2018.08.03 – ROGER WATERS – Kraków

20180803_rw6

Jedno z moich koncertowych marzeń – zobaczyć zespół Pink Floyd na żywo, już się raczej nie spełni, choć było blisko, kiedy to występowali w Pradze, w 1994 roku. Plany wyjazdowe spaliły wówczas na panewce. Cóż więc począć, trzeba było zadowalać się środkami zastępczymi (cover-bandy). Nie rzadko chłonęło się więc muzykę Pink Floyd na żywo, również w bardzo atrakcyjnych oprawach wizualnych, w wykonaniu Australijczyków z The Australian Pink Floyd, Niemców z RPWL, czy rodzimego, krakowskiego Another Pink Floyd. Jeśli jednak nie widziało się oryginalnego Pink Floyd, a nadarzyła sie taka okazja, nie można przegapić show, w wykonaniu Rogera Watersa! Zwłaszcza, że gro repertuaru jego koncertów, stanowi nie muzyka z albumów solowych, a właśnie klasyczne kompozycje Pink Floyd.

W przypadku tego artysty 100 kilometrów do przebycia , to prawie tak, jakby grał pod samym domem. Stosunkowo krótka trasa, przedłużała się jednak, z powodu korków. Nie wszyscy, którzy mieli dotrzeć tego dnia na koncert, zdołali szczęśliwie na niego dojechać. Jedna z przyczyn drogowych przestojów – wypadek. Motocykl z namalowaną na baku okładką The Wall i napisem Pink Floyd, uległ kompletnemu zniszczeniu. Czy kierowca przeżył? Tego nie wiem. Dotarliśmy pod Tauron Arenę prawie punktualnie, kilka minut przed godziną dwudziestą. Problem, ze znalezieniem wolnego miejsca parkingowego sprawił, że zrobiło się bardzo nerwowo. Podziemny parking pod sąsiadującym z Tauron Areną supermarketem, pomieścił jeszcze kilku spóźnionych kierowców. Wbiegnięcie na teren obiektu, kwadrans po godzinie dwudziestej i…… ? Uffff, ulga – koncert się jeszcze nie zaczął. Artysta jakby czekał na dwóch pismaków z Rock Area. Uspokajający szum morza w głośnikach, piaszczysta plaża na telebimie, dawały chwilę oddechu i zaczęło się!

Przy dźwiękach „Speak To Me”, na scenie pojawił się mistrz ceremonii i towarzyszący mu muzycy. Jako pierwsza na tapecie rockowa ikona – „Dark Side Of The Moon”. Album, którego okładka najczęściej zdobi koszulki fanów. Popłynęły dźwięki „Breathe”, „One of These Days”, „Time” i „The Great Gig in the Sky”. Potem na telebim przyczłapało mechaniczne monstrum, zapowiedź świetnie wykonanego „Welcome to the Machine”, z „Wish You Were Here”. Artysta w ubiegłym roku po ćwierćwieczu dźwiękowej posuchy , nagrał swój długo oczekiwany album solowy – „Is This The Life We Really Want ?”. Z niego właśnie zaprezentował kompozycje „Déjà Vu”, „The Last Refugee” i „Picture That”. Trzeba przyznać, że te nowe utwory dobrze wpasowały się, w klasyczny materiał. Potem, gromko wyśpiewywane przez publiczność „Wish You Were Here”. Wreszcie nadeszła pora na kilka cegiełek z „The Wall”: „The Happiest Days Of Our Lives” i „Another Brick In The Wall”, z udziałem 12 uczniów, wybranych z krakowskich szkół, przyodzianych w koszulki z napisem „Resist”.

