„Wiem, że znacie ten utwór. Pora dnia może nie ta, ale miesiąc się zgadza. Zaśpiewajcie ze mną” –
zapowiedział Artysta i ze sceny popłynęły pierwsze dźwięki pomnikowego
„July Morning”, klasyka nad klasykami z repertuaru Uriah Heep. Zespołu w
którym przez lata Ken Hensley grał na instrumentach klawiszowych,
gitarze, czasem też śpiewał. No i przede wszystkim napisał „kilka”
kompozycji, dzięki którym zarówno on, jak i działający w odmłodzonym
składzie Uriah Heep do dzisiaj cieszą się uznaniem publiczności.
Tej akurat za wiele w piątkowy wieczór nie stawiło się na obiekcie
piekarskiego MOSiR-u. Szkoda… Pogoda dopisała, impreza niebiletowana,
no i przede wszystkim Muzyka… Cóż, takie mamy czasy, że zamiast
lipcowych poranków większe wzięcie mają pieśni o Słowiankach,
ruszających tym co mama w genach dała…
Co prawda otoczka koncertu (Dni Miasta) kłóciła się z dostojnym
brzmieniem sztandarowych utworów Uriah Heep, ale szybko zapomniałem o
balonikach, świecidełkach, straganach z koralikami, kiełbaskach z
grilla i objazdowym lunaparku za płotem. Hensley – niczym ów tytułowy
Czarodziej z pięknej ballady, którą niegdyś stworzył – szybko zaczarował
publiczność.
Ruszyli tuż po 21.30 od utworu „Brown Eyed Boy” z solowego albumu
Mistrza sprzed 38 lat, ale szybko przeszli do repertuaru Uriah Heep (w
sumie aż 8 na 12 utworów pochodziło z dorobku zespołu). „Stealin”
zabrzmiał bardzo fajnie, ale prawdziwa muzyczna uczta zaczęła się wraz z
następnym w setliście „Circle of Hands” ze wspaniałej płyty „Demons and
Wizards”. 46 lat od premiery, a wciąż ten kawałek wywołuje ciary…
Zresztą współczesny rock oszalał na punkcie tamtej muzyki, zespoły
stylizują się na weteranów, dzięki czemu dawne klasyki znów brzmią
bardzo współcześnie. Toczy się koło historii…
Kilka słów o zespole, który towarzyszył na scenie Mistrzowi. Sędziwy
Ken Hensley zebrał międzynarodowe towarzystwo, z Roberto Tirantim na
czele. Wokalista (i basista) znany z występów w włoskim progmetalowym
zespole Labyrinth miał najtrudniejsze zadanie – poradzić sobie z trudnym
partiami nieodżałowanego Davida Byrona. I wybrnął z tego zadania
znakomicie. Dla mnie – cichy (chociaż na scenie głośny) bohater
wieczoru!
Podobać się mógł również dobór kompozycji z solowej dyskografii
Hensley’a, ze wskazaniem na poruszający „The Last Dance” z „Blood On The
Highway” – jednego z najlepszych krążków, jakie nagrał po odejściu z
Uriah Heep.
Po „Send Me An Angel” Mistrz zamienił organy Hammonda na gitarę
akustyczną. Z widowni rozległy się okrzyki „Lady in Black”, ale muzycy z
uśmiechem na twarzach dali do zrozumienia, że „jeszcze nie teraz”.
Krótka przemowa Hensley’a na temat demonów, z którymi walczył w
przeszłości i pierwsze dźwięki „The Wizard” – kolejnej perły z albumu
„Demons and Wizards”. A potem była już tak wyczekiwana „Dama w czerni”,
oczywiście z chóralnym udziałem publiczności…
Na bis dorzucili jeszcze wspaniały „Sunrise” (szkoda, że Hensley
pominął „Gypsy”, które figurowało w koncertowej setliście…). Piękny
koncert, piękna podróż w czasie do lat siedemdziesiątych…
Piątek generalnie stał w Piekarach Śląskich pod znakiem rockowej
klasyki z najwyższej półki. Przed i po występie Kena Hensley, na scenie
trwała bowiem kolejna odsłona Cover Festivalu. Najpierw rozgrzewał
publiczność Kruk, który oprócz twórczości własnej chętnie sięgał po
klasyki z repertuaru Deep Purple i Raibow (ale zagrali także „We Will
Rock You” Queen oraz … „The Best” znane przede wszystkim z wykonania
Tinny Turner). A po ostatnich dźwiękach „Sunrise” scenę opanowali
głównodowodzącym Cover Festivalu Piotr Luczyk i liczna ekipa muzyków
oraz wokalistów (wśród gości między innym Stefan Machel z TSA, Maciej
Lipina i młoda gitarzystka Ada Kaczanowska).
W repertuarze koncertu dominowały utwory trzech zacnych formacji: Thin
Lizzy, Judas Priest i AC/DC. Artyści sięgnęli też po nieśmertelny
„Enter Sandman” Metalliki”, a na bis – grubo po północy – wyciągnęli
jeszcze z rękawa asa, oczywiście pikowego. „Ace of Spades” Motorhead
zwieńczył ten udany, rockowy maraton…
Tekst: Robert Dłucik
Zdjęcia: Mariusz Spyra