Marzenia – zwłaszcza te muzyczne – naprawdę się spełniają. Kiedy w 2011
roku wychodziłem wręcz oszołomiony po koncercie-spektaklu „The wall”,
nie przypuszczałem, że jeszcze kiedyś kiedykolwiek usłyszę Rogera
Watersa na żywo (o jakiejkolwiek nowej płycie nie wspominając). A
jednak… Roger przygotował zupełnie nowe show i ruszył z nim w trasę, nie
omijając na szczęście Polski. Mnie przypadł zaszczyt uczestnictwa w
koncercie w krakowskiej Tauron Arenie, której trybuny i płyta zapełniły
się niemal do ostatniego miejsca. A ja… aż do dnia koncertu nie
sprawdzałem setlisty i nie oglądałem filmików z innych występów.
Chciałem zostać zaskoczony.
Punktualnie o dwudziestej rozpoczęło się przedstawienie. Przez
pierwszych kilkanaście minut na wielkim ekranie oglądaliśmy siedzącą
gdzieś na brzegu morza zamyśloną postać, w dźwiękowym towarzystwie
rozmarzonych wokaliz. Nagle niebo na ekranie poczerwieniało, a obraz
zaczął się oddalać, aż zobaczyliśmy kulę ziemską. W międzyczasie na
scenę wkroczyli muzycy i zaczęli grać początek „Dark side of the moon”
zmiksowany niepostrzeżenie z „When we were young” z ostatniej płyty,
które ostatecznie przeszło jednak w „Breathe”. Pojawienie się Watersa
oczywiście powitano wielkimi owacjami, a podróż w przeszłość jego
twórczości mogła się zatem rozpocząć na dobre. Już od samego początku
czułem ciary na plecach, natomiast wspomnienie tego uczucia, kiedy
Waters zagrał swoją partię basową, wprowadzając wszystkich w „One of
these days”, zostanie mi już chyba do końca życia. Przed koncertem
zastanawiałem się także, czy krakowska Arena udźwignie ciężar
odpowiedniego nagłośnienia. Moje wątpliwości zostały rozwiane już
podczas genialnego „Time”, gdzie budzikową introdukcję można było
usłyszeć przestrzennie, także z czterech podwieszonych pod sufitem
dodatkowych zestawów głośników. Kolejne ciarki pojawiły się już za
chwilę, podczas „The grat gig in the sky”. I o ile floydowska wersja już
mi się mocno osłuchała i nie wywołuje takich emocji, jak za pierwszym
razem, o tyle śpiew Jessiki Wolf i Holly Leassing przeszył mnie aż do
samego szpiku. Kolejny z klasyków, „Welcome to the machine” został na
telebimie zilustrowany rzadko prezentowaną animacją Gerarda Scarfe, a
podczas pierwszego tego wieczoru zestawu nowych piosenek (kolejno „Deja
vu”, „The last refugee” i „Picture that”, które pojawiły się tuż po
„Wish you were here”) teledysk, przeplatany z odpowiednio „oprawionymi”
ujęciami ze sceny. Końcówka pierwszej części to najbardziej
charakterystyczny fragment „The wall”: „The happiest days of our lives”
oraz „Another brick in the wall part II & III”. I kolejny obraz,
który zostanie do końca życia: dzieci, zaproszone do wspólnego
zaśpiewania utworu („these are your kids, Cracow” – powiedział później
Roger) nie miały na sobie szkolnych mundurków, lecz pomarańczowe
kombinezony więźniów Guantanamo lub zakładników terrorystów oraz czarne
kaptury, zasłaniając twarze. I do tego jeszcze gesty imitujące strzał w
głowę. Piorunujące wrażenie. Po chwili jednak dzieciaki zrzuciły te
makabryczne stroje, odsłaniając koszulki z hasłem „resist”, który w
dobitny sposób został rozwinięty w napisach na telebimie, towarzyszących
publiczności podczas kilkunastominutowej przerwy (tak, to właśnie wtedy
pojawiła się lista neofaszystów, uzupełniona dwa dni później w Gdańsku o
polskie nazwisko na literę K.).
