem zostać zaskoczony.

Punktualnie o dwudziestej rozpoczęło się przedstawienie. Przez pierwszych kilkanaście minut na wielkim ekranie oglądaliśmy siedzącą gdzieś na brzegu morza zamyśloną postać, w dźwiękowym towarzystwie rozmarzonych wokaliz. Nagle niebo na ekranie poczerwieniało, a obraz zaczął się oddalać, aż zobaczyliśmy kulę ziemską. W międzyczasie na scenę wkroczyli muzycy i zaczęli grać początek „Dark side of the moon” zmiksowany niepostrzeżenie z „When we were young” z ostatniej płyty, które ostatecznie przeszło jednak w „Breathe”. Pojawienie się Watersa oczywiście powitano wielkimi owacjami, a podróż w przeszłość jego twórczości mogła się zatem rozpocząć na dobre. Już od samego początku czułem ciary na plecach, natomiast wspomnienie tego uczucia, kiedy Waters zagrał swoją partię basową, wprowadzając wszystkich w „One of these days”, zostanie mi już chyba do końca życia. Przed koncertem zastanawiałem się także, czy krakowska Arena udźwignie ciężar odpowiedniego nagłośnienia. Moje wątpliwości zostały rozwiane już podczas genialnego „Time”, gdzie budzikową introdukcję można było usłyszeć przestrzennie, także z czterech podwieszonych pod sufitem dodatkowych zestawów głośników. Kolejne ciarki pojawiły się już za chwilę, podczas „The grat gig in the sky”. I o ile floydowska wersja już mi się mocno osłuchała i nie wywołuje takich emocji, jak za pierwszym razem, o tyle śpiew Jessiki Wolf i Holly Leassing przeszył mnie aż do samego szpiku. Kolejny z klasyków, „Welcome to the machine” został na telebimie zilustrowany rzadko prezentowaną animacją Gerarda Scarfe, a podczas pierwszego tego wieczoru zestawu nowych piosenek (kolejno „Deja vu”, „The last refugee” i „Picture that”, które pojawiły się tuż po „Wish you were here”) teledysk, przeplatany z odpowiednio „oprawionymi” ujęciami ze sceny. Końcówka pierwszej części to najbardziej charakterystyczny fragment „The wall”: „The happiest days of our lives” oraz „Another brick in the wall part II & III”. I kolejny obraz, który zostanie do końca życia: dzieci, zaproszone do wspólnego zaśpiewania utworu („these are your kids, Cracow” – powiedział później Roger) nie miały na sobie szkolnych mundurków, lecz pomarańczowe kombinezony więźniów Guantanamo lub zakładników terrorystów oraz czarne kaptury, zasłaniając twarze. I do tego jeszcze gesty imitujące strzał w głowę. Piorunujące wrażenie. Po chwili jednak dzieciaki zrzuciły te makabryczne stroje, odsłaniając koszulki z hasłem „resist”, który w dobitny sposób został rozwinięty w napisach na telebimie, towarzyszących publiczności podczas kilkunastominutowej przerwy (tak, to właśnie wtedy pojawiła się lista neofaszystów, uzupełniona dwa dni później w Gdańsku o polskie nazwisko na literę K.).

Gdy pojawiła się ostania plansza (z napisem „Dogs”), nad głowami widzów wyrosła znana z okładki płyty „Animals” elektrownia Battersea z czterema dymiącymi kominami i świnką, błądzącą pomiędzy nimi (druga, większa, z hasłem „Stay human/Pozostań człowiekiem”) wystartowała w tym czasie do lotu nad publicznością). Budynek elektrowni to dodatkowe ekrany, na których jak w kalejdoskopie zmieniały się kolejne wizualizacje, a ich szczyt nastąpił w „Pigs”, utworze „poświęconym” osobie Donalda Trumpa. Wówczas Watersowi puszczają wszelkie hamulce i w bardzo ostry sposób atakuje prezydenta USA, zaczynając od jego głupich wypowiedzi, a kończąc na wypisanym wielkimi literami haśle „TRUMP TO ŚWINIA”. Jeszcze podczas środkowej części „Psów” muzycy przybierają maski w świńskie ryje oraz psie pyski i pijąc szampana zabawiają się, stojąc ponad biednym światem. Jeszcze jeden polityczny wydźwięk to moment, gdy rozbrzmiewa „Money”. Na ekranach, które wcześniej były elektrownią, wyświetlane są kadry sypiących się pieniędzy skonfrontowane z roześmianymi twarzami największych decydentów tego świata. Kontrast następuje, kiedy w kolejnym utworze („Us and them”) widzimy zwykłych ludzi, gdzieś z krańców tego samego świata, nierzadko przegrywających nierówną walkę z kapitalizmem i wyzyskiem. Mały powrót do nowej płyty („Smell the roses”) i szykujemy się do wielkiego finału – „do zobaczenia po ciemnej stronie księżyca” – śpiewa Roger, a tuż przed sceną wyrasta wielka laserowa piramida-pryzmat, rozszczepiający światło reflektora i doskonale odwzorowując okładkę jednej z najważniejszych płyt w historii rocka (gdzieś na głowami widzów przemyka w tym czasie ciemna, symbolizująca księżyc kula).

Owacje, owacje, owacje. Wzruszony Waters chwyta za akustyczną gitarę i chce zacząć grać. Zamiast tego decyduje się jednak na upolitycznioną (jak to u niego) krótką przemowę. Ale wreszcie zaczyna: „mother, do you think they’ll drop the bomb?”.Pięknie towarzyszą mu Jessica i Holly. Tuż potem znów ciarki: „Comfortably numb” i deszcz karteczek z napisem „RESIST” z sufitu.

W ten sposób minęły prawie dwie i pół godziny cudownego koncertu, który na długo, a może i na całe życie zostanie w mojej pamięci. Czy dorównał „The wall” sprzed kilku lat? Na pewno miał podobny wydźwięk ideologiczny. Z pewnością oszałamiał dopracowanymi animacjami i całą scenograficzną otoczką. Jednak to przede wszystkim nagromadzenie rewelacyjnie zagranych największych floydowskich klasyków powodował gęsią skórkę. Poza tym Watersowi udało się coś jeszcze: przed sceną we wspólnym, pozytywnym koncertowym doświadczeniu zjednoczył ludzi. I to co najmniej kilku narodowości. Mur zatem nie wydaje się odrastać.

Set 1:
Speak to Me
Breathe
One of These Days
Time
The Great Gig in the Sky
Welcome to the Machine
Déjà Vu
The Last Refugee
Picture That
Wish You Were Here
The Happiest Days of Our Lives
Another Brick in the Wall Part 2
Another Brick in the Wall Part 3

Set 2:
Dogs
Pigs (Three Different Ones)
Money
Us and Them
Smell The Roses
Brain Damage
Eclipse

Bis:
Mother
Comfortably Numb

Mariusz Fabin

Dodaj komentarz