Piętnastominutowa przerwa dla ochłonięcia i kolejna porcja wrażeń. Wielki trójwymiarowy, dymiący z kominów model londyńskiej elektrowni Battersea, sugerował, że za chwilę usłyszymy fragmenty z płyty „Animals”. Popłynęły kolejno: „Dogs” i „Pigs”. Szampan lał się strugami z telebimowych obrazów, a nad głowami, niczym sterowiec, pojawiła się wielka pomarańczowa świnia, z napisem „zostań człowiekiem”. Kolejny muzyczny dowód, że pieniądz rządzi światem – „Money”, a więc powrót do „Dark Side Of The Moon”. Nie mogło zabraknąć również kompozycji , której tytuł firmuje tegoroczną trasę artysty – „Us And Them”. Krótki przerywnik w postaci jeszcze jednej premierowej kompozycji -„Smell The Roses” i finał: „Brain Damage” i „Eclipse”. Tym razem nad naszymi głowami pojawiła się kula imitująca księżyc. Na bis artysta zdecydował się zaprezentować, w świetle zapierający dech w piersiach laserowych wizualizacji utwór „Mother” (zadedykowany swojej mamie) i „Comfortably Numb”.

Muzyk przedstawił również swój koncertowy skład, w którym znalazły się m.in.: śpiewające panie Jessica Wolfe i Holly Laessig, o wyjątkowym głosie, jak również urodzie. Wyglądały niczym, nieziemskie humanoidalne, blond piękności z „Balde Runnera”. Kompozycje świetnie ubogacało brzmienie Hammondów, za którymi stanął ubrany cały na czarno, z czarnym kapeluszem na głowie Bo Koster. Muzykiem, którego obecność sprawiła mi wyjątkową radość, był pochodzący z Północnej Karoliny Jonathan Wilson (gitara, klawisze, wokal). Bardzo cenię tego artystę, za jego twórczość solową. Amerykanin w 2013 roku nagrał płytę „Fanfare”, którą ozdobił okładką z fragmentem fresku Michała Anioła. I doprawdy słuchanie tej muzyki dostarcza nie mniej wrażeń, co oglądanie jednego z największych dzieł Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej! W tym roku ukazał się kolejny jego bardzo dobry album „Rare Birds”. Mimo, że dysponuje on nieco inną barwą głosu jak i stylem gry na gitarze, niż David Gilmour, jednak jego osobowość i wrażliwość muzyczna, pozwoliła w jakimś stopniu zastąpić brak tej drugiej, wielkiej, floydowej postaci. W koncertowym składzie znaleźli się jeszcze: Dave Kilminster (gitara i wokal), Gus Seyffert (gitara, klawisze, wokal), Jon Carin (klawisze, gitara, wokal), Ian Ritchie (saksofon) i Joey Waronker (instrumenty perkusyjne).

Wiadomo że Waters jako artysta nie ucieka w kosmos, nie stroni od polityki i jawnie manifestuje swoje niezadowolenie. Tak jak niegdyś obrywało się Margaret Thatcher, tak teraz chyba najbardziej znienawidzonym przez artystę politykiem okazał się Donald Trump. Na taperce znaleźli się również inni oligarchowie: prezydent Turcji Tayyip Erdoğan, koreański przywódca narodu Kim Dzong Un, mignęła nam również postać Donalda Tuska. Wśród wzbudzającej kontrowersje światowej elity zabrakło chyba jedynie Putina. Artysta dał również upust swojemu niezadowoleniu do postaci, multimilionera, którego facebook, zdominował świat Internetu – Marka Zuckerberga („możesz być naszym bratem, jednym z nas, albo „big brotherem” – wykrzyczał Waters). Obraz oligarchów, bogaczy i religijnych fanatyków, skonfrontowany z wizerunkiem zamordowanych, zwykłych szarych (no właśnie) – ludzi, robił ogromne wrażenie.

17-to tysięczny tłum zgromadzony w owalnej sali Tauron Areny, wyległ na ulicę Krakowa, z czystym, kłębiącym się w głowie przesłaniem – „bądźmy zawsze ludźmi”…

Roger Waters
Roger Waters
Roger Waters
Roger Waters
Roger Waters
Roger Waters

Marek Toma

Dodaj komentarz