Gdy pojawiła się ostania plansza (z napisem „Dogs”), nad głowami widzów
wyrosła znana z okładki płyty „Animals” elektrownia Battersea z czterema
dymiącymi kominami i świnką, błądzącą pomiędzy nimi (druga, większa, z
hasłem „Stay human/Pozostań człowiekiem”) wystartowała w tym czasie do
lotu nad publicznością). Budynek elektrowni to dodatkowe ekrany, na
których jak w kalejdoskopie zmieniały się kolejne wizualizacje, a ich
szczyt nastąpił w „Pigs”, utworze „poświęconym” osobie Donalda Trumpa.
Wówczas Watersowi puszczają wszelkie hamulce i w bardzo ostry sposób
atakuje prezydenta USA, zaczynając od jego głupich wypowiedzi, a kończąc
na wypisanym wielkimi literami haśle „TRUMP TO ŚWINIA”. Jeszcze podczas
środkowej części „Psów” muzycy przybierają maski w świńskie ryje oraz
psie pyski i pijąc szampana zabawiają się, stojąc ponad biednym światem.
Jeszcze jeden polityczny wydźwięk to moment, gdy rozbrzmiewa „Money”.
Na ekranach, które wcześniej były elektrownią, wyświetlane są kadry
sypiących się pieniędzy skonfrontowane z roześmianymi twarzami
największych decydentów tego świata. Kontrast następuje, kiedy w
kolejnym utworze („Us and them”) widzimy zwykłych ludzi, gdzieś z
krańców tego samego świata, nierzadko przegrywających nierówną walkę z
kapitalizmem i wyzyskiem. Mały powrót do nowej płyty („Smell the roses”)
i szykujemy się do wielkiego finału – „do zobaczenia po ciemnej stronie
księżyca” – śpiewa Roger, a tuż przed sceną wyrasta wielka laserowa
piramida-pryzmat, rozszczepiający światło reflektora i doskonale
odwzorowując okładkę jednej z najważniejszych płyt w historii rocka
(gdzieś na głowami widzów przemyka w tym czasie ciemna, symbolizująca
księżyc kula).
Owacje, owacje, owacje. Wzruszony Waters chwyta za akustyczną gitarę i
chce zacząć grać. Zamiast tego decyduje się jednak na upolitycznioną
(jak to u niego) krótką przemowę. Ale wreszcie zaczyna: „mother, do you
think they’ll drop the bomb?”.Pięknie towarzyszą mu Jessica i Holly. Tuż
potem znów ciarki: „Comfortably numb” i deszcz karteczek z napisem
„RESIST” z sufitu.
W ten sposób minęły prawie dwie i pół godziny cudownego koncertu, który
na długo, a może i na całe życie zostanie w mojej pamięci. Czy dorównał
„The wall” sprzed kilku lat? Na pewno miał podobny wydźwięk
ideologiczny. Z pewnością oszałamiał dopracowanymi animacjami i całą
scenograficzną otoczką. Jednak to przede wszystkim nagromadzenie
rewelacyjnie zagranych największych floydowskich klasyków powodował
gęsią skórkę. Poza tym Watersowi udało się coś jeszcze: przed sceną we
wspólnym, pozytywnym koncertowym doświadczeniu zjednoczył ludzi. I to co
najmniej kilku narodowości. Mur zatem nie wydaje się odrastać.
Set 1:
Speak to Me
Breathe
One of These Days
Time
The Great Gig in the Sky
Welcome to the Machine
Déjà Vu
The Last Refugee
Picture That
Wish You Were Here
The Happiest Days of Our Lives
Another Brick in the Wall Part 2
Another Brick in the Wall Part 3
Set 2:
Dogs
Pigs (Three Different Ones)
Money
Us and Them
Smell The Roses
Brain Damage
Eclipse
Bis:
Mother
Comfortably Numb
Mariusz Fabin